Wzywał jednak nie Bóg, lecz około trzydziestotysięczny tłum demonstrantów, zgromadzony w Erewaniu, by protestować przeciwko zawartemu przez obecnego premiera, Nikola Paszyniana, porozumieniu z Baku. Zgodnie z jego ustaleniami  Armenia zwróci sąsiadowi cztery przygraniczne wioski, zajęte podczas pierwszej wojny o Karabach podczas rozpadu ZSRR.

Mieszkańcy diecezji są oburzeni, że Azerbejdżan, który okupuje 31 armeńskich wiosek, nie dał Erywaniowi nic w zamian, i bardzo zaniepokojeni tym, że nowa granica przecina drogi, łączące ich wioski z resztą kraju i zagraża strategicznej autostradzie łączącej Armenię z Gruzją.

W tle zaś jest ubiegłoroczne zbrojne zajęcie przez Baku zamieszkałego przez Ormian Górskiego Karabachu, który w 1991 roku z poparciem Armenii oderwał się od Azerbejdżanu. Azerbejdżańskie próby odzyskania utraconego terytorium powodowały krwawe wojny, aż do miażdżącego zwycięstwa Baku w drugiej wojnie o Karabach 2020 roku. Baku odbiło wówczas zdobyte przez Ormian terytoria uprzednio zamieszkałe przez Azerów, którzy zostali wygnani. Zajęcie trzy lata później Karabachu i exodus jego stu tysięcy ormiańskich mieszkańców do Armenii dopełniły zwycięstwo. Obecnie Paszynian usiłuje wynegocjować z triumfującym i wielokrotnie potężniejszym sąsiadem trwały pokój.

Samotna Armenia

Armenia jest w tym sama. Rosyjskie gwarancje bezpieczeństwa okazały się nic niewarte, a przyjaźń z Iranem, historycznie skłóconym z Azerbejdżanem, nie przełożyła się na konkrety. Stany Zjednoczone niechętnie wspomagają przyjaciela Teheranu, a Francja wprawdzie eksportuje do Armenii broń (za co Baku rewanżuje się poparciem dla separatystycznych agitatorów w Nowej Kaledonii), ale jest jej niewiele w porównaniu z ogromnymi dostawami broni dla Azerbejdżanu z Izraela, sojusznika w konfrontacji z Teheranem.

Krytycy decyzji Paszyniana, od której Baku uzależniało kontynuację negocjacji, słusznie podkreślają, że nie jest pewne, iż armeńskie ustępstwa przyczynią się do  złagodzenia stanowiska Azerbejdżanu. Pewnym jest – odpowiada premier – że odmowa tych ustępstw spowodowałaby jego zaostrzenie, aż do groźby wznowienia wojny włącznie. Baku pragnie zająć prowincję Syjunik, oddzielającą Azerbejdżan od jego eksklawy w Nachiczewaniu.

Biskup chce negocjować z pozycji siły, której nie posiada

Powstały zapewne spontanicznie wśród mieszkańców pogranicza ruch „Tawusz za Ojczyzną”, któremu biskup Galstanian przewodzi, żąda cofnięcia ustępstw, odzyskania od Azerbejdżanu utraconych terytoriów i uzyskania odeń gwarancji bezpieczeństwa; ewentualny pokój można by negocjować dopiero później. Słowem, żąda negocjowania z pozycji siły, której Armenia nie posiada. Paszynian to uznał i w głośnym przemówieniu stwierdził, że trzeba porzucić marzenia o Armenii przeszłości i zamiast tego budować Armenię przyszłości. Oznacza to nie tylko pogodzenie się z utratą wiosek w Tawuszu oraz Karabachu, lecz także wyrzeczenie się dążenia do sprawiedliwości w kwestii tureckiego ludobójstwa sprzed ponad wieku: pokonanym nikt nie pomoże. Dla Galstaniana to zatrąca o zdradę narodową. Z kolei wśród posłów partii Kontrakt Obywatelski Paszyniana mówi się, że biskup jest agentem Rosji i sojusznikiem obecnej opozycji.

Ale szok wywołany karabachska klęską i pójściem na marne 30 lat krwawych wyrzeczeń jest rzeczywisty, podobnie jak oburzenie na odrzucenie przez Paszyniana – który jeszcze kilka lat temu głosił, że Karabach to Armenia – całej narodowo-martyrologicznej tradycji, będącej podstawą ormiańskiej tożsamości. Nikt też nie zapomniał, że to fala demonstracji ulicznych, podobna do tych, które teraz organizuje ruch Tawuszu wyniosła w 2018 roku Paszyniana do władzy.

Boska wola przeciw biurokracji

Armeńska polityka lubi dramatyczne gesty: na jednym z wieców Galstanian dał Paszynianowi godzinę na podanie się do dymisji, po wczorajszym biskup udał się pod rezydencję premiera, by go do dymisji nakłonić, wiedząc, że Paszyniana tam nie ma, bo udał się do Tawuszu właśnie, gdzie ulewy spowodowały stan klęski żywiołowej. Gesty te miały premiera skompromitować; ich nieskuteczność jednak obciąża Galstaniana, a jego ruch ciągle jest zbyt słaby, by narzucić rozwiązanie siłą.

Nie wiadomo też, jakie są stosunki między ruchem a obecną parlamentarną opozycją, która jeszcze nie pozbierała się po klęsce w wyborach z 2021 roku, w których partia Paszyniana zdobyła 71 ze 101 miejsc w parlamencie. Dla niej biskup to tyleż sojusznik, co rywal, a jego nieprzewidywalność polityczna utrudnia negocjacje. Co więcej, duchowni nie mogą zasiadać w parlamencie, a bez tego Galstanian nie mógłby legalnie zostać premierem. Tę trudność pozornie obszedł, „zamrażając” swą funkcję biskupa, choć nadal pozostaje księdzem.

Większym problemem może być jego podwójne, kanadyjskie i armeńskie obywatelstwo. Armenia toleruje dwupaństwość, choć jej oficjalnie nie uznaje – ale prawo wymaga, by premier był od przynajmniej czterech lat obywatelem wyłącznie Armenii. Biskup najwyraźniej liczy na to, że wspierająca go fala ludowego entuzjazmu sprawi, że nikt nie będzie się przejmował formalnościami – któż w końcu śmiałby się przeciwstawiać boskiej woli? To prawda: do armeńskiego Kościoła autokefalicznego należy 97 procent obywateli Armenii. Nie jest jednak jasne, czy wystarczająco wielu z nich jest przekonanych, że jest istotnie wolą Boga, by Jego Eminencja Biskup został Jego Ekscelencją Premierem.

 

* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Flickr.