Międzynarodowy Majowy Festiwal w Wiesbaden

Festiwal Majowy w Wiesbaden odbywa się co roku nieprzerwanie od 1896 roku (nie licząc kilkuletnich przerw podczas obu wojen światowych). Po drugiej wojnie światowej, w 1950 roku, został wznowiony jako festiwal międzynarodowy, co odzwierciedla pełna nazwa – Intarnationale Maifestspiele (IMF). 

Przełomem w historii festiwalu było objęcie stanowiska dyrektora Hessisches Staatstheater przez legendarnego Clausa Helmuta Dresego, późniejszego (w latach osiemdziesiątych) dyrektora Opery Państwowej w Wiedniu odwołanego ze stanowiska za to, że wydawał za dużo pieniędzy na gaże śpiewaków. Zaraz po objęciu kierownictwa nad festiwalem, w 1962 roku Drese otworzył w Wiesbaden „okno na Wschód” [Fenster nach Osten], zauważając potencjał instytucji muzycznych zza żelaznej kurtyny. Na Majowy Festiwal zaczął zapraszać wówczas spektakle operowe i baletowe z NRD, Leningradu, Moskwy, Sofii czy Bukaresztu. 

Jako pierwszy z Europy Wschodniej do Wiesbaden przyjechał z Warszawy Teatr Wielki z Bohdanem Wodiczko na czele, by zagrać „Straszny dwór” Moniuszki w reżyserii Aleksandra Bardiniego. Kariera tego spektaklu była dość krótka – utrzymał się w repertuarze od czerwca 1963 do końca 1964 roku. Choć był szykowany na otwarcie odbudowanego gmachu przy Placu Teatralnym, to nie nadawał się zdaniem władz (i krytyki) na tę szczególną okazję. Przedstawienie z 1962, które odbyło się ponad rok przed premierą w Warszawie, owszem figuruje w wykazie Archiwum TW–ON dostępnym online, ale brak tam adnotacji, że miało ono miejsce w Wiesbaden.

Festiwal ze skandalikiem w tle

Reżyser i od 2014 roku dyrektor artystyczny Teatru Państwowego w Wiesbaden Uwe Eric Laufenberg wiele razy trafiał na pierwsze strony miejscowych gazet. Między innymi z powodu zaproszenia Anny Nietriebko na IMF w 2023 roku, co wydaje się decyzją kontrowersyjną nie tylko politycznie, lecz także artystycznie. Śpiewaczka otrzymała zaproszenie również w tym roku, co ponownie wywołało protesty części publiczności i mieszkańców Wiesbaden. Ważniejszym wydaje się jednak fakt, że od dwóch lat wewnątrz teatru narastał spór między Laufenbergiem a Holgerem von Bergiem dyrektorem zarządzającym, co doprowadziło do odwołania kilku produkcji. 

Na swój ostatni sezon jako dyrektor w Wiesbaden Laufenberg zaplanował trylogię ostatnich utworów z „Czarodziejskim fletem” Mozarta i „Burzą” Szekspira. W „Burzy” dyrektor wystąpił ponadto jako Prospero, co idealnie pasowało do jego roli w teatrze. Krytycy zauważyli, że była to ciekawa i autoironiczna kreacja. Do domknięcia trylogii przez Laufenberga jednak nie doszło.

W styczniu, po kilku dniach urzędowania nowy minister nauki i kultury Hesji Timon Gremmels (SPD) radykalnie zakończył spór w Teatrze, zwalniając Laufenberga. Wielką radość z tego powodu wyraził burmistrz Wiesbaden Gert Uwe Mende (także SPD), mówiąc że ma nadzieję, że „Teatr ponownie zabłyśnie artystycznie”, bowiem faktycznie, ostatnie sezony i Maifestspiele pozostawały nieco w cieniu innych wydarzeń muzycznych. Aby tak się stało, festiwal musiałby na przykład przestać zapraszać wspomnianą Nietriebko i to nie ze względów politycznych, a artystycznych.

Zatem w styczniu Teatr Państwowy w Wiesbaden został chwilowo bez dyrektora artystycznego, podobnie jak zbliżający się coroczny Maifestspiele, a zaplanowana na inaugurację tego festiwalu premiera „Falstaffa” Vediego, jako trzecia część „trylogii Laufenberga”, została bez… Laufenberga.

Z reżyserskiej trylogii została scenografia

Wszystkie trzy dzieła („Czarodziejski flet”, „Burza” i „Falstaff”) miała połączyć scenografia zaprojektowana przez Rolfa Glittenberga. Duża wysoka sala z białymi ścianami, klasycystycznymi kolumnami, przejściami w kulisy po bokach i dużą bramą z tyłu, za którą można wyświetlać projekcje. „Falstaff” miał więc scenografię, ale nie reżyserię. W tej awaryjnej sytuacji do gry wkroczył młody dwudziestoośmioletni aktor Noah L. Perktold, który wystawił już w Wiesbaden „Komedię słów” Arthura Schnitzlera. Ponieważ nie miał żadnego doświadczenia w teatrze muzycznym, w charakterze współreżysera przydzielono mu jako współpracowniczkę Silvię Gatto. 

Obaj prezentują teraz prostą, płynną komedię bez reżyserskich wybryków i teoretyzującej nadbudowy. Rekwizyty określają zmieniające się miejsca akcji w jednolitej scenografii, oszczędne projekcje wideo (Gérard Naziri) pokazują różne pory dnia, a kostiumy (Marianne Glittenberg) lokują miejsce akcji w okolicach lat pięćdziesiątych. Duży rdzewiejący kabriolet zajmujący centrum sceny w pierwszym akcie ze szczątkami zbroi rycerskiej na tylnym siedzeniu sugerują dawną świetność tytułowego bohatera i obraz upadku rycerza Falstaffa. „Falstaff” w reżyserii Perktolda jest pełną zabawnych szczegółów prostą komedią, z której dużo radości mają także wykonawcy, którzy mają tu, jak się wydaje, pełną swobodę.

Entuzjazm śpiewaków

„Falstaff” Verdiego to prawdziwe wyzwanie obsadowe. Jest to opera ansamblowa – opiera się, nie licząc monologów głównego bohatera i kilku króciutkich arii, na śpiewaniu zespołowym. Nie dość, że śpiewacy muszą śpiewać na podobnym poziomie (a musi on być wysoki), to jeszcze muszą pozbyć się swojego ego. W takich warunkach trudno jest pokazać własną indywidualność, lecz da się i udało się to tym razem, bez wyjątku, wszystkim solistom. Tym razem udało się bowiem zgromadzić niemal perfekcyjną obsadę. 

Spektakl pod batutą Antonello Allemandiego czerpie korzyści z dobrze grającej orkiestry i entuzjazmu wszystkich śpiewaków, którzy kreują postaci oraz sytuacje dobrze dobranym gestem, kolorem głosu, kształtem frazy. Željko Lučic ma poczucie humoru, inteligencję sceniczną i oczywiście wspaniały głos i choć czasem zdarza się już słyszeć w górnym rejestrze pewne oznaki zużycia, to w roli Falstaffa robi piorunujące wrażenie.

W premierowym spektaklu Lučic dorównał swoją bogatą w detale interpretacją innym wspaniałym śpiewakom, których w tej roli słyszeliśmy na żywo, a byli wśród nich jeden z legendarnych Falstaffów Renato Bruson, a także Juan Pons, Ambrogio Maestrii czy Michael Volle (o kreacji tego ostatniego dość szczegółowo pisaliśmy w numerze 533). Lučic robi wielkie wrażenie jako Falstaff, balansując między subtelnym a rubasznym humorem, liryzmem a szorstkim nastrojem i sprawnie posługując się gestem i mimiką. 

Dużą radość daje oglądanie i słuchanie w roli Pani Quickly Rominy Boscolo. Erik Biegel jako Cajus śpiewający tenorem charakterystycznym w typie niemieckim jest kolejnym strzałem w dziesiątkę. Aluda Todua jako Pan Ford uwodzi pięknym, ciemnym brzmieniem głosu, a Alyona Rostowskaya brzmi niezwykle młodzieńczo ze swoim jasnym sopranem jako jego żona Alice. Na początku tego sezonu śpiewaczka dołączyła do zespołu w Wiesbaden i dzień przed premierą „Falstaffa” słyszeliśmy ją pięknie śpiewającą znacznie cięższą i rozbudowaną partię Agaty w „Wolnym strzelcu” Webera. 

Przy świeżo brzmiącym głosie Alyony Rostowskiej trudno dobrać śpiewaczkę, która będzie brzmiała lżej i jeszcze młodziej, w roli jej córki – Nanetty – jednak te warunki spełniła Anastasiya Taratorkina. Słuchając Fleuranne Brockway, po każdej zaśpiewanej przez nią frazie ma się żal, że Verdi napisał dla postaci Meg Page tak mało. Jedynym, niewielkim mankamentem w obsadzie był Francesco Brito, który temperamentem bardziej pasuje na wojującego kochanka w typie Cavaradossiego z „Toski” niż na zakochanego młodzika, jakim jest Fenton w „Fatstaffie”. Michael Pflumm i Darcy Carroll jako przebiegła i komiczna para służących Bardolfo i Pistola są dopełnieniem tego znakomitego zespołu śpiewaków. 

Niewątpliwie w dobrej formie są też zespoły opery w Wiesbaden. Chórzyści, którzy w trzecim akcie występują jako elfy-zombie, zaprezentowali jednorodne, miłe brzmienie, a orkiestra popisała się lekkim, przejrzystym brzmieniem i precyzją w realizacji skomplikowanej rytmicznie partytury. Całość brzmiała, jakby pisana była cienkim piórkiem. Operę wieńczy fuga mówiąca o tym, że „cały świat jest szalony”, lecz dyrygent Allemandi zadbał, żeby w tym szaleństwie był „spontaniczny porządek” i na takie „szaleństwo”, jakim jest dobrze wykonany „Falstaff”, można liczyć niezwykle rzadko. 

 

Giuseppe Verdi „Falstaff”

Dyrygent: Antonello Allemandi

Reżyseria: Noah L. Perktold we współpracy z Silvią Gatto

Scenografia: Rolf Glittenberg 

Soliści: Željko Lučić (Falstaff), Aluda Todua (Ford), Francisco Brito (Fenton), Erik Biegel (Dr. Cajus), Michael Pflumm (Bardolfo), Darcy Carroll (Pistola), Alyona Rostovskaya (Alice Ford), Anastasiya Taratorkina (Nannetta), Romina Boscolo (Mrs. Quickly), Fleuranne Brockway (Mrs. Meg Page)

Chor des Hessischen Staatstheaters Wiesbaden

Hessisches Staatsorchester Wiesbaden

 

Recenzowany spektakl odbył się 1 maja 2024 roku w Staatstheater Wiesbaden (premiera inscenizacji).

 

Zdjęcia © Karl und Monika Forster / Staatstheater Wiesbaden