Po ogłoszeniu wyników exit poll w sztabie wyborczym Nowej Lewicy spośród polityków stojących na scenie szczerze uśmiechała się tylko Magdalena Biejat. Kandydatka na prezydentkę Warszawy zajęła wprawdzie trzecie miejsce, ale był to najlepszy wynik, jaki lewica zdobyła w Warszawie od dobrych paru lat.

Jednak po przeliczeniu głosów ona również nie miała powodów do radości – ostateczny wynik nie był tak dobry jak przewidywały sondaże. A wynik całej Nowej Lewicy w tych wyborach był po prostu zły. Ponownie – bo pod tym względem Lewica kontynuowała zły trend z wyborów parlamentarnych.

Aborcja nie pomogła

Tego, że będzie źle, Nowa Lewica mogła się spodziewać już po decyzji Donalda Tuska o samodzielnym starcie Koalicji Obywatelskiej w wyborach. Od samego początku było jasne, że start z osobnej listy będzie poważnym wyzwaniem dla słabo notowanej partii. Nie mając zbyt wiele czasu, Lewica musiała znaleźć sposób na to, by odróżnić się od innych partii koalicji rządzącej i przyciągnąć wyborców. Wytoczyła więc działa przeciw Szymonowi Hołowni w sprawie aborcji.

Wydawało się, że robiąc unik i decydując o przeniesieniu debaty na temat projektów złagodzenia ustawy antyaborcyjnej na czas po pierwszej turze wyborów samorządowych, Hołownia zrobił prezent Lewicy. Bez tego trudno byłoby grać tematem aborcji, bo liberalizację ustawy popiera także KO, a do pewnego stopnia nawet Trzecia Droga. Jednak, wstrzymując prace nad projektami, Hołownia dał Lewicy pretekst do tego, by mogła o nie głośno zawalczyć. I to właśnie zrobiła wdając się w przedwyborczą walkę z konserwatywnym marszałkiem i stając się publiczną rzeczniczką liberalizacji.

Koniec Hołowni znowu nie nastąpił

Wszystko wskazywało także na to, że wstrzymując prace nad projektami, Hołownia sam sobie podstawił nogę. Komentatorzy chóralnie osądzili, że lider Polski 2050 przeszacował i że ten ruch zemści się na nim. Po raz kolejny odtrąbili koniec Hołowni.

Rzecz w tym, że ten koniec znowu nie nastąpił. Niechęć do legalizacji aborcji nie zakończyła kariery Hołowni, a walką o nią nie doprowadziła do wzrostu poparcia dla Lewicy. Hołownia po wyborach ma lepszy nastrój i lepsze perspektywy niż Biedroń, Czarzasty i Zandberg.

Co prawda zdobyła mniej mandatów w sejmikach wojewódzkich niż PiS – co z pewnością było powodem, dla którego uśmiech Donalda Tuska po ogłoszeniu wyników exit poll był równie niespontaniczny jak pozostałych liderów koalicji rządzącej – jednak to KO i jej koalicjanci będą rządzić w sejmikach.

Do tego kandydaci KO wygrywają w dużych miastach. Rafał Trzaskowski w Warszawie i Aleksandra Dulkiewicz w Gdańsku obronili się na stanowisku prezydentów miasta w pierwszej turze. W Krakowie Aleksander Miszalski zdobył większe poparcie niż jego główny rywal, Łukasz Gibała, i wszedł do drugiej tury, chociaż jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że to Gibała jest faworytem. Kandydaci wystawieni lub popierani przez KO wygrali w większości stolic wojewódzkich w pierwszej turze albo z dobrą perspektywą weszli do drugiej.

Przejęte hasła

Trzaskowski podpisał Kartę LGBT w Warszawie niedługo po zwycięstwie w poprzednich wyborach samorządowych. Choć organizacje LGBT zarzucają mu, że to pusty gest, bo karta tak naprawdę nie działa, to jednoznacznie wyraził swoje poparcie dla haseł równościowych. Realizuje też (lub obiecuje realizować) lewicową zieloną politykę miejską. Podobnie Dulkiewicz kontynuuje równościową, obywatelską politykę zamordowanego Pawła Adamowicza, podczas gdy Miszalski otwarcie uzyskał poparcie Nowej Lewicy, a także ruchów miejskich, stawiając na hasła ekologiczne.

Jednocześnie Donald Tusk, lider KO, stanowczo wypowiada się o wykorzystaniu klauzuli sumienia do odmowy wykonania legalnej aborcji, a ministra zdrowia Izabela Leszczyna tylnymi drzwiami wprowadza to, co blokuje prezydent, czyli dostępność tabletki dzień po bez recepty. KO popiera legalizację związków partnerskich, nad którą pracuje resort lewicowej ministry do spraw równości, Katarzyny Kotuli.

Reasumując, KO wcieliła do swojej agendy najbardziej nośne i atrakcyjne hasła Lewicy. Został jeszcze Zielony Ład. Tusk nie broni go jednak ze względu na sprzeciw rolników, których hasła mają duże poparcie społeczne. Czy w tej sytuacji Lewica ma jeszcze coś do zaoferowania Polakom?

Na ile progresywni są Polacy?

Nie chodzi tu tylko o to, co nowego może wymyślić Lewica, ale też o to, czego chcą Polacy. Wyniki wyborów parlamentarnych i samorządowych pokazują, że sondaże wskazujące na progresywne nastawienie społeczeństwa nie znajdują wyraźnego odzwierciedlenia w preferencjach politycznych Polaków. Władzę w Polsce zdobyła koalicja partii popierających aborcję i związki partnerskie, jednak w jej skład wchodzi także ugrupowanie pod tym względem bardziej konserwatywne.

Sondaże pokazują wprawdzie duże poparcie dla legalizacji aborcji, jedne mówią o poparciu na poziomie 70 procent, inne – mniej niż 50 procent. Możliwość legalizacji związku osób tej samej płci popiera 68 procent Polaków, ale nie ma pewności, jak odnoszą się do adopcji dzieci przez pary jednopłciowe. Odpowiedź zależy od tego, czy dzieci już są wychowywane w tęczowych rodzinach, czy dopiero miałyby być przez nie adoptowane.

Może więc być tak, że elementy lewicowej agendy przejęte przez KO zaspakajają jak na razie potrzeby Polaków w zakresie  tematów praw człowieka (nie „obyczajowych”, jak zwykło się je nazywać!). Sprawa wygląda podobnie, jeśli chodzi o klimat i ekologię. Przykładem może być trudność, jaką sprawiało Magdalenie Biejat odróżnienie się na tym tle od Rafała Trzaskowskiego w kampanii wyborczej na prezydentkę Warszawy. Nie mogła przecież krytykować budowy linii tramwajowych czy planowanej strefy czystego transportu, a trudno było zaproponować coś znacząco innego.

Czy jest miejsce dla lewicy?

Z własną agendą lewicową swoją karierę rozpoczęła ponad osiem lat temu partia Razem. Prawa człowieka – tak, ale głośniej – prawa pracownika. W ten sposób partia Razem, czerpiąca z tradycji ruchu robotniczego, wprowadziła tematy, które wcześniej były niepopularne ze względu na przemiany ustrojowe po 1989 roku i prymat postulatów rozwojowych i modernizacyjnych nad socjalnymi i pracowniczymi.

Tyle że Razem posiada marginalne poparcie, a podejmowane przez nią postulaty antyelitarystyczne wprowadziło do swojej agendy potężne PiS. Po latach porażek liberalna KO zmieniła swój kurs wobec tych haseł, przestała mówić, że „nie da się”, że „trzeba wziąć kredyt” i że najważniejsze są autostrady i przejęła socjalną agendę PiS-u.

Znowu więc brakuje pola do popisu dla lewicy (albo PO–PiS to pole po prostu zabrała). Wprawdzie dzisiaj na lewicy już nie tylko Razem próbuje realizować program pracowniczy. Robi to na przykład ministra pracy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk. Wciąż brakuje jednak propozycji, która nie byłaby już przejęta przez KO, a odpowiedziałaby na potrzeby Polaków.

Zakładniczka własnej atrakcyjności

Jeżeli Nowa Lewica nie znajdzie tematu, który będzie odróżniać ją od tego, co już zostało przejęte przez największe partie, nie będzie miała czym przyciągać wyborców. Bo jeśli mają wybierać między dwoma kandydatami popierającymi lewicowe hasła, z których jeden jest przy okazji kandydatem silnej partii, a więc wyborem pewniejszym – zagłosują na niego.

Może się więc okazać, że największym przekleństwem Lewicy jest jej atrakcyjna linia. Jeśli chce zachować odrębność, z pewnością musi szukać kolejnych tematów. Trudnością może okazać się to, że uwaga, jaką lewica otrzymuje ze strony mediów, jest nieproporcjonalna do tego, jaką daje jej społeczeństwo.

 

* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: facebookowy profil partii Lewica.