W ostatnim czasie mieliśmy dwa ważne wystąpienia głównych przedstawicieli rządu na temat polskiej obronności. Minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz wystąpił w Sejmie z informacją na temat bezpieczeństwa Polski. Mówił o tym, że trzy filary polskiej obronności to „silna armia, siła w sojuszach i wspólnota narodowa”. Krytykował również zaniedbania poprzedników – brak odpowiedniego sprzętu albo dokumentów strategiczno-planistycznych.
Kosiniak-Kamysz wypowiedział się również szerzej na temat sytuacji na wschodniej granicy: „Wiele osób pyta o szczelność polskiej granicy, o działania polskich służb. To dla nas jest priorytetem, żeby ją wzmacniać i chronić. Ona jest nienaruszalna”. W związku z rosnącą presją ze strony zorganizowanych grup działających z pomocą białoruskich mundurowych, zapowiedział wzmocnienie polskich służb na wschodniej granicy, a także zwiększenie obecności wojska i wzrost finansowania Wojskowego Zgrupowania Zadaniowego Podlasie z 500 do 850 milionów złotych.
Wcześniej premier Donald Tusk ogłosił projekt „Tarczy Wschód”, czyli systemu fortyfikacji, mających odstraszać ewentualnego agresora – od zapór i schronów, po lasy i mokradła. Jak powiedział, „Polska granica wschodnia będzie najnowocześniej strzeżoną granicą w Europie”. Całość ma kosztować 10 miliardów złotych. Premier przedstawia ten projekt jako część szerszego pakietu: „Nasze bezpieczeństwo: wspólnota Zachodu, kopuła europejska chroniąca nasze niebo, Tarcza Wschód, czyli ufortyfikowanie granic, polski program satelitarny za unijne pieniądze, polski żołnierz, dobrze wyposażony i wyszkolony, oraz państwo bezwzględne wobec agentury i dywersji”. Rząd pracuje również nad ustawą o obronie cywilnej.
Linia Tuska, linia Andrzejczaka
W kontekście tych wypowiedzi prawica zaczęła krytykować Donalda Tuska, że jako premier w sprawie ochrony granicy zmienił zdanie o 180 stopni – tak jakby wcześniej był zwolennikiem otwartych granic. Jednak krytyka spotkała Tuska również ze strony aktywistów – za to, że mimo nadziei na zmianę polityki na granicy i położenie większego nacisku na prawa człowieka, rząd ogółem kontynuuje działania PiS-u.
Wydaje się, że wszystko to wynika z pewnego nieporozumienia. Otóż Donald Tusk i Agnieszka Holland nie są tą samą osobą. W ramach kampanii wyborczej prawa strona próbowała powiązać stanowisko Platformy Obywatelskiej z sentymentem filmu „Zielona granica”, który ukazywał dramaty ludzi, próbujących przedostać się do Polski przez Białoruś. Ale film Holland jest pełnym wrażliwości dziełem sztuki, a nie projektem polityki publicznej. Chociaż w kręgu ówczesnej demokratycznej opozycji były osoby, które domagały się zmiany polityki na granicy, to nie należały one do pierwszego szeregu polityków Platformy Obywatelskiej.
W rzeczywistości Tusk nigdy nie proponował polityki otwartych granic, w tym luźnej polityki imigracyjnej na wschodzie Polski. Nie jest to w jego poglądach żadna zmiana. Jeszcze w czasie przewodniczenia Radzie Europejskiej przekonywał o konieczności zwiększenia ochrony zewnętrznych granic UE. W kontekście kryzysu migracyjnego nawoływał przywódców europejskich do „przywrócenia kontroli” nad granicami. Gdy w 2016 roku zwiększała się presja na granicę grecko-macedońską, apelował wprost do imigrantów: „Nie przyjeżdżajcie do Europy”. Gdyby Platforma Obywatelska rządziła w poprzedniej kadencji, to również wybudowałaby zaporę na granicy z Białorusią.
Dla formalności warto odnotować, że w temacie granicy możliwe jest również stanowisko bardziej złożone, niż tylko czarno-białe. Na przykład, generał Rajmund Andrzejczak, były głównodowodzący polskiej armii, chociaż nie podaje w wątpliwość konieczności ochrony granicy, to w Kanale Zero wypowiedział się na temat filmu Holland entuzjastycznie. Jego zdaniem, „jest to potężna refleksja”. Odnosząc się do działań aktywistów, ratujących ludzi w lesie, powiedział: „Widziałem tam masę pozytywnych postaw Polaków. […] Jest wiele człowieczeństwa i zwykłego dobra w nas”. Jak podsumował, „ja zapamiętałem młodą dziewczynę, która tam się uparła, żeby jednak tym ludziom pomagać. […] A to, że była zupełnie inna sytuacja strategiczna […], to są rzeczy nieporównywalne”.
Przejścia nie ma, przejście jest
Jaka powinna być zatem polityka liberalno-demokratycznego rządu w sprawie granicy? Wydaje się, że składa się ona z dwóch punktów. Po pierwsze, Donald Tusk ma rację, że państwo musi kontrolować granicę. Takie stanowisko jest konieczne zarówno z powodów obiektywnych, ponieważ wymaga tego bezpieczeństwo kraju, jak i z powodów politycznych – nie może być tak, że jedynie PiS będzie partią domagającą się ochrony granicy; w praktyce politycznej inne stanowisko byłoby niemożliwe do utrzymania. A skoro już zakładamy, że państwo ma kontrolować granicę, to musi ją kontrolować skutecznie. Z punktu widzenia państwa musi być absolutnie jasne, że przejścia nie ma.
W istocie, zapowiedź Tarczy Wschód to być może pierwsza informacja, która psychologicznie daje obywatelom lękającym się ewentualnego konfliktu zbrojnego trochę więcej spokoju. Jeśli polityka USA jest niepewna, a Polska armia będzie się zbroić i szkolić w dłuższej perspektywie, czyli nie na jutro, to utworzenie złożonego systemu barier w dostępie do terytorium dawałoby przynajmniej wyobrażenie, że ewentualna zewnętrzna agresja nie zakończy się zajęciem całego kraju w kilka dni, lecz może już na początku ugrzęznąć.
Po drugie, potrzebna jest nowa kompleksowa polityka migracyjna. Ten punkt znów dzieli się na dwie kwestie. Rozstrzyga się tutaj mianowicie ewentualny aspekt humanitarny – kwestia tego, jakie priorytety i jaką wydolność instytucjonalną ma państwo polskie; w jakiej mierze jesteśmy w stanie udzielać pomocy albo rozpatrywać wnioski azylowe. Istnieje w tym punkcie przestrzeń na procedury nieco bardziej humanitarne, ale raczej nie należy oczekiwać cudów – w obliczu realnego zagrożenia, szczelność granicy będzie mieć pierwszeństwo.
Ostatnia rzecz dotyczy zaś całościowego podejścia polskiej polityki do migracji. W tej chwili mamy przede wszystkim do czynienia z atakiem prawicy na pakt migracyjny UE – tym samym PiS próbuje sprzedać wyborcom opowieść, że broni Polski przed migrantami. Jest to kompletne kłamstwo. W czasach rządów PiS-u Polska należała do światowych rekordzistów, jeśli chodzi o przyjmowanie migrantów w porównaniu z wielkością populacji. A i tak biznes nieraz domagał się możliwości szybszego przyjmowania do pracy ludzi z zagranicy.
O ile wiadomo, wiceminister spraw wewnętrznych Maciej Duszczyk szykuje strategię migracyjną, którą określił w jednej z wypowiedzi mianem „biblii migracyjnej, której będziemy się trzymać”. Jak powiedział niedawno w Senacie, dokument ma mieć 30–35 stron i obejmować osiem zagadnień: obywatelstwo i repatriacja, kontakt z diasporą, integracja cudzoziemców, dostęp do rynku pracy, do edukacji, ochrona granic i polityka azylowa. Będzie to na pewno ważna i interesująca lektura.
Tymczasem rozpowszechniane przez prawicę twierdzenie, że powinniśmy blokować migrację, jest po prostu oszukiwaniem wyborców. Takie myślenie było zresztą niebezpieczne, ponieważ odbywało się choćby kosztem stworzenia odpowiedzialnej polityki integracyjnej – bo przecież nie trzeba jej przygotowywać, skoro się udaje, że temat migracji nie istnieje. Zamiast zachowywać się dziecinnie i chować głowę w piasek, w najlepszym scenariuszu potrzebowalibyśmy najpierw odpowiedzialnej dyskusji o migracji, a następnie przyjęcia realistycznej i korzystnej strategicznie polityki migracyjnej przez rząd. Czyli: przejście jest – ale na legalu.