Anna Mik i Jörg Mühle, Targi Książki Vivelo, Warszawa 2024

Anna Mik: W życiu każdego artysty, który zdecydował się ilustrować książki dla dzieci, pojawił się z pewnością ten ciekawy moment, kiedy stwierdził: To jest to! Teraz będę rysował dla najmłodszych. Co było twoją motywacją?

Jörg Mühle: Kiedy patrzę wstecz na swoje życie z perspektywy chwili obecnej, pewnie łatwiej byłoby wyłapać te momenty formujące, ale kiedy byłem dzieckiem, nie myślałem, że ilustrowanie książek dla dzieci może być zawodem. Jako nastolatek nie byłem też specjalnie zainteresowany komiksami, ale wiedziałem, że ich tworzenie, przynajmniej w Niemczech, nie jest czymś, czym można się zajmować profesjonalnie, czy na czym można zarobić. Później zajmowałem się głównie projektowaniem graficznym, ale po zakończeniu studiów uświadomiłem sobie, że nie jest to coś, co mnie szczególnie interesuje. Wziąłem więc udział w programie wymiany zagranicznej, wyjechałem do Paryża na rok. Zapoznałem się z francuskim stylem i rysunkiem, korzystałem też z pewnego rodzaju wolności, jaką dawały mi te kursy, w których już nie musiałem być najlepszy. I kiedy wróciłem, wiedziałem, że ilustracja dziecięca to coś, czego chcę spróbować. Dałem sobie rok, żeby sprawdzić, czy jest to coś dla mnie i czy będzie to mógł być mój zawód – bo przecież nie byłem świadom, że jest w ogóle taka możliwość. Także to francuskie doświadczenie dużo mi dało. Razem z kolegami-ilustratorami pojechaliśmy też na targi książki dziecięcej do Bolonii, czyli mekki dla ilustratorów. Wielką pomocą byli zaprzyjaźnieni graficy, którzy byli dla mnie wielkim wsparciem i pomogli otworzyć wiele drzwi. Miałem pomysł i miałem też odwagę, żeby go zrealizować. 

Jesteś ilustratorem, ale również autorem książek obrazkowych. Jaka jest twoim zdaniem relacja słowa i obrazu? Kiedy tworzysz – najpierw pojawia się tekst czy postać?

Nawet spisanie listy zakupów w moim przypadku nie może się obejść bez dodania do niej jakichś rysunków [śmiech]. Ale gdy piszę książkę, w pierwszym odruchu ilustracja nie jest dla mnie aż tak istotna. Mimo że ostatecznie są one dla mnie równoważne, najpierw muszę skończyć tekst, by móc go zilustrować. Kiedy byłem dzieckiem, obraz zawsze był gdzieś w mojej głowie, ale kiedy próbowałem przenieść go na papier, zawsze kończyło się to pewnego rodzaju rozczarowaniem, bo obrazki na papierze nie przystawały do tego, co sobie wyobraziłem. Nie wiem, kiedy to się zmieniło, ale teraz obraz od razu ląduje na papierze, w głowie z kolei najpierw pojawia się emocja. Emocje są dla mnie najważniejsze i kiedy mam szczęście, potrafię siebie samego mile zaskoczyć. To najlepsze uczucie.

Z jednej strony ilustruję już tak długo, że ryzyko powtarzalności jest niestety bardzo duże. Z drugiej strony nie liczę na to, że moje ilustracje okażą się nad wymiar ekscytujące, bo z tym wiążą się stres i presja. Balans jest najważniejszy, ale też najtrudniejszy do osiągnięcia.  

Oprócz ilustrowania własnych książek, współpracowałeś również z innymi autorami i autorkami, między innym z Ulrichem Hubem i Migumi Iwasą. Jaka jest różnica pomiędzy pracą nad całkowicie własną historią a ilustrowaniem czyichś słów?  

Różnica jest ogromna. Przed tym, jak sam zacząłem pisać, pracowałem jako ilustrator przez dziesięć czy piętnaście lat. Wiele z książek, które ilustrowałem, nie było dla mnie ważnych w sensie osobistym. To była po prostu praca. Nawet w Niemczech utrzymanie się tylko i wyłącznie z ilustrowania książek dla dzieci jest bardzo trudne – jeśli nie jest to bestseller, nie da się zarobić. Więc wiele ilustracji, które wykonałem dla kogoś innego, to zlecenia komercyjne, którymi nigdy nie chciałem się chwalić, ale też nie czułem dużej presji. Doszedłem jednak w końcu do momentu, kiedy musiałem podjąć pewnego rodzaju ryzyko i zacząć ilustrować więcej książek, na których naprawdę mi zależało.  

Kiedy ilustruję czyjeś słowa, wyobrażam sobie swoją pracę jak opakowywanie prezentu. Jeśli „środek” nie jest dobry, „ozdobny papier” go nie uratuje. Z Ulrichem Hubem sprawa jest łatwa, bo uwielbiam jego historie. Zanim wziąłem się do pracy nad jedną z jego książek, spędziłem tygodnie na poszukiwaniu odpowiedniego rozwiązania. Mimo to praca nad czyimś tekstem jest nieco łatwiejsza. Choć jest pewna stała zasada – nadmierny namysł jest zawsze najgorszy.  

Kiedy piszę i ilustruję książkę, jestem odpowiedzialny za całokształt, więc kiedy komuś się ona nie spodoba, jest to w zasadzie całkowicie moja wina. Presja jest zdecydowanie większa, ale też pisanie wiąże się z wielką radością i podekscytowaniem.  

Mówiłeś już trochę o emocjach. Czy w takim razie ilustrowanie i pisanie jest dla ciebie jakąś formą terapii? Lub próbą spojrzenia na siebie z innej perspektywy?

Absolutnie nie jest to dla mnie terapia [śmiech]. O nie, do tego brakuje dystansu, szczególnie kiedy jest się w coś bardzo zaangażowanym. To zupełne przeciwieństwo. To góra wątpliwości i emocji, może być to wszystko dość stresujące. Jak mówiłem wcześniej, nie mam gotowego obrazu w głowie, więc dużo rysuję na brudno. Czasami, by osiągnąć satysfakcjonujący efekt, muszę przebrnąć przez dziesięć, piętnaście szkiców. To bywa skomplikowane – wybrać odpowiednią wersję rysunku, znaleźć odpowiedni argument za tym stojący, a często go po prostu nie ma. Czasami rysuję godzinami i wszystko jest paskudne, a następnego dnia patrzę na swoje ilustracje i zastanawiam się, w czym właściwe jest problem? Dla mnie to nieustanna walka, nie terapia. 

Kocham rysować, ale czasami mam wrażenie, szczególnie kiedy patrzę na moich kolegów, którzy są pełni radosnego zapału, że potrzebuję więcej dystansu. Zaraz zacznę rysować, ale najpierw – kawa. Wielu ludzi wyobraża sobie, że praca ilustratora dla dzieci jest dosłownie usłane różami, pełna uśmiechu i tęczy, ale bardzo często jest ona stresująca. Kocham to robić i jest to najlepsze, co potrafię, ale czasami bywa ciężko.  

W Twoich ilustracjach, o czym już wspomniałeś, odnajdziemy przede wszystkim dużo emocji. Zwierzęta, które rysujesz bywają radosne, smutne, ale raczej ich wizerunki są urocze. Może z jednym wyjątkiem: w „Nie płacz, króliczku” widzimy… KREW [królik zranił się w łapkę], a więc element dramatyczny i nieco straszny. Czy twoim zdaniem jest jakaś granica pokazywania dzieciom właśnie nieco straszniejszych obrazów, również tych związanych z przemocą? Czy jest na nią miejsce w twojej twórczości? 

Ciekawe, że o tym wspominasz, o krwi! Nie sądzę, by istniała jakaś uniwersalna granica dotycząca przemocy w książce dziecięcej – wszystko zależy od wieku odbiorcy, oczekiwań, tematu. Ale w tym konkretnym przypadku chciałem, w ramach konceptu „książki interaktywnej”, pokazać królika, któremu wydarzyła się krzywda. 

Jest to jak najbardziej temat dla małych dzieci, które przecież często upadają, mają zadrapania, itd. Rozmawiałem z wydawcą i pytałem, co o tym sądzi, czy jego zdaniem mogę narysować krew. Pozbawienie historii tego elementu byłoby według mnie niewłaściwie, bo nieautentyczne. Jest to też element dramatyczny dla całej historii. Więc nie był to dla mnie problem. Na szczęście – dla wydawcy też nie był – krew musiała pozostać! Ale nigdy nie chcę prowokować, nie chcę szokować. Ważna jest dla mnie prawda i emocje. Też z perspektywy czysto ilustratorskiej –rysowanie smutnych zwierząt jest dla mnie najciekawsze i sprawia mi największą radość i satysfakcję. Nie jest to też coś, co może być jakoś spektakularne, ale efekciarstwo i szokowanie również zupełnie mnie nie interesują. Tak wiele już próbowano pokazać na ilustracjach, że wolę pozostać przy tym, co dla mnie najważniejsze.  

Wróćmy zatem do zwierząt, a konkretnie do książki: „Kulawa kaczka i ślepa kura” Ulricha Huba. Spotkałeś się w tym przypadku z wyzwaniem zilustrowania bohaterów z niepełnosprawnościami. Jaka była twoja strategia, by zachować należny szacunek, a jednocześnie sprawić, by postaci te były po prostu zabawne?

Właściwie oba występujące w tytule zwroty (lahme Ente, blindes Huhn) w języku niemieckim to związki frazeologiczne, więc cały żart Huba opiera się nie tyle na koncepcie niepełnosprawności, ile na grze językowej. Ulrich Hub to jedyny autor, z którym współuczestniczę w procesie twórczym. Kontaktujemy się podczas pisania, dyskutujemy o różnych sprawach. Owszem, miałem pewne wątpliwości, czy takie przedstawienie postaci kaczki i kury będzie odpowiednie, szczególnie obecnie. I absolutnie, szanuję ludzi z niepełnosprawnościami, ale może dlatego rysuję zwierzęta. Nie chcę w swoich ilustracjach podejmować dyskusji nad obecnymi problemami związanymi z niepełnosprawnością czy choćby płcią. Podejmowanie poprawnych politycznie tematów potrafi być bardzo wyczerpujące, bo są one związane z wieloma oczekiwaniami. Dla mnie najważniejsze pozostają emocje.  

Dla Huba też nie stanowiło to problemu. Zilustrowanie kulawej kaczki było wyzwaniem, bo przecież ta może latać – brak możliwości chodzenia nie jest dla niej problemem. Ale Hub bardzo mnie wspierał, powtarzał, że na pewno coś wymyślę. Jest to trudne, ale tutaj „na szczęście” odpowiedzialność jest podzielona pomiędzy nas dwóch. 

Czemu zwierzęta są dla ciebie tak ważne?

Właściwie odpowiedź jest dość banalna – po prostu, bardzo lubię rysować zwierzęta, bardziej niż ludzi. To dla mnie wielka frajda. Podstawowe pytanie pewnie powinno brzmieć, dlaczego dorosły mężczyzna tak lubi rysować zwierzęta [śmiech]. Ale nie potrafię odpowiedzieć dlaczego! Pierwszym zwierzęciem, które narysowałem, był prawdopodobnie pingwin, który co jakiś czas wraca w różnych formach. Staram się zawsze zaczynać od początku, żeby te ptaki nie były takie same, choć z różnym efektem [śmiech]. Może to być ziemniak z dziobem, ale tak, kocham pingwiny.  

Moją absolutnie ulubioną twoją książką jest ta, w której występuje ludzkie zwierzę, mianowicie: „Jak włosy taty wyrwały się w świat”. Znajdziemy w niej genialny humor, tak w tekście, jak i na ilustracjach. Dlatego śmiech jest dla ciebie ważny?

Kiedy pracuję nad książką, raczej nie mam z tyłu głowy jakiegoś konkretnego przekazu Owszem, w przypadku niektórych historii, szczególnie dla młodszych dzieci, jest jakiś morał czy nauka. Ale wciąż dla mnie najważniejsza jest zabawa.

Nonsens występujący w „Jak włosy taty…” jest dla mnie bardzo ważny. Moim zdaniem humor może być celem samym w sobie i nie musi za nim stać jakiś wielki koncept. Wiadomo, tak jak z emocjami, nie można być pewnym, jak odbiorcy odpowiedzą na twoje poczucie humoru. Staram się być autentyczny w tym co robię i czerpać szczerą radość z pracy. Bardziej niż brak morału przeraża mnie nuda, i takich książek bardzo nie chcę robić. Chciałbym raczej zaskoczyć czytelnika, niż przekazać mu jakąś naukę. Tak jak w książkach o Niedźwiedziu i Łasicy –„Dwa dla ciebie, jeden dla mnie”, „Jutro rządzę ja!” – nie chcę oferować dzieciom konkretnego rozwiązania. Chce pozwolić im spojrzeć na codzienne sprawy z nieco innej perspektywy, nawet jeśli bywa to dla nich wyzwaniem.  

Kolejne pytanie jest nieco tendencyjne, bo dotyczy pewnie większości współczesnych twórców i twórczyń, jednak chyba muszę je zadać. Czy współczesne technologie i ich obecność w życiu dzieci jakoś cię niepokoją? Czujesz wyzwanie, że jako twórca musisz szukać nowych rozwiązań?  

Raczej staram się tym za bardzo nie przejmować. Owszem, czasami mnie smuci, kiedy patrzę na to, jak dzieciństwo zmieniło się od moich czasów, jak bardzo jest inne, jak dużo w nim jest rozpraszaczy, a jak mało natury. Jasne, dzieci spędzają dużo czasu z różnego rodzaju elektroniką, ale jest zdecydowanie więcej dorosłych, którzy całe dnie siedzą w telefonach. Dzieci czytają, i to dużo, również młodzież, dla których rynek książkowy tak bardzo się ostatnio rozrósł. To dorośli czytają coraz mniej i są bardziej pogubieni w świecie technologii. Staram się więc nie martwić o technologię, a już na pewno nie chcę zmieniać swojego stylu i swojego założenia twórczego. Powtórzę to jeszcze raz – dla mnie najważniejsze są emocje.  

A jednak często słyszymy, że niektóre dzieci wcale nie lubią ilustracji, bo wolą wyobrażać sobie świat z książki samodzielnie. Jak chciałbyś przekonać dziecko do tego, że ilustracje mogą być równie interesujące, co tekst?

Z jednej strony – nie chciałbym nikogo przekonywać. Z drugiej strony – niektóre książki dla dorosłych też mają ilustracje. Jest to ciekawe, jak ilustratorzy starają się w nich znaleźć rozwiązanie, by przekonać do siebie czytelnika. Ale dla mnie najciekawsze w takich przypadkach są ilustracje, na których nie ma postaci. Więc rozumiem te dzieci, które chcą używać własnej wyobraźni. Ale książki, które tworzę, mają innego, młodszego odbiorcę. Zależy mi, żeby słowo i obraz szły ze sobą w parze, dlatego współpraca z autorem tekstu jest zawsze dla mnie ważna. Idealna sytuacja jest wtedy, gdy autor nie opisuje tego, co ja mogę przedstawić na ilustracji – wtedy się uzupełniamy. Odczytywanie obrazu rozwija u dziecka też inne kompetencje, dlatego uważam, że obecność rysunku w książce jest tak ważna.  

Czy masz jakieś nadzieje względem swoich odbiorców?  

Kiedy pracuję nad książką, w ogóle o tym nie myślę. Potem mam jakąś refleksję, co chcę przekazać, ale ostatecznie dochodzę do wniosku, że przede wszystkim chcę zagwarantować humor, dobrą zabawę. Możliwość śmiania się z siebie. Wokół nas jest tak wiele trudnych tematów, że moim głównym pragnieniem jest złapanie dystansu i zanurzenie się w nonsensie.

Niedługo w Polsce obchodzimy Dzień Dziecka. Czy jest coś, czego chciałbyś życzyć polskim czytelniczkom i czytelnikom? 

Myślę nad dobrym zakończeniem naszej rozmowy [śmiech]. Ale znowu, mamy tyle oczekiwań wobec dzieci, jak choćby ocalenie ziemi, oczyszczanie rzek, branie odpowiedzialności za działanie poprzednich pokoleń. Już często to powtarzałem, ale moim życzeniem jest: Bawcie się! HAVE FUN. Jest to tak bardzo ważne, a obecnie często się o tym zapomina w książkach dla dzieci. Życzę dnia pełnego zabawy i beztroski, bo to jest w życiu bardzo cenne.  

Dziękuję za rozmowę!

 

Wydane w Polsce książki autorstwa Jörga Mühle: 

Jörg Mühle, „Śpij, króliczku”, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2023
Proponowany wiek odbiorcy: 1+
Jörg Mühle, „Do kąpieli, króliczku”, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2023
Proponowany wiek odbiorcy: 1+
Jörg Mühle, „Nie płacz, króliczku”, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2023
Proponowany wiek odbiorcy: 1+
Jörg Mühle, „Dwa dla mnie, jeden dla ciebie”, przeł. Anna Kierejewska, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2023.
Proponowany wiek odbiorcy: 3+
Jörg Mühle, „Jak włosy taty wyrwały się w świat”, przeł. Anna Kierejewska, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2023.
Proponowany wiek odbiorcy: 7+
Jörg Mühle, „Jutro rządzę ja!”, przeł. Anna Kierejewska, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2024.
Proponowany wiek odbiorcy: 3+

Książki ilustrowane przez Jörga Mühle:

Ulrich Hub, „Kulawa kaczka i ślepa kura”, przeł. Eliza Pieciul-Karmińska, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2022.
Proponowany wiek odbiorcy: 7+
Ulrich Hub, „Nie skakać na bombę!”, przeł. Eliza Pieciul-Karmińska, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2023.
Proponowany wiek odbiorcy: 7+
Ulrich Hub „O ósmej na arce”, przeł. Anna Gamroth, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2023.
Proponowany wiek odbiorcy: 7+
Ulrich Hub „Ostatnia owca, przeł. Anna Gamroth, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2021.
Proponowany wiek odbiorcy: 7+
Megumi Iwasa, „Ulrich Hub Pozdrowienia z Uchatkowej Wyspy”, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2023.
Proponowany wiek odbiorcy: 5+
Megumi Iwasa, „Pozdrowienia z Wielorybiego Przylądka”, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2022.
Proponowany wiek odbiorcy: 5+
Megumi Iwasa, „Pozdrowienia z Wodorostowego Lasu”, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2023.
Proponowany wiek odbiorcy: 5+,
Megumi Iwasa, „Z pozdrowieniami, Żyrafa”, przeł. Anna Zalewska, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2022.
Proponowany wiek odbiorcy: 5+

 

Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.