Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin: Politycy Platformy Obywatelskiej powtarzają, że w wyborach samorządowych trzeba skończyć to, co się zaczęło 15 października. Podjął pan to hasło jako kandydat na prezydenta Krakowa. Jak chce je pan zrealizować?
Aleksander Miszalski: 15 października w Polsce wydarzyło się coś dobrego. Uchroniliśmy praworządność, relacje z Unią Europejską i trzeba to rozciągnąć na samorządy. PiS będzie próbowało bronić swoich bastionów, między innymi sejmiku województwa małopolskiego.
To hasło dotyczy więc samorządów w całej Polsce. A przechodząc już konkretnie do Krakowa, dobrze, żeby prezydentem nie został ktoś, kto będzie próbował budować w wyborach samorządowych koalicję z PiS-em.
Jednak w tej kampanii samorządowej mówi się dużo o sprawach ogólnopolskich.
Kampania samorządowa rządzi się trochę innymi prawami niż ogólnopolska. Z jednej strony, są w niej pewne hasła ogólne, z drugiej – mieszkańcy wymagają pewnych konkretnych obietnic, pomysłów na poziomie samorządowym.
Natomiast jest i powinna być duża synergia pomiędzy rządem i samorządami, bo pamiętajmy o tym, że potencjalne środki na samorządy to środki z KPO i z budżetu centralnego. Jest wiele projektów, programów regionalnych, chociażby „Maluch plus”, czyli budowa żłobków, program opieki senioralnej czy rewitalizacji, na które zdobywa się pieniądze z ministerstw.
A praworządność czy transparentne wydawanie środków przez rząd ma wpływ na samorządy. Nie można więc powiedzieć, że jedynie hasła ogólnopolskie albo tylko lokalne są ważne w wyborach samorządowych. Jednak w kontekście samorządów ważne jest to, że Polska wróciła na tory demokratyczne. Chociażby z powodu reformy finansów samorządowych, czyli przywrócenia samorządom środków, które były sukcesywnie odbierane przez PiS.
W swojej kampanii obiecuje pan budowę metra, koleje dojazdowe z obwarzanka krakowskiego, budowę parkingów, tak zwanych Park&Ride, i zatrzymanie samochodów poza centrum miasta. W tym kontekście mówi pan o pieniądzach z KPO. Podkreśla pan przynależność do partii rządzącej jako swój atut. W ten sposób do głosowania w wyborach samorządowych zachęcało PiS – głosujcie na naszych samorządowców, a będziecie mieli lepiej.
Rozdzielmy dwie kwestie. Jedna to jest to, żeby samorządy były niezależne, a system ich finansowania transparentny i by wszystkie na równych prawach mogły korzystać z subwencji.
Jednak druga kwestia to umiejętny lobbing za środkami z budżetu centralnego, które są wydatkowane na duże inwestycje, na które samorządów nie stać. Wiadomo, że nie da się budować metra w każdej gminie, a nawet w każdym dużym mieście. O środki na to trzeba będzie powalczyć. A to jest lobbing, polityka i bycie skutecznym.
Znam programy, które są w ministerstwach – a dodatkowo znajomość procedur, polityki sejmowej, ministrów i tych programów może pewne rzeczy przyspieszyć czy zwiększyć szanse na nie. Inni kandydaci też mogą zabiegać o te środki i ci, którzy nie są Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi czy Lewicy, nie powinni być pomijani. Każdy może mówić, że będzie skuteczny w relacjach z rządem. A dlaczego nie każdy mówi? Może uważa, że to dla niego dyshonor?
Ale przyzna pan, że panu będzie łatwiej niż komuś z PiS-u?
Może i będzie łatwiej. Różnica polega na tym, że PiS najpierw odbierało pieniądze samorządom, a potem dawało tym, którym chce. A my chcemy wszystkim samorządom oddać.
Jak? Bo rzeczywiście samorządy skarżyły się na to, że były obarczane nowymi zadaniami, natomiast obcinano im finansowanie.
Rząd PiS-u zwolnił młodych z podatków, później zwiększył kwotę wolną od podatku, zmniejszył więc dochody samorządów z PIT-u i CIT-u, a w zamian dał dodatkowe zadania.
Samorządy skarżyły się, że ich wpływy z podatków spadły, więc PiS wymyśliło program Fundusz Inwestycji Lokalnych. Jednak dofinansowanie z Funduszu dostały wszystkie jednostki samorządu terytorialnego, w których rządziło PiS, i kilka takich, w których nie rządziło. To jest właśnie model, którego nie chcemy powtarzać.
Minister finansów Andrzej Domański chce przywrócić równowagę i to, by finanse samorządów zależały od dochodu, który mają na swoim terenie.
A ja mówię, że oprócz tego są różne programy rządowe, że wiem, w którym ministerstwie szukać środków na różne sprawy i że będę skutecznie wykorzystywać swoją wiedzę, bo jestem w tym biegły, a nauczyła mnie tego praca w Sejmie.
Czy więc związek z partią rządzącą jest atutem w wyborach samorządowych?
To już ocenią wyborcy.
Czy za pana kadencji, jeśli zostanie pan prezydentem Krakowa, lekarze ze szpitali podległych miastu będą powoływać się na klauzulę sumienia?
Obiecałem, że stworzymy w Krakowie bezpłatną placówkę ginekologiczną dostępną 24 godziny na dobę. Jeśli chodzi natomiast o klauzulę sumienia, to kwestia rozmowy z dyrektorami szpitali.
Premier Donald Tusk zapowiedział, że dyrektorzy szpitali nie mogą, powołując się na klauzulę sumienia, odsyłać pacjentek bez pomocy. Jestem ciekawa, czy samorządy rządzone przez PO będą tego pilnować na swoim terenie.
Jestem zwolennikiem takiej linii, klauzula nie powinna obowiązywać, pacjentki nie mogą się odbijać od szpitala do szpitala, ale muszę też o tym porozmawiać z dyrektorami.
Mówi pan o budowie metra i to jest komunikat do mieszkańców Krakowa. Ale Kraków jest też miastem turystycznym i o jego gentryfikacji turystycznej od dekad alarmują ruchy miejskie. Mieszkańcy będą jeździć metrem, a turyści nadal będą korkować miasto?
Metro ma być dla wszystkich, nie tylko dla mieszkańców, podobnie jak kolej aglomeracyjna. Kiedy taki system dobrze działa, autem po prostu nie opłaca się wjeżdżać do centrum, również turystom. Strefy czystego transportu, jak w Berlinie, czy miejsca parkingowe tylko dla mieszkańców, jak w Pradze czy Wiedniu, sprawiają, że turyści nie wjeżdżają tam autem. Tym bardziej korzystają z transportu publicznego.
Oczywiście, gentryfikacja to duży problem Krakowa. To kwestia wykupu nieruchomości na cele hotelowe, wynajmu krótkoterminowego, sklepów spożywczych z cenami dla turystów. To również kwestia braku infrastruktury dla mieszkańców, jak na przykład placów zabaw. Udało mi się wywalczyć plac zabaw na Plantach, ale pamiętam, ile to trwało. To kwestia braku żłobków, przedszkoli w centrum, a w zamian nadmiaru sklepów 24 h. Z tym ostatnim poradziliśmy sobie, bo w Krakowie obowiązuje nocny zakaz sprzedaży alkoholu.
Byłem przedsiębiorcą turystycznym i radnym dzielnicy Stare Miasto, więc znam te problemy i ich rozwiązania.
Widzi pan korzyści z wprowadzenia w Krakowie nocnego zakazu handlu alkoholem? Powiedziałby pan prezydentowi Warszawy Rafałowi Trzaskowskiemu: „Rafale, nie bój się tego, poprzyj ten zakaz u siebie w Warszawie”?
Korzyści z tego rozwiązania są widoczne gołym okiem, o 50 procent spadła liczba nocnych interwencji straży miejskiej.
Sam mieszkałem w kamienicy, w której był sklep otwarty 24 godziny na dobę, i wiem, jak często były tam urządzane nocne balangi. Warto więc tego spróbować.
Jestem liberałem, więc mam problem z ograniczaniem wolności, natomiast jest też pytanie, kiedy wolność do korzystania z tego, żeby się napić, ogranicza cudzą wolność do snu albo do bezpieczeństwa.
Dlatego polecam to rozwiązanie. W Krakowie była na ten temat długa dyskusja, spór, ale na koniec wszyscy interesariusze się zgodzili.
Jednak z powodu takiego zakazu przedsiębiorcy, czyli właściciele sklepów nocnych, mają mniejsze dochody. I odprowadzają do miasta mniej pieniędzy.
To nie jest pewne. Powstaje pytanie – czy ktoś racjonalnie zarządzający swoim czasem i funduszami, wiedząc, że jest zakaz, nie kupi sobie alkoholu wcześniej. Po drugie – czy ktoś, kto wychodzi z knajpy po to, żeby obalić na ławce małpkę kupioną w sklepie, teraz nie kupi alkoholu w knajpie. Nie jest więc tak, że to, co nie zostanie kupione w tych godzinach, nie zostanie kupione w ogóle.
Eliminujemy natomiast procent okazjonalnych nabywców, którzy akurat w tym momencie mają ochotę, kupują, a potem zakłócają porządek.
W kampanii wyborczej mówi pan sporo o ekologii – nie tylko o metrze, ale i o walce z „kopciuchami” w obwarzanku krakowskim. O gentryfikacji turystycznej już rozmawialiśmy. To tematy ruchów miejskich, lewicy, a także pana największego konkurenta – Łukasza Gibały, bezpartyjnego kandydata na prezydenta Krakowa.
Pani redaktor, ja byłem radnym miejskim długo przed pojawieniem się Łukasza Gibały w lokalnej polityce, a z ruchami miejskimi współpracowałem, zanim to było modne. To, że później poszedłem do Sejmu to moja droga polityczna, ale w czasach, kiedy byłem w radzie miasta, byłem dla ruchów miejskich pierwszym kontaktem do załatwiania spraw.
Byłem jednym z orędowników walki ze smogiem. A jeszcze kilka lat wcześniej założyłem stowarzyszenie, które walczyło o zieleń, drogi rowerowe i boiska sportowe, zanim te tematy stały się nośne w dyskusjach.
Oczywiście, ruchy miejskie wiele wniosły, nie chcę powiedzieć, że jestem prekursorem ekologicznych rozwiązań w miastach, ale nie jest też tak, że tylko zaczerpnąłem coś od nich czy od lewicy. To, co mówię teraz, mówiłem zawsze. A od 15 lat jeżdżę głównie na rowerze.
Jestem więc konsekwentny w tych działaniach, a to że Łukasz Gibała przejął tę część narracji – nie szkodzi, wszyscy mówimy o ważnych sprawach.
Pytam o to także dlatego, że na poziomie ogólnopolskim Platforma Obywatelska przejęła dużo postulatów Lewicy.
To bardzo dobrze. Ja zawsze byłem liberałem, jeśli chodzi o gospodarkę, ale z dużą dozą wrażliwości na sprawy społeczne. Uważam, że ruchy miejskie dają liberałom dużo wsadu programowego, wrażliwość bliską mieszkańcom – i jak Koalicja Obywatelska się na tym opiera, to dobrze. A w Krakowie idziemy do wyborów do rady miasta wspólnie z Lewicą. I wielu postulatów związanych z zarządzaniem miastem nie musimy negocjować.
W kontekście ogólnopolskim Platforma Obywatelska wzięła na sztandary pewne kwestie lewicowe, jak na przykład te dotyczące przerywania ciąży czy podejścia do związków partnerskich. Bardzo mnie to cieszy, bo też mam takie poglądy.
PiS ograniczyło władzę prezydentów miast i burmistrzów do dwóch kadencji. Było to traktowane jako uderzenie w popularnych samorządowców, którzy przez dekady rządzili miastami. Tym gwiazdom została więc jeszcze jedna kadencja, później mogą szukać swojej dalszej przyszłości w polityce ogólnokrajowej, zwiększając tym samym rywalizację. Gdyby więc wygrał pan wybory w Krakowie i utrzymał się przez dwie kadencje, później pewnie musiałby pan wrócić do Sejmu. Czy nie boi się pan takiego scenariusza? A może tę ustawę trzeba zmienić, aby było tak, jak wcześniej?
Kij ma dwa końce. Z jednej strony są świetni samorządowcy, uczciwi, działający przejrzyście, nietworzący koterii. Są jednak też tacy, którzy próbują okopywać się na swoich stanowiskach, wykorzystują różne mechanizmy, żeby nie oddać władzy.
Bliższe jest mi podeście dwukadencyjności. Dziesięć lat to okres, w którym można wiele zrobić. Nie wiem też, czy to jest zagrożenie, jeżeli dobry samorządowiec ze swoim doświadczeniem chce ewentualnie później kontynuować karierę w polityce ogólnopolskiej, jak na przykład Jacek Karnowski, sprawujący przez dekady funkcję prezydenta Sopotu. Ma gigantyczną wiedzę, polityka krajowa może z niej czerpać. Traktowałbym to więc w kategoriach pozytywnych. A rywalizacja też jest czymś pozytywnym. Nigdy się jej nie bałem.
Popiera więc pan tę zmianę, wprowadzoną przez PiS?
Popieram.