Mariusz Kamiński, jedna z najważniejszych osób w PiS-ie i jedna z najgroźniejszych – do niedawna władca Pegasusa i służb specjalnych – jest ostatnio zmuszany do odgrywania niewygodnej roli. Dzień w dzień zajmuje miejsce świadka, czyli – nie oszukujmy się – przesłuchiwanego przez parlamentarne komisje śledcze, by odpowiadać na pytania przedstawicieli nowego rządu.
Jednak rola przesłuchujących też nie jest prosta. Niełatwo jest przekonująco reprezentować władzę, kiedy ma się naprzeciw człowieka, który nie abdykuje.
Po ostatnich posiedzeniach komisji do spraw wyborów kopertowych nadal trudno wskazać zwycięzcę, mimo że pojawiły się podczas nich burzliwe emocje.
Role do odegrania
Sejmowe komisje śledcze – a przypomnijmy, że działają trzy – oficjalnie mają na celu wyjaśnienie wszelkich nieprawidłowości i nadużyć władzy PiS-u związanych z: organizacją wyborów kopertowych, inwigilacją programem Pegasus i aferą wizową.
Komisje mają również zapewnić obywatelom poczucie sprawiedliwości, spełniając ich oczekiwania dotyczące rozliczenia nadużyć popełnionych przez poprzedni rząd.
Oprócz oficjalnych celów komisyjnych przesłuchań przedstawiciele rządzącej większości wyraźnie dążą do pokazania wszystkim, kto teraz rządzi, a kto spadł z konia. Z kolei przedstawiciele dawnej władzy, zeznając, demonstrują, że wcale z niego nie spadli i nie dadzą się upokorzyć, a ci, którzy zasiadają w komisjach, próbują je ośmieszyć i wywołać chaos.
Na ostatnim głośnym posiedzeniu komisji do spraw wyborów kopertowych, podczas którego po raz kolejny zeznawał Mariusz Kamiński (wcześniej zeznawał w sprawie afery wizowej, a przed nim jeszcze zeznania w sprawie Pegasusa), wszyscy odgrywali swoje role, jednak nikt nie robił tego dobrze.
Przesłuchujący
Władczy, dociekliwy i nieustępliwy przewodniczący Dariusz Joński robił to, co zwykle. Wyłączał mikrofon świadkowi, kiedy uznał to za stosowne, i nieustępliwie powtarzał pytania, nie zrażając się niesatysfakcjonującymi odpowiedziami. Tym razem poszedł jednak o krok dalej, gdy zapytał Kamińskiego, czy podczas zdarzenia przywoływanego przez innego świadka był trzeźwy.
To warto było zobaczyć. Kamiński nagle zaczął przeglądać dokumenty w teczce, które leżały obok niego na stole, jakby tam szukał dowodu na to, że był trzeźwy albo nie. Joński powtarzał pytanie, a Kamiński szukał coraz bardziej, aż w końcu odpowiedział wiralową już frazą: „jest pan świnią” i wyszedł.
Skupiając się teraz na Jońskim, warto się zastanowić, czemu miało służyć to pytanie. Jeśli chciał w ten sposób wyprowadzić z równowagi Kamińskiego, to mu się udało. Jeśli chciał zdemaskować jego drażliwość w związku z tematem nietrzeźwości, to również mu się udało. Trudno sobie wyobrazić, że podobnie do byłego szefa służb zareagowałby na przykład Jarosław Kaczyński, którego z równowagi wyprowadza się czym innym.
Ale drążąc dalej – po co to było człowiekowi, który jest ważnym politykiem największej partii w koalicji rządzącej, szefem komisji śledczej demaskującej nadużycia PiS-u, a więc ma wystarczająco dużo atrybutów władzy?
Demonstracja siły czy przejaw słabości?
Pytanie o trzeźwość było szyte grubymi nićmi, intencje były widoczne z daleka, przez co sprawiało wrażenie pytania zadanego z determinacją. Czy Kamiński, zdaniem Jońskiego, znalazł się w sytuacji niedostatecznej podległości i trzeba było go dodatkowo skompromitować? Czy Jońskiemu nie wystarczyło, że kiedy chce, wyłącza Kamińskiemu mikrofon, dyscyplinuje go, reglamentuje głos broniącym go na sali posłom PiS-u? Najwyraźniej uznał, że to za mało, by okazać siłę.
Przy innej okazji ten sam mechanizm było widać podczas serii pytań zadawanych przez posłankę Magdalenę Filiks z PO. Głośno i wzburzonym głosem powtarzała, że Kamiński nie ma już władzy, że nawet nie jest już posłem, a ona jest posłanką i w dodatku ma prawo zadawać mu pytania – jakby to nie było oczywiste. Te długie przemówienia Kamiński podsumował jako słowotoki, z czym posłanka w ferworze w pewnym momencie się zgodziła.
Gdy ktoś ma silne poczucie władzy, nie musi okazywać jej w ten sposób. I bez tego wie, jakim autorytetem dysponuje. Pytanie Jońskiego i okrzyki Filiks były raczej przejawem słabości. Owszem, pytaniem o trzeźwość Joński starł uśmieszek z twarzy Kamińskiego, ale na krótko. Po chwili utraty panowania nad sobą Kamiński wrócił do uśmieszku, nie pocił się w ogniu pytań, nie tracił gruntu pod nogami.
Filiks pokazała mu, gdzie jest jego miejsce – niżej – ale on go nie zajął, nadal kwestionował prerogatywy posłanki.
W swej nieoficjalnej funkcji demonstracji władzy ostatnie posiedzenie komisji do spraw wyborów kopertowych nie było więc udane. A w swoich najważniejszych funkcjach – wyjaśniania mechanizmu nieprawidłowości działań PiS-u i rozliczania jego polityków – wciąż są nieprzekonujące lub nieskuteczne, choć to już inny temat.
Kamiński
Jednak Kamiński, choć ostatecznie nie pognębiony do cna, też nie wyszedł z tej komisji zwycięsko. Dał się wyprowadzić z równowagi – a samo to mocno podkopuje autorytet siły.
Uśmiechał się buntowniczo, kiedy zadawano mu pytania – co zresztą też nie dawało wrażenia pewności siebie. Buntownicze miny robią nastolatki, którym rodzice kazali wyrzucić śmieci.
Odpowiadał arogancko – znowu skojarzenie z nastolatkiem i jego lub jej rodzicami. Odpowiadał też na granicy wulgarności albo wręcz wulgarnie, jak w przypadku „świni”, co nie kojarzy się ani z dobrym domem nastolatka, ani z fotelem na sali posiedzeń Sejmu, tylko znacznie gorzej.
Następnego dnia Kamiński ratował to niefortunne wrażenie w audycji u Roberta Mazurka w RMF FM, tłumacząc, że nazwanie Jońskiego „świnią” było formą protestu wobec seansów nienawiści, do których dochodzi na komisjach. Czy człowiek kulturalny nie ma jednak lepszych narzędzi do protestowania?
Kamiński, więc nie podporządkował się nowej władzy, którą ma za bezprawnie działający reżim łamiący praworządność i nękający przeciwników. Zrobił to jednak w sposób, który trudno będzie pogodzić z odgrywaną przez niego rolą szlachetnej ofiary tego reżimu, więźnia niesłusznie osadzonego, bojownika o słuszność, posła na Sejm Rzeczpospolitej, który chce z całą pewnością zostać posłem do Parlamentu Europejskiego.
Co z tego wynika?
Szerszy wniosek, który wynika nie tylko z tego, ale i z innych posiedzeń komisji śledczych, jest taki, że mogą one nie spełnić oczekiwanych celów, czyli nie sprowadzić do parteru dawnej władzy, która tak dała się we znaki jej przeciwnikom.
Bez względu na to, czy ostatecznie komisjom uda się dojść do jakichś wniosków, na razie nie udaje im się zaspokojenie potrzeby sprawiedliwości wśród wyborców obecnej koalicji rządzącej. Oczekiwaliby oni, że sprawca będzie musiał wytłumaczyć się z bezprawia, krzywdy, przemocy czy czegokolwiek innego, czego dopuścił się, będąc u władzy. Kiedy w roli ofiar postawimy bezsilnie sprzeciwiających się łamaniu praworządności obywateli, trudno u nich o satysfakcję z oglądania posiedzeń komisji.
Może okazać się, że ostatecznie nikt na tych komisjach nie wyjdzie dobrze. Odpowiedzi na to pytanie dostarczą sondaże. Jednak przed nami jeszcze dużo zeznań, a obie strony się uczą. Skoro, zgodnie z własną narracją, PiS walczy teraz o praworządność, to dobrze byłoby, gdyby przed nadchodzącymi wyborami, jego przedstawiciele okazywali niezłomność, zeznając przed „reżimem”. Jednak „reżim” nauczył się dostrzegać i wykorzystywać słabe strony politycznych przeciwników, a przycisków uruchamiających wybuch, jak u Kamińskiego, znalazł od początku kadencji więcej. A wyjście z komisji i wyzwiska raczej nie pomogą w kampanii wyborczej.
* Obrazek wykorzystany jako ikona wpisu: stopklatka z youtube’owego kanału Sejmu RP.