Szanowni Państwo! 

Trwająca kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego jest chyba najbardziej eurosceptyczna w historii naszej obecności w UE. W czasie protestów rolników przeciwko Europejskiemu Zielonemu Ładowi można zobaczyć transparenty nawołujące do polexitu. A jeden z zarejestrowanych komitetów wyborczych po prostu nosi nazwę POLEXIT.

Z jednej strony, nie ma co panikować. Poparcie Polaków dla obecności w Unii Europejskiej wciąż jest wysokie. Część antyeuropejskiego przekazu to prowokacje płynące zza wschodniej granicy. Z drugiej strony, nie chodzi tylko o pojedyncze hasła albo działania najbardziej skrajnych sił politycznych w kraju. Również główne partie przesuwają się w kierunku bardziej sceptycznym wobec UE. 

Tak właśnie działo się w ostatnich latach z Prawem i Sprawiedliwością, gdzie dominuje obecnie negatywny przekaz wobec UE. Główny motyw kampanijny partii polega na straszeniu Zielonym Ładem, który ma prowadzić do wzrostu kosztów życia. Jarosław Kaczyński, w charakterystycznym dla niego apokaliptycznym tonie, mówił ostatnio o tym, że najbliższa kadencja Parlamentu Europejskiego nie będzie normalna. Jak przekonywał, „mają być podjęte decyzje, które nam, Polakom, odbiorą właściwie wszystko. Odbiorą nam suwerenność, odbiorą walutę. […] Odbiorą nam decyzje choćby w takich sprawach jak na przykład obrona granic”. 

Jednak partie tworzące rząd niekoniecznie dają takiej narracji odpór. O ile wcześniej od centrum do lewicy panował w Polsce raczej nastrój euroentuzjazmu, to również to się zmieniło. Premier Donald Tusk poparł protest rolników przeciwko Zielonemu Ładowi. Platforma Obywatelska mówi obecnie raczej językiem tak zwanego eurorealizmu niż euroentuzjazmu. W podobnym tonie wypowiada się przewodniczący Polski 2050 Szymon Hołownia. Jego partia jeszcze niedawno przedstawiała się jako najbardziej zielone programowo ugrupowanie w naszym kraju. Teraz idzie do wyborów po „europejskie bezpieczeństwo i poczucie wspólnoty”, ale też „zatrzymanie dyrektywy budynkowej i podatku od samochodów spalinowych”. Nawet Lewica, od której można było w przeszłości słuchać pomysłów na temat utworzenia Stanów Zjednoczonych Europy, obecnie wypowiada się w odmienny sposób. Wicepremier Krzysztof Gawkowski mówił o Zielonym Ładzie z rezerwą i zapowiadał, że nastąpią w nim zmiany. 

Jednym z ważnych punktów dyskusji o Zielonym Ładzie jest tak zwana unijna dyrektywa budynkowa (EPBD), która ma na celu zwiększenie efektywności energetycznej budynków poprzez zapewnienie, że będą one miały ekologiczne źródła ciepła i prądu oraz minimalne straty energii dzięki termomodernizacji. Jako że budynki są istotnym źródłem emisji dwutlenku węgla, zmiany w tym kierunku są potrzebne, jeśli UE ma zgodnie z założeniami osiągnąć neutralność klimatyczną do 2050 roku.

Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że jest to sensowny i ambitny program modernizacyjny, dzięki któremu poprawi się jakość życia milionów Polaków – będziemy mieszkać w budynkach lepszej jakości, które zużywają mniej energii, produkowanej taniej. Dyrektywa należy jednak do głównych źródeł lęku wykorzystywanych w kampanii europejskiej. Przylgnęło do niej między innymi określenie „dyrektywa wywłaszczeniowa”, chociaż nie przewiduje ona wywłaszczeń ani elementów przymusu w obrocie nieruchomościami. Prawica atakuje ją jako „ideologiczne szaleństwo”. 

W nowym numerze „Kultury Liberalnej” piszemy o dyrektywie budynkowej, będącej jednym z głównych straszaków w wyborach europejskich. Czy jest ona dla Polski problemem czy szansą rozwojową? 

Justyna Glusman, w przeszłości koordynatorka ds. zrównoważonego rozwoju i zieleni w warszawskim Ratuszu, a obecnie dyrektorka zarządzająca w Stowarzyszeniu Fala Renowacji, w rozmowie z Tomaszem Sawczukiem mówi o praktycznych konsekwencjach dyrektywy budynkowej dla Polski. Jej zdaniem z poglądem, że dyrektywa ma charakter ideologiczny, „moglibyśmy się zgodzić tylko wtedy, jeżeli uznamy, że globalne ocieplenie albo kryzys klimatyczny wygenerowany przez człowieka, to jest kłamstwo, a zatem walka z nim jest ideologią”. Wyjaśnia również, że dyrektywa określa przede wszystkim cele do osiągnięcia, w tym wskaźniki redukcji emisji z budynków w najbliższej dekadzie, ale zostawia większość metod krajom członkowskim – rząd musi więc wybrać najlepsze środki w ramach krajowej strategii działania. 

Ignacy Niemczycki, wiceminister rozwoju z Polski 2050, w rozmowie z Katarzyną Skrzydłowską-Kalukin przekonuje, że dyrektywa budynkowa to dla właścicieli budynków szansa, a nie wizja bankructwa. „Wokół dyrektywy narosło wiele mitów, a przecież termomodernizacja może być szansą, by płacić mniejsze rachunki za energię” – mówi. „Nikt nie chce doprowadzić do bankructwa czy wywłaszczeń obywateli, dyrektywa wręcz na to nie pozwala. Naprawdę nie wiem, skąd się biorą hasła o wywłaszczeniach, zakazie sprzedaży czy wynajmu budynków lub mieszkań. W dyrektywie tego nie ma”.

Dlaczego więc Polska wstrzymała się podczas ostatniego głosowania dyrektywy w Radzie Unii Europejskiej? Minister Niemczycki tłumaczy, że z powodu zbyt ambitnych terminów. Dodaje: „Podczas tego wywiadu występuję jako przedstawiciel administracji rządowej, a nie polityk Polski 2050. Wiem, jak to brzmi, ale chcę z pełną powagą powiedzieć, że pełnię funkcję państwową i nie chcę wykorzystywać jej, żeby mówić o agendzie partyjnej”. 

Zapraszamy do lektury! 

Redakcja „Kultury Liberalnej”

źródło ikony wpisu: Canva