Uwaga do czytelników: Tekst zawiera spoilery; ze względu na zaskakującą konstrukcję scenariuszową filmu zaleca się jego obejrzenie przed lekturą.

„Otwórzcie okna na nowe słońce / Jest wiosna, jest wiosna! / Wpuście trochę czystego powietrza / Otwórzcie okna na nowe sny / […] Najpiękniejszy sen, jaki może Wam się przyśnić / To nadejście jutrzejszego szczęścia…”. Takimi właśnie słowami – za sprawą utworu „Aprite le finistre” Fiorelli Bini – zostajemy przywitani w świecie „Jutro będzie nasze”. Wiosną 1946 roku mieszkańcy i mieszkanki Rzymu próbują odbudować swoje życie wśród licznych zniszczeń. Wraz z resztkami wojennego pyłu pragną strzepać z siebie ostatnie pokłady strachu i udręczenia. Idzie nowe, to pewne. Ale jaka będzie ta nowa rzeczywistość? Dla kogo okaże się ona najżyczliwsza? Czy beneficjentką tych dziejowych zmian okaże się również Delia (w tej roli sama reżyserka Paola Cortellesi), pracowita przedstawicielka lumpenproletariatu, oddana matka i sumiennie maltretowana przez męża żona?

Agresja jest tutaj nie tylko wszechobecna, ale wręcz zaraźliwa. Przemoc staje się integralnym elementem społecznej komunikacji, opartej na patriarchalnym przewodnictwie, systemowej dominacji. | Diana Dąbrowska

Apokalipsa ogniska domowego

Z tą „sumiennością” stykamy się zresztą już w ujęciu otwierającym debiut Cortellesi. Ivano (Valerio Mastandrea), mąż naszej głównej bohaterki, tylko czeka – niczym biegacz w blokach startowych – na swoje „właściwe” rozpoczęcie dnia. A to rozpoczęcie to nic innego, jak spoliczkowanie „na dzień dobry” swojej Delii. Wstawka ta ma charakter niemalże komiksowy; jest w niej coś surrealistycznego, tym bardziej, że kilkanaście sekund później protagonistka pozbywa się w równie bezceremonialny sposób latającej pod łóżkiem myszy. To nawarstwienie aktów przemocy ma oczywiście wymiar symboliczny i „w pigułce” oddaje groteskowość sytuacji, w jakiej przyszło żyć kobiecie. Agresja jest tutaj nie tylko wszechobecna, ale wręcz zaraźliwa. Przemoc staje się integralnym elementem społecznej komunikacji, opartej na patriarchalnym przewodnictwie, systemowej dominacji.

Materiały dystrybutora Gutek Films

Oczywiście mężczyźni znajdują w tym świecie na każdym kroku różnego rodzaju wymówki dla swojego karygodnego postępowania. Ivano nieustannie podkreśla, że jego zapalczywe usposobienie wynika z dwóch wojen, w których przyszło mu brać udział. Bohater mówi o tym doświadczeniu tak, jakby był jego jedynym dysponentem. To on miał broń, on walczył, on ryzykował własnym życiem w imię większych wartości, takich jak Bóg, honor, ojczyzna. Tak jakby Delia w tym samym czasie, zamiast wychowywać dzieci i pracować pod bombardowaniami stolicy w 1943 roku (8 września 1943 – data oficjalnej kapitulacji Włoch), przebywała… na leczniczym turnusie w sanatorium.

Wystarczy tak niewiele, aby Ivano zaatakował. Wzrok mężczyzny potrafi w jednej sekundzie zamrozić czasoprzestrzeń w niewielkiej, obdrapanej suterenie. Choć Ivano jest przekonany, że myśli o wszystkim i za wszystkich, to tak naprawdę Delia swoją ciężką harówką spaja ten dom. Włoszka wykonuje pracę kilkuzmianową – z pewnością dogadałaby się w tej kwestii z naszą Kobietą Pracującą z „Czterdziestolatka”. Jej mężowi, jak na przemocowca przystało, wystarczy najdrobniejszy pretekst, okruszek, aby w czterech ścianach rozpętać piekło. Przy czym Cortellesi tę „apokalipsę ogniska domowego” ukazuje znów w krzywym zwierciadle. W satyrze na patriarchat, jaką z pewnością jest „Jutro będzie nasze”, twórczyni ucieka przed dosłownością (szczególnie w kontekście przedstawienia przemocy wobec protagonistki) na rzecz „groteskowych amortyzacji”, gatunkowych nawiasów czy tragikomicznych wstawek. Tak jakby włoska twórczyni chciała powiedzieć: dotychczasowa historia mediów (w tym kina i telewizji) dobitnie pokazała, że nie ma takiego obrazu (nawet najbardziej dosłownej, brutalnej, krwawej reprezentacji), który byłby w stanie przerwać spiralę przemocy, zakończyć wojnę. Dlatego też Cortellesi stawia na inne rozwiązania, zdecydowanie bardziej alegoryczne. Kiedy Ivano wymierza Delii – w swoim mniemaniu wielce zasłużoną – karę, na ekranie widzimy, jak aktor zaprasza odtwórczynię głównej roli do… tańca. Sekwencja o znamionach musicalowych zaskakuje, być może też wybija nas z rytmu [sic!], ale z pewnością nie czyni obojętnymi. Zmiana rejestru narracyjno-wizualnego nie jest kojącym balsamem na nasze oczy, tylko trampoliną do tego, aby jeszcze mocniej przyjrzeć się zadanym ranom. W tym cielesnym starciu bohaterka nie jest w stanie przewidzieć, czy z kolejnym obrotem zostanie znów powalona boleśnie na ziemię; czy ta sama dłoń, która tak mocno bije przez chwilę chociaż dla wyjątku ją pogłaszczę. Ta niejednoznaczność zamiarów – nawet jeśli pozorna – potęguje terror. Z tego tańca – będącego niezwykle uniwersalną alegorią manipulacji, symbolem naruszenia nietykalności cielesnej, męskiej dominacji – ciężko się Delii wyswobodzić.

Dziedzictwo przemocy

Czego jednak możemy się spodziewać po ludziach, których duszę wypełnił faszyzm? Nie tylko Ivano z trudem odnajduje się w powojennych realiach. Emblematyczną postacią okazuje się bez wątpienia postać ojca Ivano, Don Ottorino. Znieruchomiały od czasów drugiej wojny światowej teść bohaterki wymaga nieustannej opieki, a Delia jest dla niego – podobnie jak dla reszty domowników – po prostu służącą. W ujęciu seniora rodu, życie kobiety ma być całkowicie podporządkowane konserwacji ogniska domowego, którego jedynym mocodawcą pozostaje mężczyzna. Tak zwana słabsza płeć – jakby to powiedział Pan Ottorino – ma wykonywać wszelkie polecenia z zamkniętymi ustami (to bardzo znacząca i często powracająca fraza w filmie Cortellesi, włącznie z pięknym wykorzystanym utworu Daniele Silvestriego o znamiennym tytule „A bocca chiusa” pod koniec dzieła). Bez zbędnej autorefleksji, która nawet jeśli się pojawia, ma być przemilczana albo wyrażona najwyżej w towarzystwie innych kobiet. 

„Jutro będzie nasze” to nie tylko saga o niekończącej się przemocy wobec kobiet, ale również opowieść o tym, co przekazujemy kolejnym pokoleniom w ogóle. […] Siła wizji Cortellesi pochodzi właśnie z niezwykłego połączenia prywatnej historii gospodyni z wielką polityczną historią jej ojczyzny. | Diana Dąbrowska

Sam zniedołężniały senior natomiast nigdy nie gryzie się w język. Jeśli ma się za dobrego ojca, to między innymi dlatego, że jako pierwszy zabrał syna do burdelu i nauczył go porządnego fachu, w jakim jego mniemaniu jest tombarolo, złodziej grobów (co ciekawe, o tej niechlubnej profesji opowiedziała w swoim ostatnim filmie inna włoska reżyserka, Alice Rohrwacher w „La Chimera” [2023]. Faszyści to w jego przekonaniu „ludzie z klasą”, którzy umieli poznać się na rzeczach prawdziwie wartościowych i z zamiłowaniem skupowali do swoich domów skradzione dobra. Teść do tego był lichwiarzem, a jego żona – matka Ivana – nie mogąc dłużej znieść życia u boku małżonka (zresztą swojego kuzyna, jako że poślubianie własnego kuzynostwa było wówczas normą obyczajową w wielu familiach), popełniła samobójstwo, skacząc z okna. Trudno sobie wyobrazić, czy przekazywany „z ojca na syna” światopogląd można w ogóle zredefiniować. „Jutro będzie nasze” to nie tylko saga o niekończącej się przemocy wobec kobiet, lecz także opowieść o tym, co przekazujemy (możemy/chcemy przetransferować) kolejnym pokoleniom w ogóle. Czym Delia mogłaby obdarować ukochaną przez siebie, najstarszą pociechę? Jeśli Delii – pośród wszystkich herkulesowych niemalże prac, które musi dziennie wykonać – wystarczy sił na jakiekolwiek marzenie, to jest nim właśnie szczęście jej córki. Szczęście to utożsamiane jest przede wszystkim z tak zwanym dobrym zamążpójściem; to cień nadziei, że córka, Marcella (Romana Maggiora Vergano), mogłaby wieść lepsze życie niż ona sama. Jak na patriarchalną spuściznę przystało, kobieta nie może się obejść bez mężczyzny w obrazku. Bez wybawcy, opiekuna i ostatecznie… właściciela. Przynajmniej na razie. 

Materiały dystrybutora Gutek Films

Powojenne emancypantki

Choć czarno-biały świat filmu Cortellesi przywołuje na myśl takie klasyki jak „Złodzieje rowerów” [1948] czy „Rzym – miasto otwarte” [1945], to tylko pozornie mamy tutaj do czynienia z wizualną kalką z obrazów włoskiego neorealizmu. Rodowód „Jutro będzie nasze” jest zdecydowanie bardziej skomplikowany i naznaczony różnymi filmowymi konwencjami. Już na poziomie organizacji – topograficznej i symbolicznej – przestrzeni domu bohaterów możemy dostrzec nawiązania do „Szczególnego dnia” [1977] Ettore Scoli z jedną z najpiękniejszych ról w całej karierze Sophii Loren. Grana przez hollywoodzką divę Antonietta to dobroduszna, ale też niesamowicie naiwna, niewykształcona gospodyni, matka wielodzietnego stadka, która jako jedna z nielicznych osób w całym Rzymie zostaje w domu w chwili historycznego przyjazdu Adolfa Hitlera, ówczesnego sojusznika Italii, do Wiecznego Miasta (6 maja 1938). Zgodnie z tytułem, będzie to dla bohaterki naprawdę szczególny dzień – dzień wytchnienia, ale też głębokiej egzystencjalnej refleksji. Za sprawą swojego sąsiada Gabriele, Antonietta spotka się po raz pierwszy w życiu z inną ludzką wrażliwością – typem osobowości i męskości jakże różnych od jej męża. Grany przez Marcella Mastroianniego protagonista pogrążony jest w rozpaczy; ma świadomość tego, że jego długo skrywany sekret związany z odmienną – niż jedyna słuszna i prawnie sankcjonowana w oczach Benita Mussoliniego – orientacją, wyszedł na jaw, a jemu samemu pozostaje jedynie ostracyzm, a może nawet śmierć. Jednakże niecodzienne spotkanie dwóch ofiar ówczesnego systemu społeczno-politycznego odmieni ich życie: właśnie za jego sprawą Antonietta pojmuje, że otaczający ją świat i zawarte w nim przejawy kultury (z książkami na czele) mają o wiele więcej do zaoferowania niż pogarda, podporządkowanie i przemoc, jakiej nieustannie doświadcza ze strony męża, czyli „swojego prywatnego Duce”. A jej osoba na tym świecie może funkcjonować również poza zasadą ciągłej, wręcz przymusowej, prokreacji.

U Cortelessi jest podobnie: horyzont wiedzy i marzeń Delii został ograniczony do zdania Ivana. Tym, co w jakiś sposób poszerza ten świat, jest między innymi przypadkowa znajomość ze stacjonującym w stolicy Italii żołnierzem amerykańskim Williamem (kobieta jest zachwycona urodą i uśmiechem rosłego, czarnoskórego mężczyzny, przekonana wręcz, że obywatele USA mają z pewnością więcej zębów niż Włosi!). Jednakże tym, co przede wszystkim napędza Delię, jest możliwość zagłosowania po raz pierwszy w wyborach – czyli współdecydowanie o instytucjonalnym losie ojczyzny. Monarchia czy republika? Co pozwoli wyjść Włochom z chaosu? Nowa, nieznana przyszłość czy dobrze znana tradycja? [1] Z takim dylematem mierzyła się włoska socjeta, w tym też jej dotychczas „politycznie niema” (do 23 lutego 1946 roku) żeńska reprezentacja. Warto zauważyć, że niezależnie od statusu społecznego kobiet, którym przyglądamy się na ekranie (bogatszych czy biedniejszych, bardziej lub mniej wykształconych, zamężnych czy samotnych, młodszych czy starszych…), każda z nich słyszy przynajmniej raz w filmie, że nie powinna wypowiadać swojego zdania w kwestii polityki; nie powinna się nawet zbliżać do wyborczej urny, wtrącać się do świata „męskiej polityki”. Historia jednak dobitnie pokazała, że to właśnie Włoszki zadecydowały o powojennej przyszłości narodu. Jeśli Italia jest republiką, to w dużej mierze właśnie dzięki kobietom, które na początku czerwca 1946 roku tłumnie ruszyły do lokali wyborczych.

List miłosny do samej siebie

Siła wizji Cortellesi pochodzi właśnie z niezwykłego połączenia prywatnej historii gospodyni z wielką polityczna historią jej ojczyzny. Przez prawie cały seans mamy wrażenie, że Delia próbuje znaleźć w sobie wystarczającą siłę, aby odejść od męża i uciec z Ninem, dawną miłością z czasów młodości (Vinicio Marchioni). Prowadzenie narracji w „Jutro będzie nasze” usypia naszą czujność na – właściwie wszechobecny, rozpisany na niemalże każdym murze – temat wyborczy. Zakładamy, że jeśli Delię stać będzie na zmianę, to będzie ona miała charakter osobistej przemiany opartej na „transakcji wymiennej” – podmianie partnera, który będzie w założeniu bardziej troskliwy. Myślę, że właściwie każdy z nas na widowni kibicuje jej w tym, by wreszcie zrobiła coś dla siebie – poczuła się wartościowa, potrzebna, sprawcza. Tak też się ostatecznie dzieje, ale nie jest to w ogóle związane z ową „miłosną wymianą” i porzuceniem domu rodzinnego. Jeśli ma z kimś „sekretną relację”, to tak naprawdę z samą sobą i wizją lepszej przyszłości, w której to tytułowe jutro naprawdę „może być nasze”. Lepsze dla niej, dla jej córki i być może jej przyszłych wnuków i wnuczek. Otwarcie się na demokrację jest szansą rozwoju dla wszystkich. Przemiana, do której niemalże przez cały film dąży zawzięcie Delia, jest o wiele bardziej intymna. To pełnoprawny krok w stronę dalekosiężnej emancypacji. To tak, jakby za sprawą swego głosu bohaterka przeskoczyła z Ziemi na Księżyc.

I tym właśnie jest film Cortellesi – listem miłosnym do lepszej wersji siebie; tej wersji, która nie boi się wybrać. Która ma dość bycia opowiadaną w cudzych słowach, czynach i spojrzeniach, a wreszcie chce napisać własnoręcznie pierwsze zdanie własnych dziejów. | Diana Dąbrowska

Włoska dziennikarka i sufrażystka Anna Garofolo (1903–1965) powiedziała o tym krajowym, instytucjonalnym referendum (2–3 czerwca 1946), że razem z koleżankami „ściskała blisko serca te karteczki do głosowania, niczym listy miłosne”. I tym właśnie jest film Cortellesi – listem miłosnym do lepszej wersji siebie; tej wersji, która nie boi się wybrać. Która ma dość bycia opowiadaną w cudzych słowach, czynach i spojrzeniach, a wreszcie chce napisać własnoręcznie pierwsze zdanie własnych dziejów. Listem miłosnym do wszystkich dzielnych kobiet, które prawie osiemdziesiąt lat temu skorzystały z danego im prawa głosu, nawet jeśli cały świat kazał im do tej chwili milczeć i nie miały nawet pojęcia, jak ten głos może w ogóle brzmieć.

Przypis:

[1] Tradycja, która w żaden sposób nie uchroniła Italii przed działaniami Mussoliniego; król nie został w czasie faszyzmu zdetronizowany, po prostu stał z boku, a jego tytuł tracił z każdym dniem na wartości.