Wszyscy jakby zapomnieli o Teatrze Telewizji i jego – mówiąc nieco górnolotnie – społecznej roli. Sytuacja nieco zmieniła się w momencie wyłonienia Michała Kotańskiego na nowego dyrektora telewizyjnej instytucji kultury.
Zaorać, czy może zasiać i zbierać plony?
Media publiczne od zawsze były traktowane jako łup polityczny, ze szkodą dla profesjonalistów – taka konkluzja dominowała w dyskusji dziennikarzy związanych niegdyś z TVP lub Polskim Radiem na ostatnim Campusie Polska Przyszłości (tutaj link). Osobom uczestniczącym w tej debacie (Justyna Dobrosz-Oracz, Marek Czyż, Maciej Zakrocki i prowadząca Barbara Brodzińska-Mirowska) umknął fakt, że TVP nie składa się wyłącznie z newsów, ale przede wszystkim z misji nastawionej na promowanie kultury teatralnej, filmowej i serialowej. Dwie ostatnie nie stanowią dziś o sile oryginalnego przekazu telewizji publicznej, ale ta pierwsza, teatralna – może nią być.
Oczywiście w ostatnich latach ekipa rządząca miała zbyt wiele do powiedzenia u publicznego nadawcy, a jej interesy, szczególnie w ostatnich latach, były w TVP na pierwszym miejscu. Cierpiały na tym repertuar Teatru Telewizji i TVP Kultura, ponieważ wielu twórców było przemilczanych, marginalizowanych lub rugowanych, czy też po prostu „niezapraszanych” do pracy. Głównie z powodów światopoglądowych, ponieważ twórczość dla przykładu Tokarczuk, Klaty czy Kleczewskiej jest doceniana w Polsce i w Europie. Czy w nowym rozdaniu, u publicznego nadawcy będzie miejsce dla różnorodnej oferty kulturalnej spoza nurtu wyznaczanego przez stacje komercyjne?
To pytanie zasadne, ponieważ w stacjach z sektora prywatnego (nie mówię tu o innych płatnych nadawcach) raczej trudno o stały repertuar złożony z ambitnego klasycznego kina (na przykład Felliniego, Buñuela, Bergmana, Munka, Bertollucciego, Konwickiego, Kurosawy i innych), nie znajdziemy tam również przeglądów muzyki poważnej, cyfrowych realizacji: teatru tańca, teatru operowego (na przykład Warlikowskiego, Hermanisa, Mitchell, Castellucciego, Castorfa, Sieriebriennikowa, Schellinga i innych), a już w ogóle bogatego archiwum przedstawień Teatru Telewizji i tych najnowszych, w tym produkcji własnych oraz tak zwanych „przeniesień” z teatrów z całej Polski.
I tu dochodzimy do prawdziwej misji publicznego nadawcy, czyli dostępności (dla różnych grup wiekowych, także dla widzów z terenów wiejskich) do wytworów publicznej kultury bez dodatkowych kosztów. To szczególnie istotne w czasie, gdy bilety do teatrów (choćby w samej Warszawie) są obecnie na poziomie przekraczającym możliwości zwykłych podatników oraz prekariuszy zainteresowanych kulturą.
Czy rzeczywiście za sztukę performatywną, która już i tak jest dotowana z publicznej kasy, mamy dodatkowo płacić tak wiele? Za radykalny, ale konieczny należałoby uznać całkiem nowy przepis obligujący publiczne instytucje do udostępniania głośnych spektakli, których premiery odbyły się całkiem niedawno. Dyrektorzy zazwyczaj nie chcą „oddawać” telewizji (w tym publicznej platformie VoD) swoich obleganych przez widzów przedstawień. Z ekonomicznego punktu widzenia to zrozumiałe, ale sprzeczne z ideą społecznej dostępności spektakli teatralnych. Teatr stał się w pełni – szczególnie w czasach inflacji – ekskluzywną formą przeżywania sztuki, a inkluzywność publicznych instytucji teatralnych całkowicie uleciała, jak te „niewidzialne” gołębie, w wykonaniu Tadeusza Łomnickiego, w przedstawieniu „Ja, Feuerbach” Tankreda Dorsta.
Nowy Teatr Telewizji rzeczywiście może być zatem propozycją, której nie zaoferuje żadna inna stacja komercyjna, czy kolosy streamingowe, ponieważ tradycyjnie powinien być nastawiony na kapitał intelektualny zaadresowany do szerszej widowni. O ile nowym decydentom będzie zależało, aby odpowiednio łożyć na oryginalny program misyjny oraz zadbać o jego niezależność repertuarową.
Na publicznej i powszechnie dostępnej scenie powinny ścierać się reprezentacje artystyczne od prawa do lewa, zarówno młodzi artyści, jak i ci z pokaźnym emploi. Klasyka, komedia lub farsa nie może czuć się pomijana w starciu z nową dramaturgią, w tym zagraniczną. Teatr Telewizji powinien być zbliżony do parlamentaryzmu, gdzie spotykają się ze sobą odmienne estetyki, poglądy i pomysły na kształtowanie sceny, aby przykuć uwagę zróżnicowanej widowni. Warto podkreślić, że wykluczenie teatralno-telewizyjne widzów z miasteczek i wsi, oraz generacji silversów jest zaprzeczeniem społecznej idei Teatru Telewizji.
Teatr TV, czyli nie zgon, ale agon na poziomie
Piszę te słowa jako człowiek, który poznał omawianą problematykę od środka, ponieważ byłem redaktorem Teatru Telewizji. Również z racji pierwotnego wykształcenia czuję się w obowiązku, aby zabrać głos w sprawie nowej „perły w koronie” TVP. W repertuarze Teatru Telewizji powinny się pojawiać także spektakle trudne, rozdrapujące rany i poruszające ważne publicznie kwestie, ale podstawą ich doboru zawsze powinna być wartość artystyczna. Odpowiedzialność za to powinien brać zespół kuratorsko-producencki. Przez specyfikę pracy w telewizji, swego rodzaju „produkcyjny korporacjonizm” oparty na złożonych procedurach poległo już wielu.
Dlatego też nie można skreślać ludzi, którzy w tym środowisku produkcji telewizyjnej od lat odnajdują się znakomicie i mogą służyć za cenną inspirację dla młodszych pracowników. Ponadto uważam, że powinny wrócić do nadawcy wielostronne debaty, omówienia i wprowadzenia do spektakli (z duchem Stefana Treugutta), które byłyby współtworzone przez nową falę teatrologów i teatrolożek.
Dyrekcja Michała Kotańskiego zapowiada nowe – artystyczne otwarcie u publicznego nadawcy. Znając Michała i jego twórczość, a także okres udanej (obfitującej w głośne premiery) dyrekcji w Teatrze im. Stefana Żeromskiego w Kielcach można z optymizmem spoglądać w przyszłość, z odpowiednim kredytem zaufania.
Jeśli jednak „ze względów finansowych” jakaś gałąź publicznych mediów miałaby być unicestwiona, wyrugowana lub zepchnięta na margines, to Teatr Telewizji powinien być wymieniany jako ostatni na liście egzekucyjnej, ze względu na swoją oryginalność, bogatą historię i społeczną dostępność. Śmiem twierdzić, że to nasza kulturalna racja stanu.