Opinia o „prawnych konsekwencjach izraelskiej okupacji Zachodniego Brzegu wraz z Wschodnią Jerozolimą, oraz Strefy Gazy”, jaką Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości ma wydać w piątek,19 lipca, będzie miała jedynie doradczy charakter. To oznacza, że nie będzie prawnie wiążąca. Politycznie to bez znaczenia: stanowisko MTS zostanie przyjęte jako głos prawa międzynarodowego w tej kwestii, silny wynikiem głosowania w Zgromadzeniu Generalnym ONZ, które 87 głosami, w tym Polski, przeciw 26, w tym Stanów Zjednoczonych, poparło wniosek do Trybunału o wydanie tej opinii. Zaś wymiar polityczny będzie miał tu znaczenie zasadnicze.

Wbrew oczekiwaniom najbardziej zażartych krytyków Izraela – jest niezmiernie mało prawdopodobne, by MTS uznał okupację za nielegalną. Izrael zdobył wspomniane terytoria w 1967 roku w wojnie obronnej, kosztem Jordanii i Egiptu, które je 19 lat wcześniej całkowicie bezprawnie okupowały. Wydaje się natomiast przesądzone, że MTS wyrazi pogląd, że po 67 latach okupacja straciła definiujący ją charakter tymczasowości, a tym samym kontrola Izraela nad tymi terytoriami ma obecnie charakter de facto jednostronnej aneksji, którą prawo międzynarodowe uznaje za niedopuszczalną. Jeśli tak brzmieć będzie opinia, to trudno będzie się nie zgodzić, że sytuacja trwająca dwie trzecie wieku istotnie tymczasowa nie jest – ale też opinia MTS po raz pierwszy wprowadzi do obiegu prawnego jakąś definicję tymczasowości. Póki jej nie ma, okupacja nadal może być uznawana za tymczasową.

Ogromne wyzwanie przed Trybunałem

Niewątpliwie też Wschodnia Jerozolima oraz Strefa Gazy raz jeszcze uznane zostaną za okupowane, co MTS stwierdził już choćby w 2004 roku w swej opinii doradczej w sprawie muru wybudowanego przez Izrael na Zachodnim Brzegu. Ale jeżeli się twierdzi, że Izrael okupuje Wschodnią Jerozolimę, to dlaczego nie uznać także zachodniej części miasta za okupowaną? Jedyna różnica między nimi, oprócz składu etnicznego mieszkańców, który dla prawa nie powinien mieć znaczenia, jest taka, że Izrael zachodnią część miasta w swej wojnie o niepodległość w 1948 roku obronił, a wschodnią stracił.

Obie części razem zaś wchodziły w skład proponowanego w 1947 roku w ONZ-owskim planie podziału Palestyny corpus separatum, które przez 10 lat od podziału miało nie przypaść ani Arabom, ani Żydom. Tyle tylko, że propozycję podziału przyjęło Zgromadzenie Generalne, którego rezolucje nie mają mocy prawa, zaś strona arabska i tak od razu ją odrzuciła. Więc albo okupowane są obie części Jerozolimy, a także te kawałki terytorium przewidywane dla państwa arabskiego, a które w wojnie o niepodległość Izrael zajął, albo nie ma powodu nadawać Wschodniej Jerozolimie szczególnego statusu.

Jakkolwiek by jednak nie rozstrzygnąć, rezolucje ZG i tak nie wytwarzają skutków prawnych, zaś odrzucenie podziału Palestyny przez państwa arabskie pozbawiło tę rezolucję także mocy politycznej. Skoro tak, to dlaczego traktować Wschodnią Jerozolimę jako terytorium okupowane?

Inny problem zachodzi w związku ze Strefą Gazy, istotnie okupowaną przez Izrael w latach 1967–2005, ale następnie wolną od izraelskiej obecności cywilnej i wojskowej, wyłączając konflikty zbrojne spowodowane atakami z Gazy na Izrael. Krytycy Izraela upatrują dowód okupacji w izraelskiej blokadzie granic Gazy, spowodowanej koniecznością przeciwdziałania wwożeniu do strefy materiałów wojennych. Jeśli jednak tak, to dlaczego o okupację nie oskarżyć także Egiptu, który taką samą blokadę z tych samych powodów prowadzi i który w Gazie był okupantem przed Izraelem?

Już te dwa problemy pokazują, jak ogromnie trudne postawiono przez Trybunałem zadanie. Prawo międzynarodowe nie jest bowiem, jak chcielibyśmy wierzyć, zbiorem wzajemnie się wspierających i logicznie powiązanych przepisów. Przeciwnie: to gąszcz nieprecyzyjnych postulatów i mętnych sformułowań. Na przykład budowanie domów zasadnie, jak stanowi Statut Rzymski, może być uznane za zbrodnię, jeśli stają one na spornym terenie, ale mordowanie ich mieszkańców już niekoniecznie. Terroryzm bowiem nie jest uznawany przez prawo międzynarodowe za zbrodnię, gdyż nie udało się wymyślić takiej jego definicji, która nie obejmowałaby działań palestyńskich organizacji zbrojnych. Zgromadzenie Generalne uchwaliło za to, że narody „walczące z okupacją” mogą to czynić „wszelkimi dostępnymi sposobami” – a więc, na przykład z mordowaniem dzieci włącznie. Na szczęście uchwały Zgromadzenia nie są prawem – ale większości, która je uchwaliła nie przeszkadza to wychwalać działań powszechnie uznawanych za terroryzm.

Izrael zastępuje okupację aneksją

Problem jest głębszy: okupacja izraelska jest tylko jedną z kilku nadal trwających na świecie, od indyjskiej okupacji Kaszmiru (1947 rok) poprzez turecką okupację północnego Cypru (1974) i marokańską Sahary Zachodniej (1975). Turcja i Maroko głosowały za wnioskiem do Trybunału, najwyraźniej oczekując, że to, co Trybunał orzeknie, nie będzie dla nich kłopotliwe. Ale dlaczego Ankara i Rabat mogą robić to, czego nie wolno Jerozolimie?

Można argumentować, że okupacja izraelska jest szczególna w tym, że Izrael ani nie wypędził wszystkich mieszkańców okupowanych terytoriów, ani nie narzucił im swojego obywatelstwa. To ostatnie rozwiązanie przyjęły Maroko i Indie, bowiem liczebność populacji okupanta w obu przypadkach dawała pewność, że uobywatelnienie okupowanych nie będzie politycznym problemem.

Turcja z kolei wypędziła cypryjskich Greków w całości, na ich miejsce sprowadzając Turków z Anatolii i tworząc na okupowanej części wyspy Turecką Republikę Cypru Północnego, której nikt prócz niej nie uznaje. Ankara twierdzi, że właśnie powszechne uznanie owej „Republiki” stanowiłoby jedyne sprawiedliwe rozwiązanie konfliktu. Czy opinia Trybunału odniesie się do tych przypadków, czy też przychyli się do zdania, że jedyną okupacją na świecie jest izraelska?

Rzecz nie w tym, by nie zajmować się izraelską okupacją, ale w tym, że gdy w tym samym czasie ignoruje się okupację indyjską, turecką czy marokańską, to trudno nie uznać, że nie chodzi o to, że okupacja, ale że izraelska. Reakcja na wojnę w Gazie nie jest tutaj znacząca, bo wniosek do MTS złożono na rok przed jej wybuchem.

Jakby tego wszystkiego było mało, sytuację na kilka dni przed wydaniem opinii MTS skomplikował dodatkowo rząd izraelski, przenosząc większość uprawnień decyzyjnych w sprawach tyczących się Zachodniego Brzegu z władz wojskowych na cywilne – a więc de facto zastępując dotychczasową okupacją aneksją. Tym samym nie do utrzymania stała się fikcja, że palestyńscy mieszkańcy tego terytorium żyją, na skutek okupacji, pod tymczasową administracją wojskową – a przyszłe porozumienie pokojowe położy kres i okupacji, i ich tymczasowemu statusowi.

Próba budowania prawa czy próba linczu

Administracja cywilna natomiast wymaga równości praw administrowanych, której Palestyńczycy nie mają. Przeciwnie, teraz zakładanie żydowskich osiedli stanie się dużo łatwiejsze, zaś podwójny system prawny obowiązujący na Zachodnim Brzegu istotnie zacznie przypominać apartheid. Co jeszcze groźniejsze, narastająca fala przemocy części żydowskich osadników wobec ludności palestyńskiej nie spotyka się ze strony władz izraelskich niemal z żadnym przeciwdziałaniem. Ustępujący dowódca armii na Zachodnim Brzegu, generał Jehuda Fox, wprost mówił o bezkarnych pogromach.

Nie jest jasne, czy opinia MTS zdoła te nowe wydarzenia uwzględnić, ale zapewne osiedla żydowskie uzna, zgodnie ze Statutem Rzymskim, za nielegalne. Terroryzmu, rzecz jasna, już nie – ale i tak minister finansów Izraela Becalel Smotricz wezwał premiera Benjamina Netanjahu by, jeśli tak brzmieć będzie opinia MTS, zaanektował Zachodni Brzeg – czyli postąpił jak Turcja i Maroko.

Tak czy inaczej, pewne jest, że opinia MTS będzie dla Jerozolimy, która już jest przedmiotem jednej czwartej wszystkich rezolucji potępiających kiedykolwiek przez ONZ uchwalonych, problemem. Ale jeżeli będzie też problemem dla Ankary, Rabatu czy Delhi, to wówczas istotnie będziemy mieli do czynienia z próbą budowania prawa, a nie z próbą linczu.

 

* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Flickr