Francuski dziennikarz Antoine Galindo od tygodnia siedzi w areszcie w etiopskiej stolicy Addis Abebie, zatrzymany przez policję z powodu podejrzenia o „spiskowanie z grupami zbrojnymi w celu szerzenia zamętu”. Takie aresztowania należą w naszym fachu do ryzyka zawodowego. Francuskiego dziennikarza energicznie broni jego pracodawca, portal „Africa Intelligence”, oraz międzynarodowy Komitet Obrony Dziennikarzy i należy mieć nadzieję, że Galindo wyjdzie na wolność.

Na uwagę natomiast zasługuje zarzut „spiskowania w celu szerzenia”, skądinąd nieznany etiopskiemu kodeksowi karnemu. Francuz został aresztowany podczas spotkania z przedstawicielem Frontu Wyzwolenia Oromo (OLF) – może więc to jest „grupa zbrojna”, z którą miał jakoby spiskować. Ale OLF to legalnie działająca w Etiopii partia polityczna, która lata temu wyrzekła się walki zbrojnej, którą wcześniej toczyła w obronie interesów ludu Oromo, największej w Etiopii grupy etnicznej. Została z tego powodu potępiona przez rozłamowców z nielegalnej Armii Wyzwolenia Oromo (OLA), która istotnie toczy walkę zbrojną. Policja oskarża Galindo o spiskowanie właśnie z OLA, nie z OLF – ale trudno zrozumieć, jak dziennikarz mógł spiskować z nimi poprzez spotkanie się z ich przeciwnikami.

Policja zarzuca Galindo także spiskowanie z amharską młodzieżową organizacją paramilitarną Fano. Nie mógł tego jednak uczynić spotykając się z OLF, gdyż między Amharami, drugą co do wielkości grupą etniczną w Etiopii, historycznie panującą w tym kraju do końca ubiegłego wieku, a Oromo trwa ostry konflikt.

Pół-Amhara, pół-Oromo

Oromo zasadnie czują się przez Amharów dyskryminowani, ci zaś obawiają się o los swej stolicy, Addis Abeby, zbudowanej na ziemiach Oromo. Co więcej, organizacja Fano nie dosyć, że pozostaje nadal legalna, to była najbliższą sojuszniczką rządu federalnego w jego morderczej wojnie z Tigrajem.

Tigrajczycy, trzecia grupa etniczna kraju, rządzili nim od obalenia w 1991 roku krwawej amharskiej dyktatury wojskowej Derg do pokojowego odsunięcia Tigrajskiego Frontu Wyzwolenia Narodowego (TPLF) od władzy pięć lat temu.

Wówczas koalicja Fano i związanych z OLF oromskich bojówek Qeerroo wyniosła do władzy obecnego premiera Ahmeda Abiya, poł-Amharę i pół-Oromo, budząc entuzjazm obu ludów, których aspiracje Tigrajczycy dotąd tłumili.

TPLF wycofał się do Tigraju, którym chciał rządzić autonomicznie, nie zważając na amharsko-oromskie interesy. Premier Abiy sprzymierzył się wówczas z Erytreą, byłą prowincją Etiopii, której bojówki wspólnie z Tigrajczykami obaliły były dyktaturę Dergi która następnie dokonała pokojowej secesji, by wspólnie zaatakować Tigraj. W tym celu nowy premier zakończył trwającą od ćwierćwiecza krwawą wojnę między Etiopią a jej byłą prowincją, i dostał za to pokojowego Nobla.

Po Noblu stosy trupów

A potem już było prosto: rząd federalny wspólnie z Fano i Erytreą atakuje Tigraj, po pierwszym zwycięstwie ponosi niemal miażdżącą klęskę, lecz udaje mu się w końcu pokonać zbuntowaną prowincję. Wówczas jednak załamuje się sojusz z Erytreą i z Fano, które nie chcą wycofać się ze zdobytych ziem, i dochodzi do wojny domowej między rządem federalnym a Amharami.

Okazję usiłuje wykorzystać OLA, która wcześniej sprzymierzyła się ze swymi dawnymi prześladowcami z TPLF w walce ze wspólnym wrogiem z Addis Abeby. Jej zbrojny bunt ma udowodnić fiasko ugodowej polityki OLF. Powoduje jednak tylko, że rząd federalny, po chwilowym uśmierzeniu powstania Amharów i korzystając z tego, że Tigrajczycy zostali zmiażdżeni (600 tysięcy zabitych w siedmiomilionowym narodzie), zwraca się teraz przeciwko nie tylko OLA, lecz Oromo w ogóle.

Niedawne śledztwo Reutersa ujawniło istnienie w prowincji tajnego „komitetu bezpieczeństwa”, który wydawał rozkazy mordów bez wyroku. Tak wymordowano 14 członków starszyzny plemienia Karayyuu, omyłkowo biorąc ich za działaczy OLA.

Być może dlatego samo spotkanie zagranicznego dziennikarza z przedstawicielem partii legalnej, lecz oromskiej, spowodowało jego aresztowanie. Ale swoją drogą: kto tu „spiskuje w celu szerzenia”, i to z „grupami zbrojnymi” na dodatek? Galindo czy premier Abiy?

Mieszane pochodzenie nowego etiopskiego przywódcy zrazu uznano za jego atut. Okazało się jednak nieszczęściem, bo wszystko, co robił dla Amharów, Oromo uznawali za zdradę – i odwrotnie. Sympatie obu grup budziło wprawdzie to, że nie był Tigrajczykiem, ale okazało się, że to za mało, by budować poparcie – o reakcji w Tigraju nie wspominając.

A kiedy katastrofalna polityka pozostawia za sobą stosy trupów, i niewiele więcej, najlepiej odpowiedzialnością obciążyć opisujących to dziennikarzy – bo gdyby nie oni, nikt by się nie dowiedział ani nie zorientował. A że ci krajowi, zastraszeni, już raczej milczą, pozostają zagraniczni. Galindo płaci za osiem lat katastrofy, której już medalem noblowskim nie da się zasłonić.

 

* Zdjęcie użyte jako ikona wpisu: Flickr.