Singapurski sen
Jako singapurski dyplomata Kishore Mahbubani dotarł w swojej karierze na sam szczyt. Był między innymi ambasadorem przy Organizacji Narodów Zjednoczonych, a także kierował obradami Rady Bezpieczeństwa ONZ. Po przejściu na emeryturę, poświęcił się pracy akademickiej, najpierw jako dziekan jednego z wydziałów najlepszej azjatyckiej uczelni, czyli singapurskiego NUS, a następnie jeżdżąc po świecie jako profesor wizytujący.
Dla syna ubogich hinduskich emigrantów uciekających przed krwawym podziałem Indii, to imponujące osiągnięcie. W pewnym sensie w historii życiowej Mahbubaniego odbija się success story Singapuru, małego-wielkiego kraju, który przeszedł drogę „od Trzeciego do Pierwszego Świata”, jak samochwalczo napisał premier Lee Kuan Yew, twórca tegoż sukcesu.
Mahbubani, który znalazł się na liście stu najważniejszych współczesnych intelektualistów „Foreign Policy”, jest myślicielem oryginalnym i niebojącym się iść pod prąd. Świadczy o tym jego najnowsza książka, w której stawia śmiałą tezę, zgodnie z którą w trwającej obecnie zimnej wojnie 2.0 „Ameryka zachowuje się jak Związek Sowiecki, a Chiny zachowują się jak Ameryka podczas zimnej wojny”.
Zimna wojna 2.0 i muzułmańskie „gniazdo szerszeni”
Autor książki wskazuje na źródła amerykańskiego problemu z Chinami i całą rosnącą Azją jako konsekwencję niezdolności Zachodu do tego, by wyzwolić się z rasizmu spod znaku „żółtego zagrożenia”. Tłumaczy, że Stany Zjednoczone mają jednocześnie „wyższy poziom szacunku dla cywilizacji chińskiej niż dla cywilizacji indyjskiej”, mimo że to z tą pierwszą rywalizują, a z drugą mogą zawrzeć sojusz. Dzięki tej książce dowiedziałem się choćby, że do zestawu impertynencji Donalda Trumpa należy dodać publiczne naśmiewanie się z indyjskiego akcentu premiera Modiego.
Pisząc o świecie islamu, Mahbubani określa go „gniazdem szerszeni”, do którego nie należy wkładać palców, co nagminnie robią Amerykanie. Intelektualista postuluje zostawienie muzułmanów samym sobie. Ci jego zdaniem toczą bowiem „monumentalną walkę o pogodzenie się z rzeczywistością nowoczesnego świata”, co będzie „jednym z najważniejszym czynników napędzających historię ludzkości w XXI wieku” Te i inne myśli Mahbubaniego zawarte w książce są kontrowersyjne, być może przeszarżowane i niedostatecznie poparte dowodami. Ale na pewno ciekawe.
Mahbubani jest znany przede wszystkim z tego, że od trzech dekad płynną angielszczyzną, z użyciem znanych zachodniej publice kodów kulturowych i porównań, przekuwa balon zachodniocentryzmu. Walczy o przywrócenie Azji należnego jej, jego zdaniem, centralnego miejsca w świecie.
Zaczął od „Can Asians think?”, protestu przeciw niezauważeniu intelektualnych dokonań azjatyckiej myśli. W swoich kolejnych książkach (między innymi „The New Asian Hemisphere”), w tym w najnowszej, recenzowanej tutaj, wyjaśnia, że na naszych oczach kończy się „trwający dwieście lat patologiczny okres historii, w którym dominował Zachód”. Powraca normalność, czyli centralność Azji. Piętnaście lat temu, kiedy czytałem Mahbubaniego na studiach, były to moje pierwsze doświadczenia z dalekowschodnią odmianą „wstawania z kolan”. Dziś jego idee są już azjatyckim mainstreamem.
Młot na Amerykanów
„Czy Chiny już wygrały?” zostały pomyślane, jak mówi sam autor, jako apel do USA i Chin, by rywalizując, nie zniszczyły przy okazji reszty świata. „Zróbcie sobie przerwę”, mówi Mahbubani, bo wspólnie trzeba rozwiązać palące globalne problemy, jak chociażby kwestię zmian klimatu, czego nikt nie zrobi w pojedynkę. Tymczasem Stany Zjednoczone i Chiny zachowują się jak dwie walczące ze sobą grupy małp, które nie zwracają uwagi na fakt, że las wokół nich płonie.
W książce większość miejsca zajmują jednak nie tyle konstruktywne pomysły na uspokojenie rywalizacji Waszyngtonu z Pekinem, ile charakterystyka obu mocarstw i opis tego, co doprowadziło do pojedynku między nimi. Spoiler alert: to amerykański małpiszon jest bardziej winny i to on przegra.
Mahbubani dobrze zna Amerykę. Sporą część życia spędził w Nowym Jorku, ożenił się z Amerykanką, a książkę zadedykował swojej amerykańskiej teściowej (ciekawe, czy jej się spodobała?). Singapurczyk nie jest antyamerykański per se. Wielokrotnie opisuje mocne strony USA, podkreśla ich wkład w rozwój ludzkości i osiągnięcia cywilizacyjne i zdaje się w tym opisie szczery. Brzmi jak ktoś, kto kiedyś był zafascynowany Ameryką – i choć to minęło, sentyment do dawnej miłości pozostał.
Jednocześnie singapurski myśliciel bezlitośnie, choć wciąż dyplomatycznie, bez efekciarstwa i taniego populizmu, piętnuje największe bolączki tego kraju. Wymienia tu między innymi nierówności społeczne, klasizm, plutokrację, anglosaską wersję machismo i rasizm. Przede wszystkim jednak skupia się na amerykańskim poczuciu wyjątkowości, przejawiającym się pychą, nieuzasadnionym wywyższaniem się ponad resztę krajów i militarystycznym awanturnictwem przynoszącym USA i światu więcej szkód niż pożytku.
Mahbubani jest najsilniejszy, gdy punktuje współczesnych anglosaskich imperialistów i pogrobowców Kiplinga, takich jak Robert Kagan, zwolennik tezy, że nasz glob jest jak dżungla – bez USA zarośnie. Jak pisze Mahbubani, jest dokładnie odwrotnie: myślicie, że świat jest lepszy, gdy USA interweniuje? Popatrzcie na Azję Południowo-Wschodnią, która stanęła na nogi i osiągnęła bezprecedensowe prosperity nie przed, a po tym jak Amerykanie dostali po głowie w Wietnamie. I chociaż momentami Mahbubani przesadza, zwłaszcza gdy pisze o regionach, których nie zna, jak Europa Wschodnia, to w większości ma rację. Podpisałbym się pod jakimiś 90 procentami jego zarzutów wobec USA.
Platoński władca
Mahbubani, krytyczny wobec USA, nie stosuje tej samej miary wobec Chin. Choć, nie ucieka od trudnych tematów – wspomina głód Wielkiego Skoku, rewolucję kulturalną czy prześladowania Tybetańczyków albo Ujgurów, to zawsze równoważy te uwagi swoistym symetryzmem. Fakt, Chińczycy tępią Ujgurów, ale Amerykanie traktują muzułmanów równie źle, jeśli nie gorzej. Tak, „można spierać o zasadność chińskiej okupacji Tybetu, Xinjiangu i Tajwanu” [Tajwanu, sic!], ale „tak samo można spierać o zasadność amerykańskiej okupacji Teksasu i Kalifornii”. W tym samym tonie stwierdza, że protesty w Hongkongu wybuchły, bo Carrie Lam, szefowa administracji Hongkongu w latach 2017–2022, „niemądrze” chciała wprowadzić przepisy o ekstradycji. Jego zdaniem Chiny wykazały się „dużą strategiczną powściągliwością”, nie topiąc protestów we krwi. A mogli zabić.
Pisząc o Chinach, Singapurczykowi zdarza się wygłaszać również opinie krytyczne. Punktuje między innymi strategiczny błąd polegający na zniechęceniu do siebie biznesu amerykańskiego czy „mentalność Państwa Środka”, czyli sinocentryzm. Trzeba uczciwie przyznać, że trochę tego jest. Nie zgadzają się jednak proporcje: w opisie pozytywów i negatywów Chin wyraźnie przeważają te pierwsze; w przypadku USA jest dokładnie odwrotnie.
Ta sama nierównowaga przebija się w bezpośrednich zestawieniach USA–Chiny. Stany prezentowane są jako szurnięte mocarstwo przekonane o swojej wyższości i przez to najeżdżające odległe krainy, a „Chiny zachowują się jak normalne państwo, broniące swoich naturalnych interesów strategicznych”. Ameryka „wybrała prezydenta, który nie był w stanie zdać egzaminu z propedeutyki handlu międzynarodowego”, a Chiny mogą się pochwalić „merytokratycznym systemem rządzenia, który umożliwia awans do najwyższego szczebla tylko najlepszym i najzdolniejszym”.
Bez wątpienia jest nim Xi Jinping, który „może zapewnić Chinom bardzo duży potencjał – dobroczynny rodzaj rządów zapewniony przez króla-filozofa”, godnego ideału wyrażonego w „Państwie” Platona. Dzieje się tak, gdyż Xi według Mahbubaniego „Na początku swojego życia doświadczył wielu osobistych trudności. Walczył o awans w partii komunistycznej. Uważnie studiował świat. Jest rozważny i wyważony w swoich publicznych komentarzach. Nie puszcza dzikich tweetów. Niewielu władców w dzisiejszym świecie ma takie kwalifikacje jak on”.
Na czołobitność tego fragmentu można spuścić zasłonę milczenia albo odesłać do rzetelnych, niehagiograficznych opisów życiorysu Xi Jinpinga, które wyszły spod pióra któregoś z kompetentnych specjalistów od polityki chińskiej, chociażby Josepha Torigiana, Alfreda Chana czy Huang Yashenga. Można też zacytować wypowiedzi potwierdzające głęboką, filozoficzną wręcz przenikliwość myśli Xi Jinpinga. Polecam zwłaszcza powyższe aforyzmy: „jedyną siłą, która może nas pokonać, jesteśmy my sami”, „noże ostrzy się na kamieniu; ludzi rzeźbią trudy” czy „patrząc na cierpiących ludzi, powinniśmy współczuć i działać”.
Mahbubani a sprawa polska
Razem z innymi słabościami, takimi jak resentyment wobec Zachodu czy zamiłowanie do geopolityki, prochińskie skrzywienie Mahbubaniego dałoby się jakoś znieść. Ludzie mają swoje sympatie i antypatie – ja na przykład ponadprzeciętnie lubię Birmę i nie lubię geopolityki – nikt nie jest idealny. W pewnym sensie sinofilia Singapurczyka mogłaby być nawet dobrą odtrutką na zdecydowanie częstszy u nas proamerykanizm, ostatnio chociażby ten spod znaku Petera Zeihana. Nie tu leży polski problem z tą książką.
Kłopot zaczyna się wtedy, gdy poglądy Mahbubaniego okazują się mieć realne konsekwencje dla Polski – i to fatalne. Czegóż bowiem dowiadujemy się z książki? Ano tego, że „po zakończeniu zimnej wojny, amerykańscy przywódcy zdradzili obietnice, zarówno wyrażone wprost, jak i ukryte, które złożono przywódcom rosyjskim. Ameryka obiecała Rosji, że po demontażu Układu Warszawskiego nie rozszerzy NATO na wschód, aby zagrozić Rosji”. Słowa nie dotrzymała, podjęła „fatalną decyzję o rozszerzeniu NATO” i „upokorzyła Rosjan”.
Potem zaś, jak pisze przywoływany bezkrytycznie przez Mahbubaniego John Mearsheimer, „amerykańscy politycy odegrali również kluczową rolę w wywołaniu poważnego kryzysu z Rosją o Ukrainę”. Wszystko to, zdaniem autora, świadczy o krótkowzroczności USA i Europy, bo przecież, jak dowodzi Singapurczyk, „w dwudziestym pierwszym stuleciu Europie nie będą zagrażać rosyjskie czołgi i rakiety”, a Rosja w przyszłości „wyłoni się jako kluczowy sojusznik Ameryki”.
W porównaniu z takimi fragmentami, lepiej poczytać o tym, że Xi Jinping wielkim władcą-filozofem jest. To przynajmniej jest dla Polski niegroźne.
Książka:
Kishore Mahbubani, „Czy Chiny już wygrały?”, tłum. Tomasz Zmyśliński, Wydawnictwo Nowej Konfederacji, Warszawa 2024.
* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Flickr.