Książki Roberta Krasowskiego, publicysty politycznego i współwłaściciela wydawnictwa Czerwone i Czarne, kojarzą się z dwoma twierdzeniami na temat naszej najnowszej historii: wszystko było inaczej, niż to pamiętamy, a jeśli przyjrzeć się bliżej, to okazuje się, że politycy tak naprawdę walczą wyłącznie o koronę. Autor opublikował jak dotąd trzy brawurowe (i prowokacyjne) tomy historii politycznej III RP, a także wywiady książkowe z Leszkiem Millerem, Janem Rokitą i Ludwikiem Dornem. Pracę „O demokracji w Polsce”, która dotyczyła w większej mierze teorii polityki, recenzowałem w tej rubryce. Niedawno wydał również książkę o Adamie Michniku.
Kaczyński jako lider inteligencji
W nowej części cyklu pt. „Klucz do Kaczyńskiego” Krasowski analizuje polityczną historię głównego bohatera. Na początek wskazuje cztery „fakty” dotyczące Jarosława Kaczyńskiego, „jakie znamy na pewno”. Po pierwsze, Kaczyński „nigdy nie chciał rządzić, nie miał takiej potrzeby”. Dowodem jest choćby to, że do władzy oddelegowywał brata Lecha, na premierów zaś Beatę Szydło czy Mateusza Morawieckiego.
Po drugie, najważniejsze było dla niego, by stać na czele partii. Zdaniem autora nie chciał być królem ani kanclerzem, lecz magnatem: „mieć osobiste aktywa, które pozwalają być silnym i niezależnym”. Według Krasowskiego potwierdza to, że Kaczyński nie chciał rządzenia ani sprawczości, chociaż dla mnie brzmi to jak definicja suwerenności – jeśli suwerenny jest ten, kto decyduje o stanie wyjątkowym (jak twierdzi Carl Schmitt), to suweren jest właśnie tym, który jest wystarczająco silny, żeby przeforsować wyjątek i wystarczająco niezależny, żeby nie ograniczały go uprzednio określone normy. Tak czy inaczej, „cała logika życia politycznego w Polsce zaczęła pracować na utrzymanie Kaczyńskiego w fotelu prezesa PiS-u”.
Po trzecie, jest agresywny. Krasowski pisze o jego metodzie: „miał skłonność do rozwiązań siłowych, zarówno w słowach, jak i czynach”. Uderzał mocniej niż inni i przekraczał aktualnie obowiązujące normy. Jeśli Bismarck mówił, że ludziom nie należy pokazywać, jak się robi politykę i kiełbasę, to Kaczyński „własnymi rękami, w świetle jupiterów, z uśmiechem na twarzy produkował kiełbasę”. W tym kontekście autor wprowadza też temat kluczowy dla książki, czyli problem inteligencji jako klasy społecznej. Wskazuje, że agresja polityczna może być metodą jedynie w szczególnych warunkach, gdy „wielki konflikt polityczny staje się nie tylko możliwy, ale także potrzebny”. Tymczasem „w Polsce takie warunki stworzyły realia inteligenckiej republiki”.
Owa agresja Kaczyńskiego przyczyniała się do lęków, że przekroczy kolejne granice, nawet jeśli w danym przypadku nie planował tego robić. Zdaniem autora „Kaczyński nie miał potrzeby pójścia dalej, na poziomie instytucjonalnego wandalizmu osiągał wszystko, czego potrzebował. Na pytanie, czy gdyby nie osiągał, byłby gotów posuwać się dalej, nie ma dobrej odpowiedzi”. To jednak jest raczej przypuszczenie niż fakt i raczej nie jest prawdą. W drugiej kadencji możliwości działania ograniczała niestabilna większość parlamentarna. W sprawach wymiaru sprawiedliwości Kaczyński zatrzymywał się ze względu na nieudolność Ziobry i opór ze strony instytucji Unii Europejskiej, co sam przyznawał. Nie oznacza to, że musiałby się posuwać tak daleko albo tak szybko, jak obawiali się jego krytycy – ale nie oznacza również, że w ogóle by się nie posuwał i że nie miałoby to negatywnego wpływu na porządek polityczny.
Po czwarte, i najważniejsze, Kaczyński był „jednym z liderów polskiej inteligencji”. Jak wskazuje Krasowski, większość polityków nie tworzy autorskich wizji rzeczywistości, nie pełni roli liderów opinii, nie marzy o tym, żeby zostać Wielkim Publicystą: „żaden normalny polityk nie ma potrzeby ciągłego głoszenia swoich poglądów”. Tymczasem Kaczyński wyobrażał sobie, że w Polsce to inteligencja stanowi klasę panującą, „tworzy polski deep state” – i to z nią trzeba najpierw wygrać. Walczył więc przede wszystkim z mediami i prawnikami, natomiast z Adamem Michnikiem walczył o rząd dusz.
Jak pisze autor, „intelektualna prawica w Polsce zrodziła się w buncie przeciw autorytetowi Michnika”, a Kaczyński był liderem tego buntu. Według Krasowskiego historyczne znaczenie Adama Michnika polegało na tym, że „wybił inteligencję ze stanu centrowości”. Wcześniej centrum oznaczało łączenie różnych nurtów opozycyjności wobec komunizmu. Tymczasem „nowym sztandarem centrum nie był umiar w antykomunizmie, lecz odwołanie antykomunizmu, czyli zerwanie z głównym korpusem dotychczasowych inteligenckich symboli”. W konsekwencji część bardziej liberalnej dotąd inteligencji przesuwała się na prawo. A Kaczyński miał powód, żeby przez kolejne trzydzieści lat mówić o układzie i walczyć z postkomunizmem.
Chciała być nowoczesna, ale nie była
Wszystko powyższe mogło wyglądać w ten sposób jedynie w kraju, w którym inteligencja pełniła istotną rolę z powodów historycznych – skoro w okresie zaborów i komunizmu pielęgnowała kulturę i walczyła z okupantami. Idąc za socjologiem Tomaszem Zaryckim, Krasowski odnotowuje duże znaczenie inteligencji w Polsce w okresie transformacji ustrojowej po 1989 roku, gdy „fachowość rozumiano nie jako doświadczenie, ale jako przynależność do wspólnoty ludzi zdolnych myśleć w kategoriach dobra wspólnego”.
Nie zdradzimy tajemnicy, jeśli powiemy, że autor „Klucza do Kaczyńskiego” nie jest fanem inteligencji jako klasy społecznej. Jest ona bodaj największym wrogiem wyznawanego przez niego ideału polityki jako działalności praktycznej, materialnej, przyziemnej i ograniczonej co do możliwości. Jego zdaniem „symbioza elit i mediów” miała doprowadzić do zablokowania w Polsce narodzin merytokracji. Jak pisze, „w inteligenckiej republice najważniejsze są kwestie metapolityczne. Dotyczące nie tego, co władza robi, ale tego, jakim wartościom oddaje hołd”.
W następnym kroku autor przeciwstawia zatem Kaczyńskiemu „liberalną inteligencję”. Nie jest w pełni jasne, kto jest współcześnie jej częścią, ponieważ Krasowski wymienia z nazwiska przede wszystkim Michnika – reszta wymienionych postaci raczej już nie żyje, cieszyła się poważaniem w środowisku „Solidarności” i w kręgach postsolidarnościowych. Ostatecznie trzeba się więc trochę domyślać, ale ducha argumentu uchwycić nie tak trudno – chodzi o formację społeczną, która ma poczucie duchowego przywództwa, potrzebę zbawiania narodu i ratowania go przed katastrofami, jak również roszczenie do rozstrzygania, co wypada, a co nie wypada, a przy tym ma kompleks wobec wyidealizowanego Zachodu. W skrócie, „chciała być nowoczesna, ale nie była”.
Ktoś powie, że zarysowana w ten sposób opozycja jest naciągana, ponieważ przeciwstawia sobie Kaczyńskiego i tajemniczych publicystów, a nie Kaczyńskiego i liderów innych partii. A przecież trudno rozliczać w podobny sposób wady i zalety prezesa partii rządzącej i tego czy innego komentatora politycznego, nawet jeśli ma duże ego. Ale na tym właśnie polega argument Krasowskiego. W ujęciu autora do tak rozumianej inteligencji nie należeli polityczni przeciwnicy Kaczyńskiego, tacy jak Leszek Miller czy Donald Tusk. Ten ostatni miał raczej wykorzystywać zastane emocje w celu budowania wyraźnego podziału politycznego, ale trzymać inteligencję na dystans: „uznał, że inteligencka wojna świetnie obsługuje jego interesy”. Bo to przecież Kaczyński w ramach inteligenckiej pozy zarzucał Tuskowi niskie wykształcenie i podwórkowe wychowanie, a nie odwrotnie. Tymczasem „wojna Tuska i Kaczyńskiego rewitalizowała inteligencję, która odbudowała swoje polityczne znaczenie jako reżyser społecznych emocji”.
Prawdziwy pojedynek polityczny nie toczy się więc między Kaczyńskim i Tuskiem, lecz między przesadnie rozgrzanymi publicystami. Przy czym Kaczyński jest w tym ujęciu publicystą, który zajmuje się polityką, a w polityce wyznacza sobie cele publicystyczne, a więc kompletnie nierealistyczne, a nie państwowe: „Osobno jako polityk, osobno jako intelektualista potrafił budzić uznanie. Ale połączenie tych dwóch natur w jednej postaci stworzyło mieszankę, która gwałciła i państwo, i rozum”. Zdaniem Krasowskiego „żadnej z wielkich diagnoz Kaczyńskiego nie da się obronić”, ponieważ opierały się na skrajnie nierealistycznej wierze w moc polityki: „każda jego diagnoza była zwielokrotnieniem inteligenckich obsesji”.
Kaczyński jest przy tym głównym przedstawicielem szerszej formacji. Jak pisze Krasowski, „prawicowa inteligencja to osobliwa formacja, jeszcze bardziej oderwana niż liberalna, i jeszcze bardziej szkodliwa”. Jego zdaniem „liberalna inteligencja wie przynajmniej, w co wierzy: w Zachód, w jego postęp materialny i moralny. Natomiast prawicowa popadła w nienawiść wobec własnej epoki. […] Pomysłów na Polskę nie mają żadnych, chcą mordować salon, nic więcej”. Do tego Kaczyński „zrobił z państwa gazetę”, a „ideologiczna polemika stała się językiem, jakim państwo komunikowało się ze społeczeństwem”. Według Krasowskiego, „Kaczyński nie był lekiem ani na Michnika, ani na naiwność liberalnego centrum, był produktem frustracji i podejrzliwości, w które popadła prawicowa inteligencja”.
Ostatecznie rzecz biorąc, w wyniku dominacji inteligencji, jej pojęciowości i emocjonalności wywodzących się z dawnego świata, „od trzydziestu lat liderzy obu stron biją się ze sobą wiecznie o to samo. Zmieniają się epoki, partie, społeczeństwo, a treścią polskiej debaty ciągle jest śmierć demokracji”. Dominacja obozów politycznych wokół Kaczyńskiego i Tuska powodowała obustronne poczucie nadciągającej apokalipsy, które prowadziło do autocenzury i niedopuszczania do siebie niewygodnych faktów. Zdaniem Krasowskiego, „zaczęła się epoka bezkarności władców” – o czym można by jednak powiedzieć, że jest to typowo inteligencka przesada, skoro w ostatnich miesiącach regularnie wyrażano niezadowolenie z mainstreamowych mediów, że rozliczają nowy rząd z tego czy owego.
Dlaczego nie było pożaru
„Klucz do Kaczyńskiego” to chyba najlepsza książka Krasowskiego. Jest to pięknie mieszczański atak na inteligencję jako klasę społeczną, „główną patologię polskiego życia publicznego”, gdzie Kaczyński to „najbardziej toksyczna postać inteligenckiej republiki”. Niepozbawiona jest charakterystycznej dla autora estetyki przesady, podobnie jak wcześniejsze jego prace. Jeśli Krasowski pisze, że Kaczyński gwałcił „nie liberalną demokrację, ale liberalną inteligencję” – to mimo efektowności pozy, a nawet pewnej psychologicznej wiarygodności takiego twierdzenia, brzmi to, jakby pomijał, na czym właściwie polega demokracja liberalna. Ale na takie ekscesy można chwilowo przymknąć oko, aby skupić się na istocie książki. W tym kontekście zgłosiłbym kierunkowo dwie przykładowe uwagi, niekoniecznie polemiczne, ale zakreślające granice argumentacji Krasowskiego.
Po pierwsze, z punktu widzenia państwa intencje Jarosława Kaczyńskiego mają nie tak wielkie znaczenie. Ich wyobrażenie może być równie mylące, jeśli będziemy je postrzegać jako diabelskie, jak i jedynie publicystyczne. Krasowski słusznie przyjmuje podejście, że jeśli mamy zrozumieć znaczenie polityczne Kaczyńskiego, to lepiej opierać się na faktach, a nie pozytywnych lub negatywnych uprzedzeniach. Idąc tym tropem, jeśli Kaczyński burzył lub unieruchamiał instytucje, jak autor przyznaje, to liczy się właśnie materialny skutek – nie ma większego znaczenia, czy było to działanie „publicystyczne”. Podobnie, jeśli minister sprawiedliwości produkuje ustawę, dzięki której ma wymienić wszystkich sędziów Sądu Najwyższego, to jest dość jasne, jaki jest kierunek polityczny tego rodzaju postępowania. Można się spierać, czy używanie w tym kontekście wyrażenia „śmierć demokracji” jest adekwatne merytorycznie albo skuteczne retorycznie – ale jest to kwestia wtórna wobec szkodliwości samego działania i związanego z tym niebezpieczeństwa wynikającego z degradacji porządku politycznego.
Z tym wiąże się uwaga druga. W debacie publicznej w latach 2015–2023 rzeczywiście zdarzały się przesadzone twierdzenia – w rodzaju pomysłu, że PiS wyprowadzi po wyborach czołgi na ulice. Ale wyciąganie wniosku z wyborów 15 października, że skoro doszło do zmiany władzy, to widocznie nie było niebezpieczeństwa dla demokracji, jest zbyt łatwym ustawieniem sobie polemisty i po prostu błędnym rozumowaniem. Krasowski przyznaje, że na prawicy było przyzwolenie na jeszcze bardziej radykalny kurs – co jest przecież istotną informacją polityczną. Pomija również warunki współczesnej komunikacji publicznej, gdzie twierdzenia proste i wyraziste mają większe szanse na zyskanie oddziaływania niż precyzyjne i złożone analizy – co niewątpliwie wpływa na kształt debaty publicznej. Z kolei fakt, że nie było pożaru, ponieważ przestrzegaliśmy przepisów BHP, nie oznacza, że nigdy nie było ryzyka pożaru, lecz tylko tyle, że w celu uniknięcia pożaru warto przestrzegać przepisów BHP. A zresztą w rzeczywistości trochę się sfajczyło, najpierw podpalono regulamin BHP.
Podobnie w sprawie demokracji. Opór społeczny – w tym jasne komunikowanie przez dużą część społeczeństwa braku zgody na rozmontowywanie demokracji na wzór Węgier czy Turcji – miał znaczenie, ponieważ był informacją, że władza nie może działać w sposób dowolny. Gdy PiS upartyjniało instytucje państwowe, to właśnie ten opór miał praktyczny wpływ na określenie granic władzy. Krasowski pisze, że „dobra polityka przeważnie jest zasługą społeczną, jest owocem oddolnej presji”. Dodaje następnie, że „w Polsce ten mechanizm nie działa, bo inteligencja zagłusza społeczny głos”. Tyle że opór wobec autokratycznego kierunku politycznego, choćby w postaci publicznego marszu 1 czerwca 2023 roku, zorganizowanego przez Koalicję Obywatelską w kontekście „Lex Tusk”, w którym brały udział setki tysięcy ludzi, był właśnie przejawem takiej społecznej presji. Jest w tym coś więcej niż wojny samozwańczych inteligentów.
* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: strona wydawcy książki, wydawnictwa Czerwone i Czarne.