Mimo skupiających na sobie uwagę wielkich protestów rolniczych, do debaty publicznej znowu z hukiem wkroczył temat aborcji. Od kilku dni trwa pełna emocji wymiana poglądów i oskarżeń wbrew tradycyjnej linii podziału na PiS i anty-PiS. Toczy się ona wśród polityków koalicji rządzącej i jej zwolenników.

Być może, w chwili, kiedy został opublikowany ten tekst, sytuacja zaliczyła kolejny zwrot i marszałek Sejmu Szymon Hołownia wycofał się ze swojej decyzji, którą to wycofał się z wcześniejszej decyzji, że wkrótce w Sejmie odbędzie się debata na temat czterech projektów nowej ustawy aborcyjnej.

Kiedy przygotowywaliśmy ten tekst do publikacji, aktualna jeszcze była sytuacja, w której Hołownia oświadczył, że praca nad czterema projektami ustaw o aborcji – dwoma zaproponowanymi przez Lewicę, jednym przez KO i jednym przez Trzecią Drogę – ruszy dopiero po pierwszej turze wyborów samorządowych.

Marszałek tłumaczył tę decyzję, mówiąc, że zbliżające się wybory samorządowe niepotrzebnie podniosą temperaturę sporu. Jednak dokładnie taki skutek miała sama jego decyzja. Ruch ten i jego konsekwencje należy oceniać z trzech punktów widzenia: politycznej korzyści poszczególnych ugrupowań w ramach koalicji, sposobu, w jaki mówimy o przerywaniu ciąży, oraz potencjalnych losów legalizacji aborcji w Polsce.

Lewica musi się upominać o aborcję

Wszystko wskazuje na to, że Szymon Hołownia uznał, że przeniesienie debaty będzie najkorzystniejsze dla Trzeciej Drogi. Raczej nie należy traktować poważnie jego szlachetnego uzasadnienia wstrzymania prac nad projektami. Oczywiście teoretycznie ma rację – lepiej, by podczas kampanii samorządowej koalicja rządząca nie pogrążyła się w widowiskowym sporze, na którym skorzystałoby PiS i Konfederacja. Jednak przecież samo wstrzymanie prac nad projektami sporu nie powstrzyma. Będzie się on toczył dalej częściowo właśnie dlatego, że idą wybory samorządowe.

Lewica, która wbrew początkowym intencjom, wystartuje samodzielnie, a do tego traci poparcie w sondażach, musi się czymś wyróżnić. Aborcja jest jej sztandarowym tematem. Klub złożył w tej sprawie dwa projekty, jeden o legalizacji aborcji do 12. tygodnia ciąży, a drugi o depenalizacji. Kto, jak nie Lewica, ma się upominać o aborcję, kiedy w Polsce wciąż panuje barbarzyńskie prawo, a lekarze w szpitalach wydają się nie wiedzieć, czy mogą ratować ciężarne kobiety bez ryzyka, że zostaną oskarżeni o zabicie płodu.

Wprawdzie na stanowisku prokuratora generalnego nie ma już Zbigniewa Ziobry, wymieniane są także kadry w policji. Można więc bać się mniej, jednak radykalne, upiorne prawo nadal obowiązuje. Obowiązkiem Lewicy jest zwracać na to uwagę. Tym bardziej, że społeczne poparcie dla liberalizacji ustawy o przerywaniu ciąży jest duże.

Premier obiecał, ale nic nie może

Koalicja Obywatelska w osobie premiera Donalda Tuska obiecała legalizację aborcji do 12. tygodnia ciąży długo przed wyborami. Przypomnijmy, że poparcie dla tego postulatu Tusk postawił jako warunek przyjęcia na swoje listy wyborcze. Miała to być pierwsza ze spraw, które Koalicja podejmie po wygranej. Chociaż KO nie wygrała wyborów samodzielnie, to stworzyła rząd z innymi partiami, w tym z jedną, która również chce rozwiązać palącą sprawę aborcji.

Czyżby w obliczu oporu marszałka Hołowni skuteczność premiera okazywała się na naszych oczach fikcją? Patrząc na to rozsądnie, trudno oczekiwać, że jeśli nie ma większości sejmowej, przegłosuje się obiecaną ustawę. Jednak wyborczynie koalicji, w postaci aktywistek pro choice, czy nawet publicystek, dopytywały publicznie premiera, gdzie obiecana ustawa. Musiało być to niewygodne dla Tuska, jednak, od kiedy na pierwszy plan wysunął się brawurowo Szymon Hołownia, raczej dla wszystkich stało się oczywiste, kto odpowiada za blokowanie praw kobiet.

Czy Trzecia Droga skorzysta na tym przed wyborami samorządowymi? W ostatnich dniach Oko.press i Tok FM prezentowały wyniki badań opinii publicznej przeprowadzonych przez Ipsos, z których wynika, że 89 procent wyborców Trzeciej Drogi popiera legalizację aborcji do 12. tygodnia ciąży. „Hołownia odkleja się od elektoratu” – diagnozowała Magdalena Chrzczonowicz, komentując badania.

Czy na pewno? Załóżmy, że pierwsze czytania projektów rozpoczęłyby się teraz. Bez trudu można sobie wyobrazić scenariusz, w którym Lewica nie zagłosowałaby za dalszymi pracami nad projektem Trzeciej Drogi. Jednak, nawet jeśli wszystkie przeszłyby do dalszych prac w komisji, to tam rozpoczęłyby się bratobójcze dyskusje.

To zmusiłoby Trzecią Drogę do wystąpienia przeciwko wolnemu wyborowi, skoro od początku proponuje powrót do „kompromisu”. Teraz, kiedy prace zostały odłożone w czasie, nie musi ani forsować swojego projektu, ani torpedować propozycji Lewicy i KO. Nie robiąc nic, może liczyć na to, że nie będzie drażnić swoich wyborców, którzy popierają legalizację aborcji, ani tych, którzy mają co do tego wątpliwości. A przed wyborami liczy się każdy głos.

„Odklejenie” Hołowni może więc być wynikiem kalkulacji, która bierze pod uwagę konserwatywny elektorat Trzeciej Drogi oraz Konfederacji, do którego próbuje dotrzeć, na przykład przez domaganie się likwidacji składek zdrowotnych dla przedsiębiorców według zasad wprowadzonych przez Polski Ład.

Jednak decyzja o przetrzymaniu debaty wywołała bardzo silną reakcję Lewicy, aktywistek pro choice, a komentarze publicystyczne nie zostawiały na Hołowni suchej nitki. Grając na siebie, poświęcił prawa kobiet – do tego sprowadza się ocena jego zapowiedzi. Więc być może wkrótce będziemy analizować tę sytuację z zupełnie innej perspektywy, bo burza jest chyba większa, niż gdyby liderzy Trzeciej Drogi bronili „kompromisu” aborcyjnego w debacie.

Znowu o tym mówimy

Tyle o polityce. Pozostała część tego tekstu powstała z inspiracji słowami prof. Adama Strzembosza, byłego prezesa Trybunału Konstytucyjnego, który powtarza w prawicowych mediach, że projekt KO jest haniebny, niemoralny i niekonstytucyjny. Tylko ostatnie określenie jest stosowne przy opisie proponowanych aktów prawnych, a więc jako jedyne może zostać poddane dyskusji.

Natomiast odwoływanie się do moralności czy przyzwoitości, jeśli chodzi o decydowanie przez kobietę o jej ciąży, brzmi tak, jakby miało stanowić dla niej prawo. Bo czyjeś przekonanie co do tego, kiedy zaczyna się życie, jest poczuciem, a nie odwołaniem do faktów. Kiedy więc o czyjejś wolności, autonomii, integralności dyskutuje się z perspektywy własnego poczucia, zmierza to do narzucania czyjejś woli z wymyślonych przez siebie powodów. Oczywiście można powiedzieć, że strona pro choice też opiera się na własnych przeświadczeniach, jednak różnica polega na tym, że ona nie narzuca nikomu przerywania ciąży. Z tego prawa można nie skorzystać – wtedy czyjeś poczucie nie wpływa na cudzą decyzję. Kiedy jednak prawa do aborcji nie ma, nie można z niego skorzystać – poczucie jednej strony wpływa na wolność innej.

Dyktat przekonań to nie nowość – w Polsce w ten sposób dyskutuje się o aborcji od lat, a kiedy ma się do dyspozycji Trybunał Konstytucyjny, to właśnie tak się jej zakazuje. Jednak nie należy się z tym godzić. Powoływanie się na moralność, by wpływać na prawa kobiet, to dowód na to, że w pewnej części prawicy rozwój cywilizacyjny, społeczny stanął w miejscu. Jednocześnie powracający spór o aborcję jest dowodem na to, że przekonanie o powstaniu życia z chwilą poczęcia jest na tyle silne, że w jakiś sposób należy się z nim w tej debacie liczyć.

Nie dla wszystkich aborcja jest okej

Słusznie pisze Dominika Wielowiejska w „Gazecie Wyborczej”, że mimo dużego poparcia dla liberalizacji ustawy antyaborcyjnej wciąż jest w Polsce wiele osób, dla których zabieg ten stwarza dylemat etyczny. Decyzję w jego sprawie uważają oni za dramatyczną, a hasło „Aborcja jest OK” do nich nie pasuje, nawet jeśli nie chcieliby jej zakazu. Nie można udawać, że ich nie ma.

Dyskusje o projektach na temat ustawy aborcyjnej powinny uwzględniać różne wrażliwości. Nie chodzi o to, żeby zakazywać aborcji w imię przekonań tych, którzy mają wątpliwości albo są pewni, że jest zła. Hasło „nie chcesz aborcji, to jej sobie nie rób” jest bardzo dobrą radą dla fundamentalistów, którzy chcą narzucać innym swoją wolę. Jednak można tak poprowadzić debatę i poszukać takich rozwiązań, które nie będą prowadziły do zaostrzania stanowisk, tylko uwzględnią wątpliwości. Znane są różne rozwiązania, można na przykład zapewnić osobę, która chce mieć aborcję, że nie musi tego robić, jeśli kieruje nią tylko strach przed czymś, w czym można jej pomóc. Poza tym demografowie dawno już zbadali, że decyzji o posiadaniu dziecka sprzyja podział obowiązków domowych i opiekuńczych w rodzinie, tak by matki mogły kontynuować karierę zawodową, systemowe wsparcie dla samodzielnych matek, dobry dostęp do żłobków, przedszkoli.

A co z ustawą?

Najgorzej byłoby, gdyby główną konsekwencją kolejnej dyskusji o aborcji było okopanie się wszystkich na swoich stanowiskach i ognista wymiana oskarżeń. To by oznaczało – i tu jest trzecia kwestia – że nigdy nie doczekamy się ustawy w sprawie aborcji, niezależnie od tego, w jakim kształcie byśmy jej sobie życzyli. Będzie za to paliwo na kilka kolejnych kampanii wyborczych.

 

* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: facebookowy profil Sejmu RP.