Z dzieciństwa pamiętam następującą scenę. Lato, jesteśmy z Rodzicami na działce. Domek jest malutki i wszystko w nim jest obok siebie: stół do jedzenia, aneks kuchenny, łóżka. Wchodząc do domu z zakupami, przechodzi się obok sporego odbiornika radiowego, a tam zawsze gra jeden program – Dwójka. Pamiętam dobrze chęć aspirowania do tego, co w niej nadawano. Do wiedzy o muzyce, do wyważenia w sprawach kulturalnych, o których tam rozmawiano.
Dwójka to także antena radiowa, w której pracowałam trzy lata. W moim życiu zawodowym był zawsze aspekt akademicki i aspekt dziennikarski. Wybór Dwójki był dość prosty, gdy tylko zaczęłam szukać pierwszej pracy dziennikarskiej po zakończeniu studiów magisterskich w Instytucie Socjologii UW. Nauczyłam się w niej słuchać i mówić, budować zajmujące opowieści dźwiękiem. Oprócz zajęć dziennikarskich, pracowałam także jako wydawca, czyli osoba przygotowująca antenę – był to znakomity trening wielozadaniowości i zarządzania zespołem, który przydawał mi się wielokrotnie później.
Kiedy tam się pojawiłam, około roku 2003, był tam również duży i bardzo zróżnicowany zespół, a w nim wielu doskonałych dziennikarzy, spośród których część spędzała z nami, dwudziestolatkami, mnóstwo czasu. Opowiadali nam, jak rozumieją dobre radio, albo po prostu komentowali naszą pracę – co zrobiliśmy dobrze, a co źle. Już wtedy jednak było to miejsce dramatycznie niedofinansowane, co jakoś odzwierciedla podejście w mediach publicznych III Rzeczypospolitej do tego, jakie znaczenie ma kultura wysoka. Dwójka była też marnie zarządzana. Oczywiście, zdarzali się w niej wspaniali szefowie. Jednak wybór szefów był raczej przypadkowy, w związku z czym raz były to osoby lepsze, a raz gorsze, bez jasności co do kryteriów tego wyboru.
W państwowej firmie bez kodeksu pracy
Z Programu II Polskiego Radia odeszłam z bólem w 2006 roku. Dlaczego? Pracowałam całymi dniami i wieczorami prawie bez możliwości uzyskania prawa do mówienia na antenie, mimo tego, że starsi koledzy chwalili moją kulturę języka polskiego. Była to praca, podkreślmy, bez zatrudnienia na etat, na podstawie umowy o dzieło. Można było wtedy zarobić w ten sposób około tysiąca złotych miesięcznie – wtedy ta kwota była oczywiście więcej warta niż jest dziś, jednak trudno było mówić o uzyskaniu z nią jakiejkolwiek samodzielności finansowej. Na frustrację z tym związaną atuty Dwójki, które były niewątpliwe, nie pomagały.
Sytuacja ta ani nie dotyczyła tylko mnie, ani też nie należy obecnie do przeszłości. W Dwójce przyjęła się kultura pracy, w której przyjmuje się młode, prężne osoby, a następnie całymi latami utrzymuje się je na umowie o dzieło. Jest to sytuacja o tyle niezrozumiała i oburzająca, że państwowa firma dziennikarska powinna aspirować do przyzwoitej kultury pracy. Niektórzy czekali na etat krócej, inni całe lata – i według wiedzy, którą zgromadziłam ostatnio, obecnie wygląda to dokładnie tak samo. W Polskim Radiu funkcjonowały wtedy związki zawodowe, przyjmowały jednak jedynie… osoby na etatach. Cały sposób zatrudniania wydawał się nie mieć sensu: umowę o pracę mieli starsi dziennikarze, młodsi musieli czekać, aż ci starsi pójdą na emeryturę. Wytwarzało to nieprzyjemne napięcie, polegające na oczekiwaniu, że ktoś odejdzie ze starości i zrobi młodszym miejsce. W założeniu jednak w ogóle nie powinno tak być – skoro przyjmowano młodych do pracy, powinna istnieć polityka ich zatrudnienia. Takiej polityki jednak nie było.
W 2006 roku tak się złożyło, że ze względu na staż pracy byłam pierwsza w kolejce do etatu. Ten jednak się nie pojawiał. Decyzję o odejściu podjęłam któregoś wieczoru, gdy młodsza stażem o dwa lata koleżanka z Redakcji Muzycznej przyszła do mnie, gdy montowałam audycję. Powiedziała szczerze, że właśnie dostała etat i że wie, że będzie to dla mnie jako dla jej starszej koleżanki trudne. Tak się jednak złożyło, że w Redakcji Muzycznej pojawił się wolny etat, a w Redakcji Publicystyki Kulturalnej, do której należałam, go nie było. Nie miałam pretensji do koleżanki, ale w tym dokładnie momencie zrozumiałam, że moje wyczekiwanie nie ma sensu. Następnego dnia zaczęłam szukać innej pracy.
Jedyna prośba – przegląd prasy
Odeszłam wtedy pracować w Tygodniku Idei „Europa”, wydawanym przez Axel Springer. Kultura pracy była tutaj znów fatalna (jak to wyglądało, pisali już różni redakcyjni koledzy, choćby Rafał Woś w książce „To nie jest kraj dla pracowników”). Praca znów na umowie o dzieło, choć przynajmniej zarobki były cztery razy wyższe. Ze względu na miłość do radia, starałam się jednak utrzymać relację z Programem II, prowadząc dalej przeglądy prasy. Dla mnie, wciąż dwudziestoletniej wtedy osoby, było zaszczytem prowadzić przeglądy, bo choć niemal nic nie dało się na nich zarobić, to jednak wśród pozostałych prowadzących była między innymi Renata Lis, a gdy kiedyś zadzwoniłam do Michała Głowińskiego z prośbą o wywiad, zgodził się chętnie, bo, jak powiedział, zna mój głos z Programu II Polskiego Radia [Renata Lis jest nagradzaną pisarką i tłumaczką, a prof. Michał Głowiński był literaturoznawcą, pisarzem – przyp. red.].
W 2008 roku otrzymałam Grand Press za wywiad z Jürgenem Habermasem. To były dawne czasy i ta nagroda bardzo wiele wtedy jeszcze znaczyła, była wielkim zaszczytem. Rok później otrzymałam doktorat z dziedziny nauk socjologicznych od mojego wspaniałego Instytutu Socjologii [obecnie Wydziału Socjologii – przyp. red.]. Wzmocniona tym wszystkim, wybrałam się do nowej dyrektorki Dwójki, Małgorzaty Małaszko, na spotkanie. Powiedziała, że chętnie spełni jedyną prośbę, jaką do niej miałam, i przyjmie mnie z powrotem w poczet prowadzących przeglądy prasy. O tym, że nie miała takiego zamiaru, dowiedziałam się od jednego z jej bliskich współpracowników, w przypadkowej rozmowie. Dyrektorka zadzwoniła do mnie potem tylko raz, mówiąc, że owszem, przydałby jej się ktoś do czytania wiadomości kulturalnych. Wiadomości kulturalne były powszechnie traktowane w Programie II Polskiego Radia jako rozbieg dla młodzieży, uczącej się mówić na antenie. Ja również w latach 2003–2006 taki rozbieg odbyłam. Grzecznie odmówiłam i tak Program II zapadł się w moim życiu zawodowym pod ziemię.
Strata dla radia
Małgorzata Małaszko, o której było w ostatnich tygodniach głośno, przejęła stery Programu wkrótce po moim odejściu. W 2007 roku została zastępcą dyrektora, w 2009 zaczęła pełnić obowiązki dyrektora, oficjalnie dyrektorką była od 2012 roku. Pierwsza reakcja wielu osób związanych z Dwójką, włącznie ze mną, była entuzjastyczna. Małaszko była znakomitym tak zwanym oprawcą muzycznym (to znaczy osobą, wybierającą muzykę ilustracyjną do reportaży i innych audycji), wiele osób, w tym ja, znało ją jako miłą koleżankę. Być może nie współgrało to u niej z umiejętnościami zarządzania ludźmi. O tym, jak to zarządzanie wyglądało, opowiada głośny ostatnio reportaż z „Dużego Formatu” „Gazety Wyborczej”. Opowieść snuta w tym artykule dobrze pokrywa się z tym, co słyszałam wielokrotnie od osób wciąż związanych z Dwójką. Efekty tego zarządzania dobrze widać dziś: zróżnicowany i pełen młodych ludzi Zespół, który pamiętam, zakończył rządy Małaszko skłócony i przetrzebiony. Najlepsze osoby albo odeszły, albo przyczaiły się, czekając na to, że może coś się zmieni.
Dziś znacznie chętniej słucham żywego radia Tok FM, także ich publicystyki kulturalnej, niż Dwójki, która robi wrażenie, jakby pozostała w poprzedniej epoce. Uwaga: wcale nie chodzi tutaj o przewagę muzyki klasycznej i sposób wysławiania się. Te elementy są krwiobiegiem Dwójki. Jednak brakuje w Dwójce mądrej, odważnej, opiniotwórczej publicystyki. Aplikacja na smartfon istnieje, jednak dostępne są tam tylko nieliczne audycje w formie podcastów – a przecież współcześnie wielu słuchaczy nie ma czasu, aby słuchać „radia linearnego”. Anteny słucha dziś jeszcze mniej osób niż dawniej.
Niepolityczne to nieważne
Warto przy tym podkreślić wyżej wymienione daty. Małaszko nie była dyrektorką z nadania Prawa i Sprawiedliwości, a tylko nie została podczas tych rządów zamieniona na kogoś innego. Kłopoty, jakie mamy z mediami, nie ograniczają się jedynie do kwestii upartyjnienia i polaryzacji. Szczególnie należy tutaj zwrócić uwagę na Dwójkę jako program kulturalny. Być może to, że Małgorzata Małaszko pozostała na stanowisku po 2015 roku, wynikało z jej konserwatywnych poglądów, do których zresztą ma prawo. Być może jest jednak gorzej: może, podobnie jak wiele innych ekip, PiS uważało, że kultura zasadniczo się w Polskim Radiu (przepraszam: w Radiu Narodowym!) nie liczy. Że Dwójka to zakurzony program dla garstki pasjonatów, więc nie ma znaczenia, kto ją prowadzi i jak to robi. I tak znów, jak to było w przypadku wielu obietnic populistów z 2015 roku znów okazało się, że wszystko pozostało tak samo: miało być krzewienie kultury polskiej, a tymczasem nic takiego się nie stało. Dwójka po prostu się nie nadawała, by stać się propagandową tubą, więc mogła równie dobrze nic nie znaczyć.
W ubiegłym tygodniu dowiedzieliśmy się, że Małgorzata Małaszko odeszła ze stanowiska dyrektorki, a nowym szefem został Piotr Kędziorek. Znam Piotra z dawnych lat. Wydawałam jego poranne audycje. Dał się poznać nie tylko jako fenomenalny radiowy głos, lecz także jako serdeczny i pozytywnie nastawiony do wszystkich kolega. Cieszę się zatem, że właśnie on dostał to stanowisko, a jednocześnie wiem, jak trudne zadanie go czeka. Wielkie oczekiwania Zespołu, wielkie oczekiwania słuchaczy takich jak ja, a przy tym wciąż niewielki budżet. (Dyrektor przecież nie „wyczaruje” nowych etatów dla młodych. Potrzebne są zmiany w finansowaniu Dwójki i namysł nowego zarządu nad standardami pracy w mediach publicznych).
Nowy dyrektor to za mało
Należy życzyć mu wszelkiego powodzenia, a jednocześnie trzeba mieć świadomość, że na ustanowieniu nowych dyrekcji zmiany w polskich mediach nie powinny się skończyć. Podobnie jak w wielu innych dziedzinach, takich jak edukacja, służba zdrowia, a nawet jak sądy, powinny zostać powołane panele obywatelskie, złożone z osób o różnych poglądach, niezwiązanych z partiami politycznymi, które miałyby szansę rozmawiać o tym, co oznacza zbudowanie mediów publicznych w epoce postpopulistycznej. Mediów na poziomie, jakiego – zaznaczmy – nigdy jeszcze w Polsce nie było. Oczywiście trudno o tym rozmawiać po niewątpliwej destrukcji, jakiej dokonało w ostatniej dekadzie w dziedzinie mediów publicznych PiS. Zbudowanie mediów w taki sposób dawałoby jednak szansę na to, że kolejna, inna władza, która na pewno w Polsce za kilka lat przyjdzie, nie będzie miała przekonujących społecznie argumentów, aby te media ponownie niszczyć.