Tomasz Sawczuk: Czy z powodu dyrektywy budynkowej wszyscy pójdziemy z torbami?
Justyna Glusman: Nie!
Dlaczego nie?
Jest wręcz przeciwnie.
Dyrektywa budynkowa (EPBD) zobowiązuje kraje członkowskie UE do przygotowania planów redukcji emisji z sektora budynków. Budynki są jednym z największych źródeł emisji gazów cieplarnianych. Średnio w UE zużywają 40 procent energii i generują 36 procent CO2. W miastach to jeszcze więcej, na przykład na terenie Warszawy 82 procent emisji gazów cieplarnianych jest związanych z budynkami, w szczególności z produkcją energii cieplnej na ich potrzeby.
Tego się często nie zauważa, a dyskusje na temat polityki klimatycznej miast koncentrują się zazwyczaj na innych tematach, na przykład kwestii transportu. Tymczasem w Warszawie transport jest źródłem tylko 15 procent emisji CO2. Jakbyśmy mieli wybrać, gdzie najlepiej ulokować pieniądze, aby uzyskać największe efekty w postaci redukcji emisji, to na pewno będą budynki, dekarbonizacja sieci przesyłowych i ciepłownictwo, wraz z produkcją energii ze źródeł odnawialnych. Bez dekarbonizacji sektora budynków nie będziemy w stanie dojść do neutralności klimatycznej, czyli ograniczyć emisji do zera do 2050 roku.
Ale niektórzy mówią, że dyrektywa budynkowa to jest ideologiczne szaleństwo – i że Bruksela chce zmuszać ludzi do rzeczy, których oni nie chcą robić.
Moglibyśmy się z tym zgodzić tylko wtedy, jeżeli uznamy, że globalne ocieplenie albo kryzys klimatyczny wygenerowany przez człowieka, to jest kłamstwo, a zatem walka z nim jest ideologią. Tego nie potwierdza nauka. Naukowcy ostrzegają raczej, że robimy za mało i za wolno w celu ograniczenia emisji.
Jeśli zaś zgodzimy się z nauką, a więc z faktem, że mamy do czynienia z katastrofą klimatyczną, a żeby uniknąć jej najgorszych konsekwencji musimy zmniejszyć emisje CO2, to logicznie w następnym kroku musimy spojrzeć na to, jakie są źródła emisji – i wtedy dochodzimy do wniosku, że jednym z głównych sektorów są budynki. Skuteczna walka z kryzysem klimatycznym musi uwzględniać polityki skierowane na obniżenie emisji CO2 z sektora budynków.
Rozumiemy, co to znaczy, że spalanie węgla powoduje emisje. Ale co to właściwie znaczy, że budynki są źródłem emisji?
Po pierwsze, chodzi o źródła ogrzewania i energii elektrycznej na potrzeby budynków, w których spędzamy 90 procent naszego czasu. Czyli chcemy zmniejszyć emisje w ciepłownictwie, które jest u nas w 70 procentach zasilane węglem, ale także w produkcji energii elektrycznej.
Natomiast nie chodzi tylko o produkcję. Znaczenie ma również konsumpcja, czyli zmniejszenie zużycia energii w trakcie użytkowania budynku. Z jednej strony mamy więc bardziej ekologiczne źródła zasilania w energię cieplną i elektryczną, a z drugiej poziom efektywności energetycznej budynku, czyli ile energii cieplnej i elektrycznej potrzebne jest do jego użytkowania. I są jeszcze kwestie behawioralne, a więc jak korzystamy z danego budynku.
To znaczy gaszenie światła po wyjściu z pokoju?
Gaszenie światła, instalowanie nowoczesnego oświetlenia LED, które się bardzo szybko zwraca, zmniejszenie temperatury wewnątrz o 1 stopień Celsjusza, co zmniejsza zapotrzebowanie cieplne o około 6 procent w skali roku.
I teraz, wracając do dyrektywy. Ona mówi tyle: żeby zmniejszyć emisje sektora budynków, musimy je zmodernizować – przeprowadzić kompleksową modernizację energetyczną budynków. Bo tylko w ten sposób obniżymy zużycie energii w sektorze budynków, a tym samym emisje CO2 z tego sektora, ale także osiągniemy inne korzyści, na przykład skutecznie zwalczymy ubóstwo energetyczne.
Jeśli celem jest neutralność klimatyczna w 2050 roku, czy to oznacza, że właściwie wszystkie budynki w Polsce muszą zostać zmodernizowane?
Nie do końca. Na przykład, nie wszystkie budynki pozostaną w użytku do 2050 roku. Mamy wiele budynków na terenach, które się wyludniają, których z powodów społecznych ani ekonomicznych nie warto modernizować. Z kolei część budynków już jest dość efektywna energetycznie – i jeżeli tylko zmienimy źródło ciepła na OZE, to będą spełniały odpowiednie warunki.
Dlatego właśnie mówimy o kompleksowej modernizacji: my zwykle sprowadzamy modernizację budynku do termomodernizacji, czyli obłożenia budynku jakimś materiałem izolacyjnym. Ale często nie przynosi to spodziewanych efektów bez zainstalowania wentylacji mechanicznej z odzyskiem ciepła. Można też podjąć w pierwszej kolejności działania związane z automatyką budynku, pozwalające na przykład na odpowiednie sterowanie oświetleniem, ogrzewaniem czy wentylacją. Najczęściej będzie tak, że najlepsze efekty daje połączenie działań na skorupie budynku – czyli ściany, okna, drzwi – i związanych z systemami technicznymi budynku. Czyli izolacja, ekologiczne źródło ogrzewania plus zarządzanie energią budynku.
Jakie zarządzanie?
Chodzi o to, że w budynkach marnujemy bardzo dużo energii. Ogrzewamy je, gdy nas w nich nie ma. Otwieramy okna, bo brakuje nam świeżego powietrza, przy jednocześnie włączonych kaloryferach.
NCBiR zrobiło bardzo ciekawe badanie na temat skutków izolacji szkół. Okazało się, że szkoły poddane termomodernizacji uszczelniły skorupę budynku, ale w efekcie pogarszała się jakość powietrza w klasie – bo taki budynek jest jak szczelny słoik. I podczas gdy dzieci wychodzą na przerwę, to nauczyciel otwiera okno.
Pamiętam, że u mnie w szkole też tak się robiło. I marnujemy energię, bo ucieka ciepło?
Oczywiście, a do tego pomimo termomodernizacji wcale nie ma zysku w postaci redukcji emisji. To właśnie skłoniło NCBiR do poszukiwania rozwiązania w postaci kombinacji działań – czyli poprawy izolacji plus instalacji odpowiednich systemów technicznych budynku.
No dobra, ale nawet jak odliczymy budynki, które nie będą używane w 2050 roku albo nie nadają się do remontu, to rozumiem, że wciąż mówimy o ogromnej liczbie budynków, które należałoby zmodernizować.
Dyrektywa dzieli budynki na mieszkalne i niemieszkalne. Zakłada ona, że jeśli chodzi o budynki niemieszkalne, to do 2030 roku trzeba zmodernizować 16 procent z nich, a do 2032 roku kolejne 10 procent, które są w najgorszej kondycji technicznej. Czyli nie tak dużo. Każde państwo może też wprowadzić kategorie budynków wyłączone z programu – mogą to być zabytki, obiekty militarne, kościoły, ważne jest tylko to, aby kryteria te były obiektywne.
Jeśli zaś chodzi o budynki mieszkalne, to dyrektywa wprowadza wymóg, aby zmniejszyć o 16 procent zużycie energii w budynkach w skali kraju. To oznacza, że żaden właściciel nie ma obowiązku przeprowadzenia remontu, bo mu każe dyrektywa. Po prostu państwa członkowskie mają nakreślić ścieżkę obniżenia emisji z sektora budynków w taki sposób, żeby o 16 procent zmniejszyć zużycie energii z sektora budynków mieszkalnych, w tym 55 procent tej obniżki musi pochodzić z działań na budynkach w najgorszym stanie technicznym.
I da się to zrobić?
Można to zrobić na różne sposoby – oprócz poprawy efektywności energetycznej budynków, także zastępując energię ze źródeł konwencjonalnych energią z OZE.
Warto natomiast powiedzieć, że polska długoterminowa strategia renowacji budynków, przyjęta w lutym 2022 roku, mówi o tym, że do 2050 roku przeprowadzimy 7,5 miliona renowacji budynków. W tej liczbie ma się znaleźć 4,7 miliona budynków poddanych głębokiej termomodernizacji, czyli obejmującej działania nie tylko na skorupie budynku. W Polsce jest ponad 14 milionów budynków, więc polski rząd już dziś ma dość ambitne plany. Dyrektywa EPBD wcale tych planów specjalnie nie zmienia. Jest tylko trochę ambitniejsza.
Czyli jak to jest: w ogóle nie będzie obowiązku remontów czy będzie obowiązek, ale rozłożony na tak długi czas, że w praktyce nie będzie przymusu, bo kiedyś remont budynku i tak trzeba będzie zrobić?
O tym, na ile to będzie odczuwalne, zdecyduje polski rząd. Dyrektywa wskazuje tylko cele, kamienie milowe – zakłada osiągnięcie odpowiednich skutków w latach 2030–2035. A to nasz rząd powie, na przykład: no dobrze, to my w takim razie wykorzystamy miliardy, które przypłyną do Polski ze Społecznego Funduszu Klimatycznego, żeby wyremontować mniej budynków, ale będących w najgorszej kondycji, czy też inaczej ustawi proporcje pomiędzy płytką renowacją większej liczby budynków, które są w lepszym stanie technicznym a kompleksową modernizacją tak zwanych wampirów energetycznych.
Bo w przypadku budynków w gorszej kondycji możliwe są największe oszczędności energetyczne?
Tak, a przy okazji można wydobyć wiele osób z ubóstwa energetycznego. Pamiętajmy, że mamy z tym w Polsce ogromny problem, dotyka on 12 procent obywateli. To jest szacunkowo milion rodzin, które nie są w stanie opłacić bieżących opłat i rachunków. I my ten problem od lat zasypujemy pieniędzmi. W ostatnich latach dopłaty do węgla i cen paliw wyniosły 3,6 procent PKB i należały do najwyższych w Europie. Pomimo tego, że była to ogromna ulga dla wielu mieszkańców, długofalowo nie pozbyliśmy się problemu wampirów energetycznych.
Dzisiaj jesteśmy zaś w przededniu decyzji co do tego, jak wydamy środki unijne. Polska będzie największym beneficjentem przeznaczonego na te cele Społecznego Funduszu Klimatycznego, otrzymamy 18 procent budżetu na lata 2026–2032. Możemy te pieniądze wydać na dopłaty bezpośrednie, żeby ulżyć ludziom w opłaceniu bieżących rachunków, albo jednak postarać się tak wykorzystać płatności, że będzie to inwestycja z efektem w postaci trwałego obniżenia zużycia energii, a więc trwałego wydobycia mieszkańców z ubóstwa energetycznego.
Rozumiem, że z takiego programu można będzie finansować modernizację budynku. Ale jeszcze mieszkańcy muszą tego chcieć. Trudno nagle przyjść i zrobić komuś remont w domu.
Moje doświadczenie z pracy w Ratuszu w Warszawie wskazuje, że ludzie najczęściej chcą, tylko nie wiedzą, jak się do tego zabrać. I to jest kolejny punkt. Dzisiaj mamy bardzo różne programy wsparcia w różnych ministerstwach, adresowane do różnych podmiotów i osób, na bardzo różnych warunkach. I naprawdę trudno się zorientować, kto udziela w danym przypadku najlepszego wsparcia. To na pewno trzeba uporządkować – programy powinny się uzupełniać, a nie ze sobą konkurować, informacja o możliwości wsparcia powinna być dostępna w jednym miejscu, łatwa do odnalezienia, napisana w przystępny sposób.
Największy plus dyrektywy budynkowej polega właśnie na tym, że ona niejako zmusza rząd do tego, żeby podjąć ten wysiłek. Zostanie przygotowany Krajowy Plan Renowacji, w którym rząd przedstawi strategię dojścia do zeroemisyjności. Teraz mamy dość dobrą strategię, z której niestety nic nie wynika. Po prostu nikt nie monitoruje jej efektów! Zgodnie z dyrektywą Polska ma też wprowadzić klasy energii, które pozwolą na skategoryzowanie budynków według zużycia energii. Będzie to cenna informacja nie tylko dla ich właścicieli, ale i dla państwa, które będzie mogło zarządzić procesem transformacji sektora.
Będą takie oznaczenia, jak mamy na telewizorach i lodówkach, tylko dla budynków?
To jest duże wyzwanie. Obecnie mamy potężny problem z danymi dotyczącymi budynków. A żeby wdrożyć ich kategorie od A do G, najpierw musimy zrobić inwentaryzację – w Krajowym Planie Renowacji musi zostać określone, w jakim stanie technicznym są polskie budynki, jakie są ich typy, rok budowy, w jakich lokalizacjach są one w gorszej kondycji, a gdzie można przeprowadzić proces modernizacji trochę później. Wtedy będziemy wiedzieć, jakie konkretnie działania przyniosą najlepsze efekty.
Z tego wynika, że dyrektywa budynkowa określa ogólne ramy działania, ale większość decyzji należy do rządu. Ile w praktyce narzuca dyrektywa, a na ile decyduje państwo?
Zacznijmy od tego, że to rząd negocjował dyrektywę praktycznie przez dwa lata. Wskazuje ona cele, a także definiuje główne narzędzia, które mają pomóc je zrealizować. Sposób realizacji tych celów ma zostać opisany w Krajowym Planie Renowacji, który docelowo będzie elementem Krajowego Planu dla Energii i Klimatu. Chodzi o to, żeby wszystkie programy składające się na dążenie do neutralności klimatycznej były spójne.
Pamiętajmy, że budynek remontujemy raz na kilkadziesiąt lat, więc co zrobimy dzisiaj, będzie wpływać na nasz wynik w 2050 roku. Z kolei energię zaoszczędzoną w budynkach będzie można zużyć na potrzeby innych sektorów. Dyrektywa wprowadza także obowiązek utworzenia punktów wsparcia dla mieszkańców, w których będzie można uzyskać informację, jak przeprowadzić renowację i gdzie można otrzymać dofinansowanie. Dyrektywa nie mówi natomiast, jak konkretnie rząd ma osiągnąć oszczędności energii.
Kto za to wszystko zapłaci? W mediach można znaleźć informacje, że koszt modernizacji budynków to będzie kwota 1,5 biliona złotych.
Tak naprawdę nie możemy określić kosztów bez inwentaryzacji budynków, więc na dziś nie mamy jeszcze takiej wiedzy. Wiemy, ile jest budynków w Polsce, kiedy były budowane i ile średnio zużywają energii na metr kwadratowy. Te różnice są potężne. W przypadku budynków najstarszych i w najgorszej kondycji może to być nawet ponad 500 KWh na metr kwadratowy rocznie, a w przypadku nowych budynków normą jest 70 KWh. Inny też będzie zakres remontu, jeśli chcemy zmniejszyć zużycie energii o 30 procent, a inny jeśli o 80 procent.
Co do pieniędzy: jeżeli założymy, że budżet programu Czyste Powietrze zostanie utrzymany, to jest w nim jeszcze do wydania 60–80 mld złotych do 2029 roku, z czego część pokrywa UE. Dodatkowo będziemy mieć do dyspozycji wspomniany już Społeczny Fundusz Klimatyczny, czyli 72 miliardów złotych, ale dzielone na inwestycje w budynki i transport. Wychodzi na to, że do 2032 roku będzie do wydania około 110–120 miliardów złotych.
Mniej więcej 15 miliardów złotych rocznie. Czyli za mało.
Tak, ale nie wszystkie instrumenty powinny działać jak dotacja. Nie przeprowadzimy procesu modernizacji całego zasobu budowlanego ze środków publicznych. Te pieniądze przynajmniej w części powinny być dźwignią finansową. Po pierwsze, mają być przeznaczone na wsparcie osób najbardziej potrzebujących, które nie mają w ogóle zdolności kredytowej. W takich przypadkach powinniśmy umożliwić skorzystanie ze wsparcia bezpośredniego. W imię sprawiedliwości społecznej, ale też dlatego, że wszyscy oddychamy zanieczyszczonym powietrzem, więc jak sąsiad przestanie palić śmieciami, to będzie to inwestycja po prostu w dobro publiczne.
Po drugie, programy publiczne mają zmobilizować kapitał prywatny. Mówiąc ogólnie, trzeba zaangażować w proces banki komercyjne. Powinniśmy stworzyć bank rozwoju z prawdziwego zdarzenia, który byłby skoncentrowany na tym zadaniu, przygotowując odpowiednie instrumenty, poręczenia i gwarancje dla banków komercyjnych. Nie możemy sprowadzić procesu masowej modernizacji energetycznej budynków do rozdawania dotacji, musimy tworzyć instrumenty finansowe, które umożliwią proces termomodernizacji przy użyciu także środków prywatnych. Wyzwaniem jest łączenie różnych źródeł kapitału w programach wsparcia. Budynki to jest obszar, gdzie bardzo wiele inwestycji to działania bankowalne, a więc idealny pod tego rodzaju rozwiązania.
To znaczy?
Jeżeli dzięki remontowi zaoszczędzimy energię w budynku, to będziemy płacić mniejsze rachunki. A oszczędności na rachunkach to tak naprawdę kapitał, który pozwala spłacać kredyt zaciągnięty na inwestycję. Duża część osób, które posiadają zdolność kredytową, potrzebuje wsparcia, na przykład kredytu na preferencyjnych warunkach, ale niekoniecznie wysokiej dotacji. Zainwestowane w ten sposób pieniądze publiczne będą miały znacznie większy efekt, niż gdyby zostały wydane wyłącznie na instrumenty bezzwrotne. Z kolei dzięki dobrym warunkom kredytowym inwestycja w remont będzie opłacalna i może zwrócić się w kilka lat. A potem opłaty za rachunki będą trwale niższe.
Jest jeszcze jeden temat: około połowa Polaków mieszka w domach jednorodzinnych.
5,6 miliona domów, największy rodzajowo zasób budynków w kraju.
Większość z nich będzie musiała wymienić piece. Z kolei od 2027 roku wchodzi w życie system ETS2, czyli system handlu emisjami, który będzie teraz dotyczyć również emisji z budynków – i oznacza stopniowy wzrost cen brudnych paliw, wykorzystywanych do ogrzewania. Jak to wpłynie na życie mieszkańców domów jednorodzinnych?
Mamy przede wszystkim problem z węglem, którym ogrzewa się 2,5–3 miliony budynków. To jest główne wyzwanie dla państwa, ponieważ takie ogrzewanie to dla mieszkańców będą rosnące koszty, a do tego z powodu zanieczyszczonego powietrza umiera w Polsce 50 tysięcy osób rocznie. Po to będziemy mieć do dyspozycji środki ze Społecznego Funduszu Klimatycznego, aby zainterweniować z wyprzedzeniem i przygotować narzędzia wspomagające wymianę pieców. To wydaje się oczywistym celem dla państwa.
Natomiast istotne pytanie dotyczy gazu. Tutaj jest potrzebna decyzja strategiczna rządu. Dyrektywa nie wyklucza pieców gazowych, natomiast wyklucza wsparcie z pieniędzy publicznych dla wyłącznie pieców gazowych od roku 2025. Będziemy więc przez pewien czas wciąż potrzebować gazu – jeśli jednak dokonamy termomodernizacji budynków, to będziemy go potrzebować dużo mniej. I wtedy instalacja pomp ciepła również stanie się tańsza, bo będą potrzebne urządzenia o mniejszej mocy.
Ogólnie rzecz biorąc, zmniejszenie zużycia energii jest zawsze najtańsze – zarówno w porównaniu z kontynuacją produkcji energii z paliw kopalnych, jak i instalacji nowych źródeł energii odnawialnej. Tymczasem Polska na każdą jednostkę PKB zużywa około 2–3 razy więcej energii niż średnio w Unii Europejskiej. Oczywiście, rząd musi pomóc mieszkańcom, w szczególności tym najuboższym.
W kampanii europejskiej zarówno partie rządu, jak i opozycji mówią raczej sceptycznie o dyrektywie budynkowej. Szymon Hołownia powiedział nawet, że idą do Parlamentu Europejskiego, żeby „zatrzymać dyrektywę budynkową”, cokolwiek to oznacza. Dlaczego tak mówią? To jest mydlenie ludziom oczu?
Myślę, że to kwestia szczególnego momentu politycznego, w którym się znajdujemy. To jest jednak trudne do wyjaśnienia. Generalnie powinniśmy odkłamywać pojawiające się populistyczne hasła dotyczące dyrektywy, na przykład domniemane „wywłaszczenia”. Rząd nie ma też możliwości „zatrzymania” dyrektywy, może jej co najwyżej nie wdrożyć, ale byłoby to działanie szkodliwe dla polskiego społeczeństwa, w szczególności najuboższych.
Wywłaszczeń nie będzie?
Żadna wersja dyrektywy nie mówiła o wywłaszczeniu. W którejś z wcześniejszych wersji było założenie, że jeśli budynek zmieni właściciela, to powinien zostać doprowadzony do odpowiedniej klasy energetycznej, którą miał określić rząd. Natomiast obowiązująca wersja pozostawia bardzo wiele przestrzeni dla rządów państw unijnych i to one decydują, jakie narzędzia zostaną zastosowane, aby poprawić efektywność energetyczną budynków.
Wdrożenie klas energii oznacza, że przy zakupie mieszkania będziemy mieć po prostu informację o klasie energii budynku, czyli o kosztach utrzymania w przyszłości, w porównaniu do innych budynków. Będziemy wiedzieć, że w przypadku budynku klasy A, wyższe koszty zakupu będą rekompensowane w przyszłości niższymi kosztami utrzymania dzięki niższym rachunkom.
Czyli wniosek jest taki, że wszyscy protestują przeciwko dyrektywie, ale i tak ją zrealizują, bo jest ogółem rozsądna?
Podejrzewam, że to nie będzie aż tak oczywisty proces, bo jest sporo pracy do wykonania, na przykład w dziedzinie inwentaryzacji budynków i przygotowania planów dekarbonizacji. Natomiast musimy się pogodzić z megatrendami. A megatrend jest taki, że wszyscy odchodzą od paliw kopalnych. One są relatywnie coraz droższe i jedynym skutecznym sposobem na obniżenie zarówno emisji CO2, jak i rachunków, jest poprawa efektywności energetycznej budynków.
Dlatego podejrzewam, że największym motywatorem do zmiany nie będzie wcale dyrektywa, tylko rosnące koszty utrzymania niezmodernizowanych budynków. I w związku z tym my tę dyrektywę w praktyce wdrożymy. Tylko byłoby dobrze, żebyśmy ją wdrożyli w sposób zaplanowany. Dla mnie jest najważniejsze, żeby nie zostawić nikogo na marginesie w tej transformacji. Bo wtedy stracimy na tym wszyscy jako społeczeństwo.
Reprezentujesz Stowarzyszenie Fala Renowacji, które zrzesza firmy z branży efektywności energetycznej. Z perspektywy biznesu szykuje się bonanza?
Szacujemy, że do 2030 roku trzeba będzie wyremontować około milion budynków. Jako Polska mamy to w planach rządowych już teraz, nawet bez tej dyrektywy. Różnica polega na tym, że teraz pojawił się dodatkowy motywator, aby ten proces zorganizować i racjonalnie zaplanować, a jednocześnie wpisać w szerszy kontekst transformacji energetycznej. Dzisiaj niewiele wynika z tego, że mamy te plany, skoro nie mamy nawet danych, ile budynków wyremontowaliśmy w Polsce w zeszłym roku. Bez inwentaryzacji niemożliwe jest racjonalne planowanie polityki publicznej, która w tej sytuacji sprowadza się do myślenia życzeniowego, a nie realnego projektu, który ma harmonogram, finansowanie, konkretne cele.
Natomiast jeśli chodzi o biznes, to z pewnością firmy produkcyjne chciałyby wiedzieć, czy rządowe plany będą rzeczywiście realizowane. Jest to bardzo istotne z jeszcze jednego powodu, o którym nie rozmawialiśmy, czyli braków na rynku pracy, z którymi już dziś się mierzymy. Jeżeli nie pojawi się długofalowa perspektywa, będzie trudno także zaplanować odpowiednie zwiększenie mocy wytwórczych. W interesie Polski jest to, aby nowe moce wytwórcze, przemysł, rozwijał się właśnie tutaj, bo zabezpieczy nas to także przed wzrostem cen materiałów budowalnych. Jest to więc większa układanka, a dyrektywa daje biznesowi nadzieję na to, ze powstanie rzetelny, długoterminowy plan działań.
Ale powiem szczerze, że w tej chwili nie widać jeszcze aktywnych działań rządu w tym kierunku i boję się, że zmierzamy ku temu, aby dostępne środki po prostu przepalić. Temat budynków jest rozdzielony właściwie między cztery ministerstwa, nie ma w tej chwili nikogo, kto by monitorował cały proces modernizacji energetycznej budynków i kreował politykę państwa w tej dziedzinie. Społeczny Fundusz Klimatyczny został właśnie przeniesiony do Ministerstwa Funduszy, Ministerstwo Klimatu nadzoruje Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska, który z kolei wspiera głównie mieszkańców budynków jednorodzinnych, z kolei Ministerstwo Rozwoju współpracuje z Bankiem Gospodarstwa Krajowego dysponującym innymi programami, między innymi Termo. Co konkretnie wynika z tego, że wydaliśmy 20 miliardów złotych na program Czyste Powietrze, w kontekście poprawy efektywności energetycznej? Nikt tego nie wie. Brakuje systemowego podejścia do ogromnego wyzwania, jakim będzie zapowiedziana przez premiera Donalda Tuska w grudniu 2023 roku masowa termomodernizacja budynków.