W trakcie ostatnich dwóch miesięcy zdarzyło mi się dwa razy dyskutować publicznie o przyjęciu Ukrainy do Unii Europejskiej. W Europie Środkowo-Wschodniej panuje raczej przekonanie, że Ukrainie należy się członkostwo jak najszybciej. Ukraińcy są jedynym narodem europejskim, który regularnie oddaje życie za ideę Zjednoczonej Europy. Poza tym istnieje, jeśli nie formalna, to przynajmniej psychologiczna korelacja między członkostwem w UE a członkostwem NATO, o które Ukraina także zabiega, a wiele krajów Europy Środkowo-Wschodniej ją w tym wspiera. 

W publicznych dyskusjach, o których mowa, byłam jednak za każdym razem jedyną przedstawicielką naszego regionu. Europejczycy z Zachodu, dyskutujący wraz ze mną na temat Ukrainy w UE, mieli natomiast zupełnie inne zdanie. Za każdym razem, choć w dwóch różnych miejscach i dwóch różnych gronach panelistów, słyszałam ten sam argument: z przyjęciem Ukrainy do UE należy być ostrożnym, ponieważ wschodnie rozszerzenie Unii Europejskiej było za szybkie, za mało przemyślane, i z tego powodu z Ukrainą także należy uważać. 

Ponieważ od przyjęcia Polski do Unii Europejskiej za moment minie dwadzieścia lat, warto odnotować, że ten argument jest tyle zaskakujący, co wart szczegółowego rozpakowania. O co zatem chodzi z problematycznym wschodnim rozszerzeniem? 

Groźba populizmu?

Moi współrozmówcy odpowiadali, że nie wzięto pod uwagę, jak bardzo labilne są rządy  nowo przyjmowanych krajów. Koronnymi przykładami są Polska i Węgry z ich narodowo-populistycznymi rządami, choć nie brakuje i innych przykładów krajów z głębokimi problemami z demokracją, jak choćby Słowacja i Bułgaria. 

Warto zaznaczyć, że z tej perspektywy nowy, liberalno-demokratyczny rząd w Warszawie wiosny nie czyni: teraz rządzi Donald Tusk, ale za kilka lat ster gabinetu państwowego może znów chwycić ktoś blisko związany z Jarosławem Kaczyńskim. Skoro tak, to nikt nie może być pewny, że Ukraina po dwóch lub góra trzech kadencjach liberalno-demokratycznych rządów, nie skręci podobnie w stronę narodowego populizmu. Oznaki rozczarowania Zachodem przecież już tam widać. 

Na ten argument łatwo się oburzyć z perspektywy państw Europy Środkowo-Wschodniej, uważam jednak, że warto potraktować go poważnie. Jeśli nie będzie nań istnieć dobra i przekonująca odpowiedź, Ukraina może czekać jeszcze bardzo długo na rozpoczęcie formalnej ścieżki do członkostwa, a jeśli tak się stanie, będzie to z ogromną szkodą zarówno dla niej, jak i w efekcie dla całej zjednoczonej Europy i jej bezpieczeństwa.

Odpowiedź prosta

Prosta odpowiedź jest taka, że Unia Europejska może stawiać przyszłym państwom członkowskim warunki, ale nikt nie może być pewny, że po ich spełnieniu każde państwo pozostanie na dobre liberalną demokracją. 

Nie dotyczy to przecież wyłącznie państw tak zwanego rozszerzenia wschodniego, którego jesteśmy beneficjentami. Nie istnieje żaden decydujący egzamin na dobrego Europejczyka ani też żadna decydująca szczepionka na narodowy populizm. Jedyne, co możemy powiedzieć, to że każde państwo musi spełnić określone warunki, aby stać się członkiem UE, jednak w przypadku każdego państwa mogą się zdarzyć sytuacje odejścia od proeuropejskich i liberalnych demokracji. 

W Warszawie rządziło przez osiem lat PiS, Zjednoczone Królestwo zdecydowało w referendum o wyjściu z UE, Włosi wybrali na premierkę Georgię Meloni. Być może zamiast uważać, że wszystko da się rozwiązać warunkami wejścia, należy raczej wprowadzić regularną ewaluację państw członkowskich. 

Odpowiedź trudniejsza

Istnieje też odpowiedź bardziej skomplikowana. Chodzi o to, jak postrzegamy demokrację liberalną nie w kontekście systemu politycznego (ze wszystkimi przepisami, instytucjami, zwyczajami), ale procesu odbywającego się w czasie (tego, jak demokracja liberalna się zmienia, jak wykształcają się nowe nawyki, jak aktualizują stare itd.). 

Jesteśmy już, całe szczęście, kilka długości od dawnego przekonania, że istnieje coś takiego jak „demokracje dojrzałe” (czytaj: stabilne, przywiązane do niezależnych instytucji i rządów prawa) oraz „demokracje młode”, czy też „niedojrzałe” – te, które nie miały czasu, aby wykształcić niewywrotny system polityczny. Dla tych, którym nie wystarczą powyżej przytoczone przykłady, można przywołać jeszcze kraj spoza Europy, Stany Zjednoczone, w którym wiatr populizmu również wieje z dość dużą prędkością.

Cecha definiująca dla życia demokracji

Obecnie najpopularniejszym sposobem patrzenia na demokrację i zagrożenie populizmem lub tendencjami autorytarnymi jest ten związany z pojęciem resilience, czyli rezyliencji, czy też odporności demokratycznej. Demokracje mogą być bardziej lub mniej wytrzymałe na napór czynników i tendencji autorytarnych.

Przypomina to nieco zastosowanie prawa entropii, jak definiował je laureat Nagrody Nobla z fizyki Erwin Schrödinger, do myślenia o systemach politycznych. Prawo to, jak pisał, odwołuje się do tendencji istniejącej w świecie natury, która sprawia, że każdy system ulega dezintegracji wraz z upływem czasu. Kamień pozostawiony oddziaływaniu słońca i powietrza rozpadnie się w końcu na kawałki, kropla atramentu rozpłynie się w wodzie. Procesowi temu podlegają wszystkie byty, zarówno nieożywione, jak i ożywione. Te ostatnie dysponują jednak niezwykłą cechą – chociaż przez pewien czas potrafią aktywnie sprzeciwiać się entropii. Tę właśnie cechę Schrödinger uważa za definiującą dla życia jako takiego.

Podobną obserwację można byłoby poczynić z punktu widzenia analizy demokracji. Demokracja jest jednym z budowanych przez ludzi systemów, które teoretycznie podlegają temu samemu procesowi, co wszelkie byty. Gdy nie poświęca się jej wystarczająco wiele uwagi, zamiera, więdnie, w końcu zmieniając się w ustrój pozbawiony energii lub po prostu miękki (i coraz twardszy) autorytaryzm. 

Czy jednak nie stracimy z oczu bardzo istotnego elementu, jeśli będziemy wyłącznie koncentrować się na odporności systemów na tendencje autorytarne? A mianowicie: czy demokratyczne wysiłki nie stają się zbyt defensywne, gdy myślimy wyłącznie o tym, że trzeba odeprzeć napór niedemokratycznej entropii? Czy nie lepiej postrzegać demokracji jako procesu wspólnego życia, które czasem podlega kryzysom, czasem znów jest w okresie rozkwitu? 

Dla Ukrainy odpowiedź jest prosta 

Te rozważania są jednak dość teoretyczne, tymczasem członkostwo Ukrainy w UE tu i teraz mogłoby w dosłowny sposób prowadzić do ocalenia wielu istnień. Chyba lepiej zatem poprzestać na pierwszej, prostszej odpowiedzi. 

Pytanie tylko, czy Ukraińcy, którzy wystarczająco napatrzyli się na skomplikowane i powolne procedury w UE, nie powiedzą, że to Unia musi najpierw zmienić się, żeby członkostwo w ogóle ich interesowało. Ale to już temat na zupełnie inny felieton.