Krzysztof Katkowski: Czym jest dla pana Hiszpania?
Filip Łobodziński: To się zmieniało przez lata. Na samym początku, kiedy zdecydowałem się na studia iberystyczne, Hiszpania była dla mnie krainą magii. Nietypowym tworem na mapie Europy, powstałym w wyniku „wymieszania” ze sobą trzech różnych religii i trzech różnych kultur: chrześcijańskiej, żydowskiej i muzułmańskiej. Po miesiącu studiów dołączyłem do koła naukowego iberystów, gdzie zostałem wciągnięty w wir prac nad przekładem literackim. Dalej jednak wierzyłem w tę wyobrażoną Hiszpanię, bardziej obcą nawet niż Grecja czy Włochy.
Jak to się potem zmieniało?
Na studiach poznawałem ten kraj coraz lepiej, zdając sobie na przykład sprawę z tego, jak bardzo jest niejednorodny. W Hiszpanii każdy region ma własną kulturę, piosenki, tańce, kuchnię. To dlatego, jeśli dwoje mieszkańców Królestwa spotyka się po raz pierwszy, często pytają „skąd jesteś?”. Oczywiście, jeśli tylko nie zdołają domyśleć się pochodzenia rozmówcy po jego akcencie, bo Hiszpania to także kraj wielu języków – czterech uznanych i mnóstwa dialektów. To bardzo ważny aspekt funkcjonowania w tym kraju. Inny region to także inna pogoda, inne kołysanki w dzieciństwie. Hiszpania jest krajem przypominającym patchwork bardziej nawet niż we Włoszech, w których regionalizm też jest silny.
Chciałby pan zamieszkać na stałe w Hiszpanii?
Nie, bo są pewne aspekty hiszpańskiej tożsamości, których po prostu nie toleruję. Przykładem jest corrida czy inne rozrywki polegające na dręczeniu zwierząt. Pomimo że coraz więcej ludzi się jej przeciwstawia, wciąż się utrzymuje. W Hiszpanii istnieje też rozbudowana biurokracja, która często nie działa dobrze. Zresztą wiele problemów społecznych dalej jest tam nierozwiązanych.
Ale żeby nie być zbyt pesymistycznym: to kraj, który fascynuje mnie kulinarnie i literacko. Kulinarnie – praktycznie cały. Jakiś czas temu mogłem pochodzić po restauracjach i barach w Madrycie, skąd jest blisko do wszystkich części kraju, co widać po menu, i to było świetne.
A literacko?
Interesują mnie określone przedziały czasowe. Przede wszystkim: literatura średniowieczna i literatura tak zwanego Złotego Wieku (w Polsce jest to okres pomiędzy renesansem i barokiem). Dalej literatura zaczynająca się w XX wieku.
Literatura hiszpańska – praktycznie od początku jej istnienia – cechuje się pionowym rozpięciem: pomiędzy Niebem i Ziemią, jarmarkiem i rajem. W ramach jednego utworu możemy mieć do czynienia zarówno z aktami strzelistymi, jak i z czymś przyziemnym, dosadnym, rubasznym. Najlepszym przykładem tej dwoistości jest „Don Kichot”. Uosabiają ją dwie główne postacie: tytułowy Don Kichot i Sancho Pansa. To dwie strony tej samej duszy: wzniosły, uduchowiony rycerz i jego bardzo dosadny, rubaszny giermek, który lubi sobie podjeść, puścić bąka – i który zna się na życiu.
Stereotyp tego kraju – to, co nam się z nim głównie kojarzy – to ładne, piaszczyste plaże.
I to jest duży błąd poznawczy! Bo tam się dzieje naprawdę dużo ciekawego, ale głębiej. I to dosłownie: w górzystej Galicji czy pustynnej La Manchy. Kraj Basków czy Katalonia też są bardzo ciekawe, ale w górach, trochę dalej od wybrzeża. Katalonia to na przykład nie tylko Barcelona, to także niesamowite tereny górzyste.
No i hiszpańskie bary – te są wszędzie otwarte praktycznie do rana.
Z jednej strony mamy otwartość, radość, z drugiej – wyznania jak to mojego znajomego: „Niby jesteśmy szczęśliwi, a w środku – cholernie depresyjni”. To widać w przetłumaczonych jakiś czas temu przez pana wierszach katalońskiego klasyka Salvadora Espriu. Jego „Skóra byka” była pisana jako próba poetyckiego przepracowania traumy zarówno hiszpańskiej wojny domowej, jak i drugiej wojny światowej, obserwowanej z frankistowskiej Hiszpanii.
Zawsze tak jest ze stereotypami, że pokazują tylko fragment prawdy. Tylko to, co zniuansowane, mówi nam coś więcej o przedmiocie, o którym chcemy się wypowiadać. Obraz kochających życie Hiszpanów to fasada. Są wśród nich również ludzie udręczeni własnym losem, tak jak wszędzie. Mówi się, że Austriacy są ciągle niezadowoleni – ale są też zadowoleni Austriacy.
Bycie Hiszpanem jest zresztą rzeczą wtórną wobec tego, co określa tożsamość mieszkańców półwyspu. To Aragończycy, Katalończycy, Estremeńczycy, Asturyjczycy, Andaluzyjczycy… Mają zupełnie różne psyches, zupełnie różne sposoby patrzenia na świat. Ten kraj się nigdy nie zhomogenizował. Jak już wspominałem, dalej mówi się tu różnymi językami.
Właśnie, istnieje w ogóle coś takiego, jak jeden język hiszpański?
W Katalonii to rozróżniają: na „kastylijski” i „kataloński”; zresztą nie tylko tam. Poza Hiszpanią (także w krajach latynoskich) mówię, że mówię „po hiszpańsku” – ale w Hiszpanii mówię „po kastylijsku”.
Jest też język wspólnoty zapomnianej, ale której piosenki pan tłumaczył – mowa o Żydach sefardyjskich.
Pomysł na tłumaczenie piosenek sefardyjskich wziął się od mojego mentora i przyjaciela, Carlosa Marrodána Casasa – miał on trochę płyt katalońskich, kastylijskich i właśnie trochę sefardyjskiego folku. Te sefardyjskie piosenki bardzo nam się jako studentom podobały, choć czasem podawano je w ucukrowanych, bardzo melodyjnych wersjach. Chcieliśmy je przerobić na wersje polskie. Czasami więc je tłumaczyliśmy, czasami pisaliśmy coś na bazie oryginałów. Tak powstała płyta „Sefarad” Zespołu Reprezentacyjnego. Dopiero potem uświadomiliśmy sobie, że terminologia jest bardziej skomplikowana, że nie tłumaczymy ladino – języka pisanego (!) Żydów sefardyjskich, tylko język mówiony, a więc i śpiewany – judezmo.
Czyli skąd Espriu? Czy dlatego, że to Katalończyk, który pisze właśnie dużo o tej kulturze?
Espriu, który pisze o kulturze sefardyjskiej i czerpie z jej tradycji, to też sprawka Marrodána Casasa. Kiedyś próbowałem go tłumaczyć dla „Literatury na Świecie”, ukazały się tam jakieś dwa przekłady. Ostatnio przełożyłem jednak całą „Skórę byka” dla Biura Literackiego.
Espriu chciał napisać książkę o Katalończykach, ale wtedy byłaby pewnie ocenzurowana przez frankistowski reżim. Bohaterami „Skóry byka” uczynił więc Sefardyjczyków, ale tak naprawdę są oni nie tylko metaforą katalońskiego losu. Espriu ma na myśli wszystkich, którzy są zmuszeni do opuszczenia własnej ziemi i usiłują gdzieś indziej odnaleźć swoją ojczyznę. W ten sposób chcą znaleźć namiastkę swojego miejsca na świecie. Jest to opowieść uniwersalna, traktująca o mniejszościach.
Skąd u pana zainteresowanie katalońskim? Jest pan też tłumaczem katalońskiego barda, Lluisa Llacha.
To też sprawka Marrodána Casasa. Carlos pokazał nam go pod koniec dekady Gierka. W momencie euforii, „Solidarności”, tuż przed stanem wojennym, brzmiały bardzo mocno, a potem – jeszcze bardziej. Podobały nam się te piosenki nie tylko ze względu na motyw opresji, ale i melodię. Po wprowadzeniu stanu wojennego było dla nas oczywiste, że są one aktualne również tutaj – że nie musimy zmieniać realiów, wszystko się idealnie wiązało. Zresztą to przy okazji pracy nad nimi powstał Zespół Reprezentacyjny. Śpiewaliśmy je zarówno z potrzeby misji popularyzowania iberyjskiej literatury, jak i poczucia aktualności tych utworów. Nasza publiczność zaś trafnie odczytywała te treści… i to, że napisał je jakiś Katalończyk, miało w sumie drugorzędne znaczenie. Te utwory są bardzo uniwersalne. Dalej te piosenki śpiewamy, może już nie jako narzędzie polityczne – niemniej są to dalej mocno oddziałujące melodie.
Czyli bycie tłumaczem traktuje pan jako misję?
Weźmy przykład piosenek Llacha – niektóre są bardzo zaangażowane, niektóre są po prostu bardzo ładne. Literatura niby zaczęła się od przekazu ustnego, ale już od dwóch tysiącleci funkcjonuje jako coś, co się przede wszystkim odbiera poprzez lekturę. Tutaj przykładem są wiersze Espriu czy tłumaczona właśnie przeze mnie powieść Arturo Pérez-Revertego. Czasami jest to misja, jeszcze częściej – praca. Ale także refleksja nad tym, czy dany tekst może być w ogóle odpowiednio w Polsce odebrany – i odpowiednio „napisany na nowo” po polsku. Bo tłumaczenie to nie tylko praca rzemieślnicza, to pisanie tekstu na nowo. Wreszcie: to cała gra logiczna… coś jak sudoku.
Patronat nad serią rozmów z tłumaczkami i tłumaczami literatury hiszpańskojęzycznej objęły Instytut Cervantesa i Stowarzyszenie Tłumaczy Literatury.
This article was published as part of PERSPECTIVES – the new label for independent, constructive and multi-perspective journalism. PERSPECTIVES is co-financed by the EU and implemented by a transnational editorial network from Central-Eastern Europe under the leadership of Goethe-Institut. Find out more about PERSPECTIVES: goethe.de/perspectives_eu.
Co-funded by the European Union. Views and opinions expressed are, however, those of the author(s) only and do not necessarily reflect those of the European Union or the European Commission. Neither the European Union nor the granting authority can be held responsible.