1. Sen. Jestem nowoczesnym człowiekiem, który trafił do renesansowego domu, nieodwiedzanego przez kilkaset lat. Czuję się tam u siebie, czuję, że mam dom. Jestem z innymi, więc będę go odnawiał. Kanwą snu jest przeżycie z Sycylii, gdy booking zakwaterował nas w XVII-wiecznej ruinie pałacu.

2. Sen. Ktoś woła, więc wchodzę na pole. Atakuje jeden, potem drugi wilk, na końcu przychodzi największy. Już mam się z nim zmierzyć, gdy się budzę i widzę E., która szykuje ubrania przy szafie. To ona. 

3. Konstytucyjnym prawem dziecka powinno być wycieranie gila w rękaw.

4. Sen. Śni mi się, że dochodzi do kluczowego momentu w jakiejś terapii czy praktyce duchowej. Matką jest pani J. Ojcem – pan P. Obydwoje opowiadają o punkcie MET, cokolwiek to znaczy. Chodzi o to, że przymus powtarzania można widzieć inaczej niż jako spiralę czy sprężynę. To może być krążek, koło, kształt doskonały, który nie jest puzzlem, nie musi się w nic wklejać. Ci którzy potrzebują, dopasują się do koła. Ci którzy są bliżej, znajdą się w kole. Cieszę się z tego snu, jest całkiem jasny i dydaktyczny.

5. Zapisałem jeszcze jeden sen, ale teraz nie umiem rozczytać pisma. Ręka zadowolona z siebie o drugiej w nocy zrobiła szlaczki. Jak przygotować ciało i umysł do snów? Są lepsze niż zorze polarne.

6. Dlaczego mam problem z czytaniem? Bo mnie pochłania i wolę przestać. Z jednej strony zawiszczę, że ktoś umiał tak napisać. Ba, potrafiłem zawiścić nawet Homerowi, że spisał czy wymyślił „Odyseję”. A z drugiej strony wszystko, co sobie poukładałem jak w pawlaczu w głowie, nagle przy czytaniu czegoś dobrego wypada z niej i pcha do tego, żeby robić, realizować, teraz, już. I to męczy.

7. Ksiądz przy święceniu jajeczka: „Z tych, co tu przychodzą, tylko trzydzieści procent chodzi do kościoła. Dlaczego?”. Sam se odpowiedz.

8. Słuchawki są tak zrobione, że jak się szeroko uśmiechasz, to wypadają. W kapitalizmie nie można się uśmiechać.

9. Świąteczna atmosfera: kłótnie, spory, ostrożność. Aż siadamy do stołu i zaczynamy jeść.

10. Świąteczna przejażdżka rowerowa pod Warszawą. Duży ruch, dużo odwiedzin pod domami starców.

11. Śniadanie wielkanocne pod Warszawą. Pierwsza rozmowa o wierceniu dziur i trafianiu w kable. A ja myślę sobie, po cichemu-skojarzeniowemu, o bezpłodności.

12. Przyjeżdża ksiądz skuterem, ostatnie kilka dni nie spał. „Robota?”, pytam. Tak, dużo fizycznej, noszenia kwiatów i rozstawiania krzeseł.

13. Gołębica, synogarlica. Jak pogodzić te nazwy z określeniem „latające szczury”.

14. Teść, Wielkanoc. Skarpetki świąteczne, te z reniferami.

15. Zaczyna się lato, z nim przeciągi i trzaśnięcia drzwiami.

16. Dwa tryby życia. Jeden w połączeniu. Na jego końcu jest sztuka, ciekawość i relacje. Na drugim końcu łuku jest spojrzenie, jak dziś, na traktor. Czerwony, wielki traktor, którego jednak nie widzę. Jestem wycofany i zamrożony. Stoi dziesięć metrów dalej, a jednak go nie widzę. I nagle cyk, coś przeskakuje i jestem przed traktorem. Ale tak ciężko tu być.

17. Czy naprawiać stare auto? Fascynuje mnie to, podobnie jak giełda czy praca. To czysta spekulacja. Kupujesz tanio, dodajesz części, czekasz. Ostatecznie podejmujesz pracę siania i zbierania. To nawet nie podpada pod spekulację, bo przecież jak rolnik może być spekulantem? Nadzieja jest tak pewna, jak jutrzejszy dzień. Wartość, jak cena zboża, wzrośnie. Zarazem jest to także o tym, że biedni są wszyscy, którzy nie wierzą w czas. Rosnąć może wszystko. Relacja, stary mercedes, dziecko – wystarczy dać im czas.

18. Zaczynać dzień od najważniejszego i najtrudniejszego. Od relacji z dzieckiem.

19. Marcowe światło (ostatni dzień) na ścianie zaborowskiego pałacu płynnie przechodzącej w oranżerię. Kontrast wzmacniają ciemne okulary.

20. Tak fotografować wiejskie chałupy, by niedoświetlać ich cieni – jakichś skrytych kawałków gumien, przejść. Że niby tam czai się zło. W sumie prosty i nie wiem, czy nie przebrzmiały ideologicznie patent – że zła wieś. Ale forma przednia. I w sumie tylko tu, okazuje się, dobra.

21. Jadąc z Radzikowa (przez Instytut Hodowli Roślin) ku drodze między Błoniem a Lesznem trafia się na wiejski zaścianek. Przy polnej drodze, z wierzbami, majaczącą doliną Utraty. Takich wsi już nie ma. Czuję się tu jak w rodzinnym Jeleniowie. Tak powinien wyglądać świat.

22. W wiosennym słońcu okazało się, że zimowe deszcze zmyły z asfaltu jesienne resztki kasztanów, które wyrosły w letnim cieple zeszłego roku. 

23. Jak nazwać te zapiski? „Zakochany w sobie” czy może „Rachunek zakochanego sumienia”? Albo może właśnie „Zakochane sumienie”?

24. Pusty plac zabaw wieczorem. O jedną troskę mniej. W lecie nie umrę z wychłodzenia.

25. Wieczorem się łapię na tym, że cały dzień szukałem takich przestrzennych plam, obszarów chłodniejszego powietrza, właściwie zimy.

26. Młodość, zwinność – towar coraz rzadszy wśród ludzi coraz starszych. Widzę jak siadamy, jak opadamy w fotele i hamaki. Tak opadają liście i plamy w ciele.

27. Gdybym grał w totka… A grasz? Nie. To nie mów dalej.

28. Zmęczony, otumaniony idę spać w drugim odwiedzanym domu pierwszego dnia świąt.

29. Mój krzyż zrobiony jest z tortu. 

30. Po świętach w metrze. Ludzie naprzeciw siebie wyglądają jak przy świątecznym stole. Z obcymi też można świętować. 

31. Tata podczas świąt. Wypadają mu zęby, pije, ale zszedł do nas na dół i na przemian uśmiecha się i pohukuje: „Co?!”. Raz cieszę się razem z nim, raz boję się, że krzyczy.

32. Sen. Ożarów, park. Wygrażam złowrogo mojej żonie, która idzie z dzieckiem po drugiej stronie ulicy. „Czy może w końcu być normalnie?!”, krzyczę. Aż wychodzi z drugiej strony ulicy R. i mówi: „Wojtek, ty od studiów chcesz, aby było normalnie”.

33. I sen z dziś. Jesteśmy na wczasach, spodziewam się czyjegoś ataku. Wychodzę przed parking z samochodami, na tory kolejowe, aby go zwabić, ale on nie przychodzi. Nie ma go.

34. Zmiana czasu jest po to, żebyśmy wszyscy wiedzieli, że są silniejsi od nas i jednym dekretem mogą nam rozpierdolić biomed na tydzień i dłużej, a jeśli to mogą zrobić dla żartu, to co mogą zrobić na serio? To jest o czystej władzy.

35. Wpisuję słowo „manifestacja” w wyszukiwarkę zdjęć. Wychodzą tylko manifestacje bogactwa i obfitości.

36. Zawsze sztuką jest skończyć rozmowę telefoniczną w tym samym momencie, powiedzieć razem „cześć”, „trzymaj się”. To absolutny ideał obyczaju. Ale też, gdy to wszystko się nie składa, a obie strony chcą tego samego, każdy czuje dyskomfort.

37. Gdyby nie istnienie książek, zdany byłbym na rozmowy z ludźmi, którzy nie są chętni do rozmów ze mną. A tak, higienicznie, z pewną uprzejmością… Może nawet ci ludzie się złoszczą, że ja czytam; może nawet ja ich do końca nie potrzebuję.

38. Terapie nauczyły mnie jednego. Złość to siła. A jak się ją kontroluje to w ogóle.

39. Nie znam bardziej skoncentrowanej jadalnej formy energii niż wiejska kiełbasa.

40. Dojazd kolejką z U. Z nas dwojga tylko ja mam bilet. Podaję go konduktorce. Konduktorka sprawdza bilet i nie pyta o bilet U., która siedzi obok. Ryzyko, które rośnie i po chwili się rozładowuje. Jeszcze dekadę wcześniej znałem wszystkie sposoby omijania kanarów, konduktorów i jazdy bez biletu. Po co? Żeby wykonywać swoją pracę przed pracą, a tam w pracy już tylko w spokoju trawić dzień.

41. I tu rymujące się wspomnienie. U., która na peronie krzyczy, że mnie kocha. Przynajmniej to robię dobrze. Dowożę. O mnie po śmierci: dobrze dowoził dzieci do przedszkoli i szkół. To samo mój ojciec. Odnajdywanie się dwóch pokoleń w warszawskim zbiorkomie.

42. Do metra z rowerem. Nieco zalękniony czekam na opierdol i nie zawodzę się. Ludzie nie lubio rowerów.

43. A ja nawet lubię swój gminny, gumienny język. Mógłbym mówić bardziej neutralnie, dorosnąć, ale zawsze chodzi o to, by być trochę nieznośnym. To refleksja po wypowiedzeniu słowa „zerżnąć” zamiast „spapugować”.

44. „Od czystej kartki”, słyszę gdzieś. Korporacyjna mowa pełna jest takich klocków, z których buduje wieże i mosty, jak dzieci na dywanie. Tak. Ostatecznie to nie mowa jest ważna. Ważne jest to, co się robi mową. 

45. Wszystkie małe dziewczynki chcą zostać konduktorkami.

46. Pasażerowie. Na początku powtarzali chemię, ale byli zbyt młodzi, piękni i weseli, by nie zająć się sobą. Oto prawdziwa moc chemii.

47. Wszyscy teraz wielbią opowiadania. To objaw zapóźnienia kulturowego. Teraz pisze się, czyta i czuje krócej. Dobry autor napisze opowiadanie na linijkę, może dwie, maksymalnie trzy.

48. Ptaki, nieposkromieni publicyści.

49. Grupowe zdjęcie z pracy. Jestem na nim tak samo nieświadomy jak moja córka, kiedy jest oddana zabawie. Z grymasem, nieobecna, ale właśnie dlatego najpiękniejsza, oddana chwili. Jabłka tego samego drzewa.

50. Żegnamy się z A. w wagonie, potem przy drzwiach wagonu, a potem jeszcze przez szybę podnosimy rękę, żeby dać o sobie znak, że się widzimy. Jakby A. czekał na uchybienie. Nawet nie atak, uchybienie.

51. T. do mnie: „Pańskie emocje tak pana wypełniają, że gdy ma pan do czynienia z emocjami innych, już nie jest w stanie pan tego pomieścić. Za małe naczynie”.

52. Kwiaty na drzewach, a ja znowu wkurwiony.

53. W pociągu modny człowiek z tourettem. Czerwone sznurki zwisające z okularów, żółta kurtka, zielone sztruksy, przed nim komórka i TikTok – przesuwa w górę dziesiątki ułożeń różowych włosów i psioczy, klnie, komentuje i imituje popijanie blacka z pustej puszki. Imponujący rytm cierpienia.

54. Rozpoznaję się w nim i boję się go. Agenci przyszłości, ludzie chwili, ludzie strachu, ludzie niepamięci.

55. To drugi dzień w tym tygodniu, kiedy popołudniem drżą mi ręce, a głowa puchnie z lęku.

56. Najgorsze w lęku jest to, że jest bez sensu. Nie ma się czego bać. I to jest najgorsze. Nie ma się czego bać. I to jest…

57. Używki? Tym się już nie uspokoję. Bieganie? Zakochanie. Jest taka bardzo brzydka fraza: niedestrukcyjne sposoby regulowania emocji. Kto zna?

58. Na taki spleen jak dziś najlepiej włączyć Sepulturę. 

59. Ślady życia. Ogryzek tuż przed końcem peronu metra (tam skaczą ludzie). Dwóch gejów prowadzących papierniczy. Zepsuty tatuaż na czyimś ramieniu. Woda na Marsie.

60. Na Ursynowie do władzy kandyduje Radziwiłł. Nie doczytuję jego imienia na plakacie. Karol? Cancel? Cancel them all Radziwiłł?

61. Dobrze, przeżywam kryzys, jak co drugi dzień, ale wciąż tańczę w Marszu Żywych.

62. . Przycinanie gałęzi ma coś z baśni; dlatego ludzie lubią ogrody. Ja najbardziej lubię stos, który powstaje z obciętych gałęzi. Wyobrażam sobie, że palę na nim swoich wrogów.

63. Na jakichś zajęciach proszę o zamknięcie oczu, przyłożenie ręki do serca i powrót do bezpiecznego miejsca. Takie ćwiczenie na stres. Z początku czuję się, jakbym oszalał w pustym domu. A potem się wysilam i szukam.

64. Moje bezpieczne miejsce. Zielona narzuta na dole piętrowego łóżka. Do pierwszego szczebla drabinki przyczepiona jest lampka. Leżę przed nią, rękę mam włożoną między nogi, by nie zmarzła i czytam. Raczej jestem tam, w przygodach z książki niż przed lampką, ale tak. Jest to jakieś miejsce, jakieś pół bezpiecznego miejsca.