Nazwisko Tetro pojawiło się na językach całego świata, kiedy okazało się, że to on – a nie znani i cenieni malarze, jak Picasso czy Chagall – jest autorem obrazów w kolekcji zakupionej przez fundację wówczas jeszcze księcia, a nie króla Karola. Dzieła warte dwieście milionów funtów to falsyfikaty. Nie było to pierwsze głośne fałszerstwo w historii. Przed Tetro znane dzieła sztuki podrabiali przecież choćby Han van Meegeren, który swoją „Wieczerzę w Emaus” z 1937 roku sprzedał za ponad pięćset tysięcy guldenów. W pamięci świata sztuki zapisał się także Eric Hebborn, który upodobał sobie Rubensa, Corota czy van Dycka, i sam przyznał się do fałszerstw. W latach dziewięćdziesiątych XX wieku wydał nawet swoją autobiografię oraz książkę, którą można było uznać za podręcznik dla fałszerzy dzieł sztuki. Był też Wolfgang Beltracchi, który utrzymywał, że stworzenie kopii zajmuje mu dzień, maksymalnie dwa. Zaczynał od osiemnastowiecznych mistrzów, ale później skoncentrował się na malarzach dwudziestowiecznych. Po odbyciu kary, wyszedł na wolność i podobnie jak Tetro malował na zamówienie pod własnym nazwiskiem, uzyskując za swoje prace bardzo wysokie wynagrodzenie.
Spadek po dziadku
Tony Tetro to chyba ostatni z wielkich fałszerzy, który przez cztery dekady mógł bezkarnie oszukiwać świat sztuki. Choć oszustwo to dość niefortunne słowo. Ale po kolei. Tetro nie miał żadnego wykształcenia w kierunku artystycznym, był samoukiem, który swoją wiedzę czerpał z książek, rozmów, bacznej obserwacji, ale przede wszystkim praktyki, innymi słowy – dużo malował. Na swojej drodze trafił wprawdzie na włoskiego malarza, który dał mu kilka lekcji, ale trudno tu mówić o jakimś spójnym kursie. Od najmłodszych lat chłopak był przekonany, że posiada talent, ale obrazy, które tworzył, nie wzbudzały zainteresowania. Próbował je sprzedawać za niewielkie pieniądze, ale nie znalazły one żadnych nabywców. Zaczął się więc zastanawiać, czy ludzie naprawdę doceniają sztukę, czy przypadkiem nie chodzi o coś zupełnie innego. O co? O nazwisko, rzecz jasna. W większości przypadków to przecież ono sprzedaje obraz. Jeśli faktycznie tak jest, zaczął sobie zadawać pytanie Tetro, to co by się stało, gdyby tak zamiast własnego umieścić na płótnie na przykład nazwisko Picassa, Dalego czy Chagalla?
Pierwsza próba kosztowała młodego chłopaka wiele nerwów. Próbował sprzedać fałszywie sygnowany obraz w galerii, przekonując, że to spadek po dziadku. Wiedział, że intryga była grubymi nićmi szyta i czuł, że sam by w tę historię nie uwierzył. A jednak się udało. Choć nie do końca tak, jak sobie to zaplanował. Marszand doskonale wiedział, że sprzedano mu fałszywkę, ale podoba mu się odwaga i bezczelność chłopaka. Chce z nim pracować. Potrzebuje dobrych nazwisk, które będzie wprowadzał na rynek, a zyskami można się przecież dzielić. W końcu nie będą one takie małe, kiedy podrabia się dzieła największych. Tak zaczyna się historia jednego z najsłynniejszych fałszerzy dzieł sztuki w XX wieku.
Podręcznik fałszerza
Momentami opowieść o Tetro okazuje się dość banalna. Młody chłopak zaczyna zarabiać pieniądze, o jakich mu się nie śniło i sam już nie wie, co z nimi zrobić. Kupuje wielki dom i aranżuje najdroższe wnętrza, ma słabość do sportowych samochodów i uwielbia się popisywać swoim bogactwem – zamawia kolacje i płaci za drinki znajomych i nieznajomych. Próbuje najróżniejszych narkotyków, odwiedza kasyna. Właściwie trudno uwierzyć w początkową miłość do sztuki, o której pisze Tetro. Podrabianie znanych twórców wydaje się jednym z wielu hobby mężczyzny. A jednak w jego historii pojawiają się fragmenty, które pokazują jeśli nie miłość, to przynajmniej zainteresowanie technikami malarskimi. Co udowadnia, iż rzeczywiście wnikliwie studiował historię sztuki i biografie malarzy, których obrazy zamierzał potem skopiować.
Sam pisze o tym tak: „Dla fałszerza rysunek, obraz i postarzanie to pierwszy, najbardziej oczywisty etap procesu. Żeby zostać prawdziwym fałszerzem, trzeba mieć nienasycony apetyt na informacje i oko do szczegółów. Ucząc się, czytając i oglądając, musicie zawsze wypatrywać słabych punktów, luk, błędów, cienia niepewności, który da waszemu dziełu szansę na zaistnienie. Szukacie prawdopodobieństwa. Jak się nad tym zastanowić, to żeby stać się wielkim fałszerzem, nie trzeba być wielkim malarzem, tylko raczej twórcą przekonujących opowieści. Tak jak najlepsi hochsztaplerzy musicie stworzyć kontekst i historię, które uzasadnią nieprawdopodobne okoliczności” [s. 115].
Tetro czyta więc bez wytchnienia – biografie, korespondencje, pamiętniki, praktycznie wszystko, co mu wpadnie w ręce. Tak na przykład dowiaduje się, że Salvador Dalí w korespondencji z przyjaciółmi przesyłanej z hiszpańskiego miasteczka, gdzie odpoczywał, pisze o planie stworzeniu „kilku głów”. Wiadomo, że namalował tylko dwie. Tu otwiera się pole działania dla fałszerza. Skąd pewność, że jednak ich nie namalował, lecz później ? A może zaginęły? Czy zostały w domu malarza? Mogą się przecież niespodziewanie odnaleźć.
Taki jest sposób myślenia Tetro. Pozwala mu on przez cztery dekady działać na rynku sztuki właściwie bez żadnych ograniczeń. Coraz więcej marszandów docenia jego prace, to, że dba o wszystkie detale – płótno z epoki, wybór tylko takich farb, których mógł używać konkretny artysta. Szkoda tylko, że tych fragmentów w książce jest w sumie tak niewiele. Tetro koncentruje się w swojej opowieści na podróżach, kobietach, w których się zakochuje, rodzinnych perypetiach, miejscach, w których bywa. Początkowa fascynacja sztuką gdzieś wyparowuje, zostaje jedynie źródło dochodu, którym się stała. Dlatego warto potraktować tę książkę raczej jako lekką i rozrywkową, wakacyjną lekturę. Wtedy nie czeka nas rozczarowanie, że o sztuce dowiadujemy się czasem jakby mimochodem, a narrator chce się raczej pochwalić swoim bujnym życiem i wielkim nawróceniem.
Rynek sztuki
Najważniejsza myśl, która nam towarzyszy w trakcie lektury „Być jak Caravaggio”, to bardzo smutna refleksja, że rynek sztuki również nie jest wolny od hipokryzji, polityki i władzy. Marszandzi czasem nie mają o sztuce żadnego pojęcia, innym razem są w stanie zrobić wiele, jeśli nie wszystko, za pieniądze. Trudno uwierzyć, że akurat Tetro trafiał tylko na takie postaci. Jest jeszcze wątek kary, która spotyka tych, którzy, bądź co bądź, w pewien sposób okradają innych. W pewnym momencie „sława” Tetro zaczęła go wyprzedzać, a dla żadnego fałszerza nie powinien być to powód do dumy, wręcz przeciwnie – rozpoznawalność nie jest mile widziana i kończy się zwykle więzieniem, co też go spotkało. Zaskakujące jest, jak łagodną karę wymierzył mu sąd. Mężczyzna nie musiał przebywać w zakładzie karnym. Wystarczyło, że meldował się codziennie i pracował do wieczora, wykonując prace społeczne, w tym na przykład uczył dzieci rysować i malować. Na noc wracał do domu.
Na koniec zostaje kluczowe pytanie: co stało się z tymi wszystkimi, bardzo przecież licznymi, podrobionymi dziełami sztuki? Zapewne zdobią ściany niejednego domu, galerii prywatnej, a może także placówek publicznych. W końcu jakie muzeum przyznałoby się dziś, że ma w swoich zbiorach świetny, ale jednak falsyfikat? Często, jak przekonuje w tej autobiografii Tetro, znawcy sztuki nie potrafili ze stuprocentową pewnością stwierdzić, czy obraz jest autentyczny, czy mają do czynienia z kopią. Dzisiaj są do tego narzędzia, ale nikomu taki „przegląd” artefaktów raczej się nie opłaca, bo nigdy nie wiadomo, jakie skutki mógłby przynieść. Ja wiem jedno, z pewnością po przeczytaniu tej książki już nigdy nie spojrzę na żaden obraz czy rysunek z absolutną pewnością, że patrzę na „dzieło wielkiego mistrza”.
Książka:
Giampiero Ambrosi, Tony Tetro, „Być jak Caravaggio. Życie i oszustwa genialnego fałszerza dzieł sztuki”, przełożyła Katarzyna Makaruk, wyd. Znak Literanova, Kraków 2024.