Czy żyjemy w złotej erze protestów i oporu? Podobno tak. W ciągu ostatnich ośmiu miesięcy studenci kilkudziesięciu uniwersytetów na całym świecie okupowali budynki lub place swoich kampusów, wyrażając oburzenie na izraelskie bombardowanie Gazy. W wielu krajach ogromne wiece towarzyszą wynikom wyborów, wystarczy wspomnieć szturm na Kapitol w Waszyngtonie 6 stycznia 2021 roku. W Gruzji tłumy protestują przeciw restrykcjom nałożonym na organizacje pozarządowe. Cofnijmy się jeszcze o parę lat, a przypomnimy sobie żółte kamizelki we Francji, indignados w Hiszpanii, Occupy Wall Street i Tea Party w Stanach Zjednoczonych. Być może ten cykl rozpoczynały demonstracje przeciwko wojnie w Iraku w marcu 2003 roku – to wtedy mówiono, że nigdy wcześniej tylu ludzi nie protestowało jednocześnie. Zmiany klimatyczne, niszczenie środowiska, Black Lives Matter, aborcja – dużo spraw niepokoi ludzi do tego stopnia, że tłumnie wychodzą na ulice.

To rzeczywiście imponujące i nie mam zamiaru kwestionować tego, że mamy do czynienia z niespotykanym w historii zjawiskiem. Wystawa „Architektura protestu” w wiedeńskim Muzeum Sztuki Użytkowej, autorstwa Olivera Elsera, nasuwa jednak ważne pytania o cele, repertuar i potencjał współczesnego protestu.

Tiananmen, Tahrir, domki na drzewach

Elser prezentuje makiety, zdjęcia, filmy, mapy i eksponaty z kilkunastu protestów okupacyjnych od Tiananmen w 1989 roku i Tahrir w 2011 roku, po Majdan i aż do ostatnich miesięcy, gdy aktywiści zaalarmowani rozbudową kopalni w Niemczech umieścili domki na drzewach w lasach przeznaczonych do ścięcia. Historia protestów okupacyjnych według Elsera sięga aż po rewolucję lipcową we Francji w 1830 roku. Nie jest to pełna historia – badacz Europy Środkowej od razu zauważa brak polskich strajków w 1980 i 1988 roku, okupację przez górników placu Rewolucji w Bukareszcie w 1990 roku oraz zimowych demonstracji w Belgradzie w latach 1996–1997. Mamy więc do czynienia z tendencją do zauważania raczej tego, co medialne z perspektywy frankfurckiego kuratora. A gama jest jednak szeroka. Można stwierdzić, że nikt wcześniej nie próbował ogarnąć i określić tego, jak zadziałają wspólnie ludzie, gdy wybrany kawałek ziemi stanie się narzędziem oddolnej polityki.

Mam dwa zastrzeżenia co do przewodniej myśli tej wystawy. Być może pomogą one zarówno odróżnić od siebie protesty, jak i ocenić ich skuteczność.

Wszystkie takie same?

Po pierwsze, czy możemy wrzucać wszystkie dzisiejsze protesty do jednego kotła? Jest to raczej modne, widoczne na przykład w tytułach książek jak „From Cairo to Wall Street”. I rozumiane w ten sposób, że aktywista na ulicach Nowego Jorku czy Madrytu ryzykuje tak samo, jak ten w Tbilisi czy Hong Kongu. Może należą oni do tego samego pokolenia, słuchają podobnej muzyki, znają te same memy (pięść, maska Vendetty) – ale dla jednych zagrożenie to najwyżej gaz łzawiący, a dla drugich armatka wodna, bicie, a nawet długoletnie więzienie. 

Powinniśmy wiedzieć, kiedy mamy do czynienia z autorytaryzmem, a kiedy nie. Można oczywiście pokrzyczeć „Gestapo!” na policjanta, ale gdy każde działanie władzy nazwiemy dyktaturą, to trudniej będzie rozpoznać prawdziwe zagrożenie. Konsekwencją tego spłaszczenia jest, moim zdaniem, nieumiejętność wybierania odpowiedniej formy protestu – czyli formy, która pasuje do celu. Błąd ten był najbardziej widoczny podczas napaści na Izbę Reprezentantów przez zwolenników Donalda Trumpa, ale również parę miesięcy temu, gdy studenci w mieście Portland w proteście przeciw wojnie w Gazie włamali się do uniwersyteckiej biblioteki, budując barykady z mebli i malując sprejem po ścianach. Bywają w historii momenty, kiedy takie posunięcia mają logikę, ale nie było tak w tych przypadkach. I jedni, i drudzy włamali się, można powiedzieć, do niewłaściwych drzwi.

Czy Izrael wyjdzie z Gazy po protestach amerykańskich studentów?

Druga uwaga odnosi się do samej architektury. Okupacja miejsca publicznego to dość trudna taktyka prowadzenia protestu. Okupacja taka (na przykład strajk głodowy, o czym pisałem również w „KL” tutaj) musi mieć określony cel, aby uczestnicy byli świadomi, dlaczego znoszą niewygody. Cel ten pozwala im wyjść z placu z honorem albo wiedzieć, kiedy przegrali. Wielka okupacja placu Tiananmen tego celu nie miała, co osłabiło działania protestujących. Ludzie zgromadzeni na placu Tahrir w Kairze z kolei wiedzieli, że prezydent Mubarak musi odejść. Robotnicy strajkujący w Stoczni Gdańskiej, że władza powinna cofnąć decyzję o podwyżkach cen mięsa czy też, później, uznać związek zawodowy „Solidarność”. A dzisiaj, okupanci budynków uniwersyteckich mają cały spis żądań wśród których wiodącym celem jest to, aby izraelskie wojsko przestało bombardować cywilów w Gazie. Nic nie ujmując polityce ruchu popierającego Palestyńczyków, uważam, że okupacja i niszczenie biblioteki mija się z tym celem. Premiera Netanyahu to nie powstrzyma, a raczej przyczyni się do tego, że w końcu uczestnik takiej akcji poczuje zawód i frustrację.

Protesty okupacyjne są jednocześnie z reguły zamkniętymi eventami. Nie każdy może wejść do środka. Stawia się ochronę, która ma odróżnić obcych od swoich, kontrolować przepływ informacji, logistykę. Kiedy zieloni w lesie Hambach koło Kolonii wspinali się na drzewa, aby zbudować na nich domki, to było oczywiste, że przypadkowy gość jest raczej niepotrzebny. Zamierzali bowiem przekonać kopalnię i władze prowincji, aby nie zniszczyły lasu – a nie włączyć do działania szersze kręgi społeczeństwa. A kiedy opinia publiczna jest tak głęboko podzielona jak dzisiaj i w tylu sprawach, trudno się oprzeć wrażeniu, że stawianie namiotów to raczej wycofanie się ze sfery publicznej i zajmowanie się samym sobą niż rzeczywista próba zmiany polityki.

 

Wystawa:

„Protest/Architektur. Barrikaden, Camps, Sekundenkleber”

Museum für angewandte Kunst w Wiedniu – czynna do 25 sierpnia 2024 roku

źródło ikony wpisu: flickr.com