Od czasu zmiany władzy Suwerenna Polska ma kłopot za kłopotem. Na początku nowej kadencji Sejmu okazało się, że lider partii Zbigniew Ziobro jest poważnie chory, co wiązało się z długotrwałym leczeniem. Brak najważniejszego polityka formacji w codziennej działalności to dla niej duży cios. Jednak główne problemy partii dotyczą czegoś innego – i wiążą się z tym, co robiła ona w okresie rządzenia.
W ostatnich tygodniach mamy do czynienia z lawiną informacji dotyczących polityków Suwerennej Polski. A wrażenie jest takie, że dopiero zaczyna się ona toczyć. Najważniejszym wydarzeniem było publiczne wystąpienie Tomasza Mraza, byłego dyrektora Departamentu Funduszu Sprawiedliwości, na posiedzeniu zespołu do spraw rozliczenia rządów PiS-u w Sejmie.
W czasie posiedzenia prowadzonego przez Romana Giertycha, który jest jednocześnie pełnomocnikiem Mraza, opowiadał on o kulisach działania Funduszu Sprawiedliwości. Okazało się, że nagrywał kolegów i koleżanki, a jest tego około 50 godzin. Następnie media z dużą regularnością publikowały kolejne fragmenty nagrań.
Jak wbiją do domu o 6 rano…
Znaczenie taśm Mraza jest przede wszystkim takie, że dają twarz aferze w Funduszu Sprawiedliwości. Nie chodzi już tylko o abstrakcyjne podejrzenia, że zdefraudowano ileś milionów złotych – ujawniane są konkretne nazwiska i fakty. A jednocześnie potwierdzają się nieoficjalne informacje, o których pisały w przeszłości media.
Z dostępnych materiałów wynika, że w funduszu ustawiano konkursy i wydawano pozakonkursowe pieniądze w sposób arbitralny, aby dotacje uzyskiwały organizacje powiązane albo mające siedzibę w okręgach wyborczych polityków Suwerennej Polski. W tej ostatniej sprawie Ministerstwo Sprawiedliwości opublikowało stosowną mapkę, na której można samodzielnie zobaczyć, w które miejsca szły pieniądze – a rozkład w okręgach zdecydowanie nie wygląda na przypadkowy.
Nagrania pokazują również, że w Suwerennej Polsce zdawali sobie sprawę, że mogą pojawić się problemy z tytułu działalności prowadzonej w związku z funduszem. W rozmowach powraca wątek tego, jak uniknąć odpowiedzialności. Na przykład, były wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski mówi w rozmowie opublikowanej przez TVP Info, że należałoby przygotować „manual”, który wyjaśniałby, „jak się zachowywać, jak wbiją o 6 rano albo wezmą na przesłuchanie”: „nie tylko dla nas, ale tak generalnie, dla ludzi”.
Czy coś zostanie z Suwerennej Polski?
Jest również opublikowany przez „Gazetę Wyborczą” fragment o potrzebie kasowania e-maili, w którym uczestniczka rozmowy – Urszula D., aresztowana w marcu – żartuje: „Mam pousuwać korespondencję z połową Solidarnej Polski?”. Sam Mraz twierdził w Sejmie, że większość konkursów w funduszu była prowadzona w sposób nierzetelny. Jak na razie w prokuraturze szykują się wnioski o uchylenie immunitetu Marcinowi Romanowskiemu oraz Dariuszowi Mateckiemu.
Ale zarzutów może być więcej. Jak mówił Mraz, „właściwie każdy okręg wyborczy i pełnomocnik danego okręgu wyborczego posiadali swój limit. To była jedna z najpilniej strzeżonych tajemnic związanych z funduszem. Na takiej liście razem z nazwiskami wymienione były kwoty. W zależności od roku wyborczego mogły być to kwoty po milion złotych, po siedemset tysięcy, a najbardziej zasłużone szable miały zwiększony limit, jak na przykład poseł Kowalski”.
A to przecież nie wszystkie problemy Suwerennej Polski. Do Sejmu wpłynął już wniosek o uchylenie immunitetu Michałowi Wosiowi, kolejnemu politykowi partii, który ma odpowiadać za nielegalny zakup oprogramowania Pegasus z pieniędzy Funduszu Sprawiedliwości. Do tego Onet podał, że trwa śledztwo dotyczące potajemnego drukowania plakatów wyborczych wspomnianego już Marcina Romanowskiego, a także Jana Kanthaka oraz Daniela Obajtka. A to potencjalnie naruszenie prawa wyborczego.
Czy PiS-owi uda się od tego odciąć?
Jest dość interesujące, że mamy w Sejmie trzy komisje śledcze – dotyczące afery wizowej, wyborów korespondencyjnych i Pegasusa – ale największa uwaga skupia się na Funduszu Sprawiedliwości i Suwerennej Polsce. Komisje jak na razie nie wyrządziły PiS-owi większych szkód. Tymczasem partia Zbigniewa Ziobry postanowiła zatopić się własnymi siłami. Nie dość, że stworzyła system dysponowania pieniędzmi, który na pierwszy rzut oka wygląda podejrzanie, to jeszcze w sprawie pojawił się informator pochodzący z zaufanego grona. Ciekawe, czy teraz więcej osób będzie mówić.
Tymczasem PiS jest w rozkroku. Nie może zbyt otwarcie bronić Suwerennej Polski, ponieważ sprawa jest ryzykowna, a koalicjant problematyczny – a zatem nie całkiem opłaca się nadstawiać karku. Wygodniej byłoby zatem umyć ręce, tyle że wtedy wychodzi na to, że PiS tolerowało przez lata poważną aferę we własnym rządzie. Bo przecież partia Jarosława Kaczyńskiego nie może wiarygodnie twierdzić, że nie miała pojęcia o porządkach panujących w Funduszu Sprawiedliwości. I tak źle, i tak niedobrze!
* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: kanał YouTube tvn24.pl