W październikowych wyborach parlamentarnych miało miejsce bardzo ciekawe zjawisko: według exit poll IPSOS frekwencja w grupie 18–29 lat była wyższa (68,8 procent) niż w grupie osób w wieku 60+ (67 procent). Była ona również jedynie o kilka punktów procentowych niższa niż frekwencja w całości populacji (74,4 procent).
Było to niezwykłe, ponieważ zwyczajowo udział najmłodszych wyborców w głosowaniu był na zdecydowanie niższym poziomie. W wyborach parlamentarnych w 2019 roku w tej grupie do wyborów poszło 46,4 procent uprawnionych, podczas gdy w grupie 60+ głosowało 66,2 proc. Polaków. Różnica frekwencji między starszymi i młodszymi grupami wynosiła więc około 20 punktów procentowych – i to właśnie była w przeszłości norma.
Po październiku było pytanie, czy mieliśmy do czynienia z jednorazowym zrywem młodych czy z nową sytuacją, w której ich zaangażowanie w życie polityczne trwale wzrosło. Jednak w czerwcowych wyborach europejskich wróciliśmy do wcześniejszych porządków. Według badania exit poll IPSOS frekwencja w grupie 18–29 lat wyniosła jedynie 25,9 procent, podczas gdy w grupie 60+ było to 47,3 procent.
Kto jest winny? To źle postawione pytanie
W debacie wraca więc pytanie, jaka jest przyczyna niskiego zaangażowania wśród najmłodszych wyborców? Czy za niską frekwencję należy „winić” młodych wyborców czy partie polityczne? Cóż, odwoływanie się w tym kontekście do pojęcia winy nie byłoby najlepszym sposobem myślenia o polityce. W odpowiedzi na „przewinienia” można by kogoś powskazywać palcem i pozawstydzać, ale osiągnie się tym sposobem niewiele więcej.
Jeśli chcemy lepiej zrozumieć, co się dzieje w polityce, pozostaje raczej zwrócić uwagę na to, w jakich warunkach działają poszczególni aktorzy – i w jaki sposób wpływa to na podejmowane przez nich decyzje. A jeśli chcemy zmienić decyzje, to warto zmienić warunki działania. Zamiast patrzeć wyłącznie na młodych albo na polityków, trzeba zatem wziąć pod uwagę obie części równania. Czy wyborca chce pójść do głosowania z powodu wewnętrznej motywacji? I czy ktoś wyborcę do głosowania zachęca albo zaprasza (na przykład powszechna edukacja, społeczeństwo obywatelskie, partie polityczne). Jeśli uda się uzgodnić warunki wewnętrzne i zewnętrzne, to potencjalnie mamy sukces, czyli oddany głos w wyborach.
Problemy młodych, problemy partii
Z punktu widzenia demokratycznego ideału, źródła problemów widać po obu stronach. Po pierwsze, demokracja potrzebuje obywatelskiego zaangażowania. W tym sensie nie ma niczego niewłaściwego w stwierdzeniu, że w porządku demokratycznym wyborcom powinno zależeć na głosowaniu. Bez tego demokracja nie jest możliwa. Co więcej, nieużywane instytucje mogą równie dobrze zanikać. Nie wystarczy powiedzieć, jak się to czasem czyni, że dla młodych nie ma oferty politycznej – w sytuacji optymalnej młodym wyborcom również musi zależeć. Z tej perspektywy niska frekwencja wśród młodych wyborców jest więc zjawiskiem niepokojącym.
Z drugiej strony, można przekonywać, że partie rzeczywiście za mało interesują się młodymi osobami – a więc nie wysyłają im realnego zaproszenia do głosowania. W czasie październikowych wyborów parlamentarnych pełno było kampanii przygotowanych przez organizacje społeczeństwa obywatelskiego, które namawiały do głosowania młodych wyborców, a w szczególności młode kobiety. To przyniosło efekt – młodzi widocznie poczuli, że z tamtymi wyborami wiązała się dla nich realna stawka.
Teraz podobnego wysiłku nie było. A jednocześnie partie polityczne wiedzą, że młodzi mają mniejszą skłonność do głosowania – a co więcej, że jest to najmniej liczna grupa wyborców. Dlatego przy ograniczonych zasobach kierują energię tam, gdzie przynosi ona największy zwrot. Stąd powstaje potem wrażenie, że polityka mówi przede wszystkim językiem starszych grup wyborców; a zresztą dominują w niej politycy, którzy nie należą do najmłodszych. Może to zatem prowadzić do sytuacji, w której grupa mało liczna i słabiej zmotywowana otrzymuje jeszcze mniej reprezentacji, co tylko wzmaga dotychczasową postawę.
Jak zaprosić na wybory?
Gdyby szukać z takiej sytuacji wyjścia, można by pójść dwiema drogami. Albo potrzeba zwiększenia motywacji wewnętrznej – ale to brzmi jak wyciąganie się z bagna za własne włosy. Albo potrzeba dodatkowych czynników zewnętrznych. Najważniejszym zdaje się edukacja obywatelska i kształtowanie demokratycznej kultury politycznej, na gruncie której udział w sferze publicznej jest rzeczą ważną i najnormalniejszą w świecie – ale to jest cel na dłuższą metę.
W krótkim terminie przydają się szczególne zachęty. Takie zachęty płynęły do wyborców w październikowych wyborach z kampanii społecznych, gdy organizacje trzeciego sektora włożyły ogromny wysiłek i duże pieniądze w działania profrekwencyjne. Ale na to nie zawsze można liczyć, bo też pieniądze nie rosną na drzewach, a stawka wyborów nie zawsze jest taka sama.
Najbardziej trwałe byłoby zatem rozwiązanie instytucjonalne, czyli doprowadzenie do sytuacji, w której to partie polityczne mają zachętę – jakiegoś rodzaju konieczność – żeby starać się o głosy najmłodszych wyborców. Tak było w wyborach październikowych, ponieważ wtedy naprawdę liczył się każdy głos – i nawet Jarosław Kaczyński organizował wówczas młodzieżowe konwencje partyjne. Ale była to potrzeba jednorazowa, a nie forma instytucjonalna – stąd w wyborach europejskich było już inaczej.
W niektórych krajach wprowadzono w tym kontekście prawo do głosowania od 16. roku życia – aby zwiększyć rozmiar grupy i wpływ młodszej części wyborców na politykę. Podobne znaczenie mogłyby mieć wszelkie rozwiązania, które zmuszają do maksymalizowania frekwencji, łącznie z oficjalnym obowiązkiem głosowania, który istnieje w kilku krajach europejskich.
Gdyby użyć wyobraźni trochę bardziej, można by nawet wyobrazić sobie w demokracji elementy grywalizacji – gdyby liczba mandatów do Parlamentu Europejskiego, przypadających na dany kraj, zależała częściowo od frekwencji, to politykom opłacałoby się starać o wysoki odsetek głosujących we wszystkich grupach wyborców, ponieważ głosowanie w wyborach oznaczałoby jednocześnie zwiększenie siły kraju na forum UE.
Jeśli jednak nie będzie w porządku politycznym uniwersalnego mechanizmu, zwiększającego zaangażowanie polityczne młodych wyborców, mogą na tym wygrywać ugrupowania mniejsze, czasem skrajne, które budują poparcie, odwołując się właśnie do grup gorzej reprezentowanych przez partie głównego nurtu. W takich warunkach nie musi być zaskoczeniem, że przy niskiej frekwencji wybory europejskie w grupie 18–29 lat wygrała Konfederacja.