W reakcji na tę zapowiedź, w okupowanej przez Turcję północnej części Syrii, która nadal odmawia podporządkowania się Assadowi, wybuchły antytureckie demonstracje z paleniem tureckich flag i starciami z żołnierzami. W Turcji zaś – gwałtowne zamieszki przeciwko obecności w kraju niemal czterech milionów syryjskich uchodźców. Zginęło przynajmniej siedem osób, a niemal pięćset zostało aresztowanych. Bilans o tyle zaskakujący, że okupacja 5 procent terytorium Syrii miała być wyzwoleniem, uchodźcy – bliźnimi, którym udziela się braterskiej pomocy, sam Assad zaś – mordercą, po obaleniu którego Erdoğan zamierzał się modlić w słynnym damasceńskim meczecie Umajjadów.

Przesłodzony miesiąc miodowy

To nie pierwszy taki zwrot w polityce Erdoğana wobec Assada. Przed 2011 rokiem turecki prezydent nazwał dużo młodszego Syryjczyka „swoim synem”, na granicy wprowadzono reżim bezwizowy, zaś Damaszek granicę tę w końcu uznał, rezygnując z nadziei na odzyskanie ongiś syryjskiego Hatayu. Może właśnie dlatego, że miesiąc miodowy był tak słodki, rozwód odbył się tak brutalnie.

Erdoğan, podobnie jak cały arabski Bliski Wschód, z wyjątkiem Libanu, kontrolowanego przez Hezbollah, który z kolei kontrolowany jest przez Iran, potępił dokonaną przez Assada rzeź Syrii i poparł opozycję – także dostarczając jej broni i sprzętu. Dla Ankary jednak od początku głównym zagrożeniem byli syryjscy Kurdowie, którzy w międzyarabskiej wojnie domowej ujrzeli szansę na autonomię (jeżeli nie na niepodległość) – i z niej skorzystali.

Turcja, która uważała syryjskie kurdyjskie YPG jedynie za awatar swego śmiertelnego wroga, czyli tureckiej kurdyjskiej Partii Pracujących Kurdystanu (PKK), zapowiedziała, że nie pozwoli, by na jej granicach powstał kolejny, po irackim, autonomiczny Kurdystan. Słowa dotrzymała zbrojnie – w kolejnych operacjach, noszących wdzięczne nazwy „Gałązka oliwna” i „Źródło pokoju”, zajmując przygraniczne syryjskie terytoria. Następnie zaś wypędzała stamtąd kurdyjską większość i osiedliła 670 tysięcy syryjskich arabskich uchodźców – wszystkich, jeżeli wierzyć Ankarze, absolutnie dobrowolnie.

Także i okupacja miała być absolutnie tymczasowa, a zaprowadzanie na okupowanych terytoriach tureckiej administracji, waluty i systemu szkolnego – jedynie ustępstwem wobec wymogów chwili. Syryjczycy, pamiętający pięćsetletnie tureckie panowanie kolonialne, nie byli przekonani – nawet jeśli woleli Erdoğana od Assada.

Morderca skłonny do negocjacji

Tymczasowość się przedłużała, a w międzyczasie Assad, silny irańską piechotą i rosyjskim lotnictwem, wygrał wojnę domową, za cenę 600 tysięcy ofiar. Na rzeczywistość nie ma się co obrażać, i Ankara już dwa lata temu wypuściła pierwsze sygnały o gotowości pojednania. Assad odpowiadał, że może byłby i skłonny, o mordercę się nie obraża, bo gorzej bywał nazywany, ale niech Turcja najpierw zakończy okupację.

Tego Ankara nie jest skłonna uczynić, nie tyle nawet z kolonialnego odruchu, tylko dlatego, że nie ufa, iż Damaszek zdoła stłamsić Kurdów – a z jej punktu widzenia przede wszystkim o to w tej wojnie chodzi. Nie bez znaczenia może więc być to, że najnowszą ofertę pojednania Erdoğan złożył po tym, jak spotkał się z Putinem na szczycie szanghajskim w Astanie – Rosja ma u Kurdów wpływy polityczne. Poza tym Ankara zhołdowała już sobie iracki Kurdystan, który bez jej gospodarczej kroplówki by nie przetrwał, a który w syryjskich rodakach upatruje konkurentów do przywództwa w kurdyjskim ruchu narodowym.

Zupełnie zdumiewające było natomiast to, że krwawe antysyryjskie rozruchy wybuchły w Turcji akurat po ofercie Erdoğana. Przecież przeciwnicy obecności syryjskich uchodźców powinni jej przyklasnąć, skoro stwarza perspektywę repatriacji gości, oskarżanych o wszelkie zło – od zabierania pracy, poprzez wysoką inflację, po rosnącą przestępczość. Turcja ich wpuściła decyzją Erdoğana – jego zwolennicy chwalili islamską solidarność, jego krytycy z prawa, ale tak samo i z lewa, podkreślali rzekome nieliczenie się z interesem narodowym. Przed majowymi wyborami samorządowymi prezydent obiecał Turcji kolejną wielką ofensywę przeciwko Kurdom w Syrii oraz Iraku, by pokazać i islamską solidarność (to, że Kurdowie to też muzułmanie, zeszło jakby na drugi plan), i troskę o interes ojczyzny.

Erdoğan przegapił dobry moment

Ale AKP Erdoğana katastrofalnie te wybory przegrała, tracąc i 15 procent poparcia, i – po raz pierwszy – absolutną większość. W tej sytuacji nowa wojna, miast przysporzyć prezydentowi popularności, by go jej pozbawiła: liczyłyby się nie syryjskie zwycięstwa, lecz wracające do kraju trumny. W tej sytuacji konieczna była ofensywa pokojowa, nie wojskowa, stąd oferta Erdoğana. Zaś zamieszki były reakcją nie na samą ofertę, lecz na to, że Erdoğan jej nie złożył Assadowi kilkanaście lat wcześniej. Oszczędziłoby to Turcji imigracji.

Tak jak Paryż wart był mszy, tak modlitwa u Umajjadów, choćby i w towarzystwie mordercy, warta być może takich korzyści. Nie wiadomo jednak, czy Erdoğan je osiągnie, nawet jeśli przystanie na żądania Assada. Państwa Ligi Arabskiej znormalizowały stosunki z Syrią dwa lata temu, ale korzyści z tego raczej nie mają: Rosja z Iranem niechętnie wpuszczają innych na swoje poletko.

Za to cena może okazać się wysoka: zrywając z doktryną immunitetu dla głów państw, francuski sąd potwierdził właśnie ważność listu gończego rozesłanego za Assadem za zbrodnie wojenne i przeciw ludzkości, zaś już w zeszłym roku Kanada i Holandia wystąpiły do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości przeciw Syrii z oskarżeniem o tortury.

Paktować ze zbrodniarzem warto wtedy, gdy jemu jeszcze zależy na pojednaniu, a światu jeszcze nie zależy na ściganiu. Erdoğan przegapił ten moment.

 

* Zdjęcia wykorzystane jako ikona wpisu: Wikimedia