„kamala IS brat” – napisała Charli XCX, brytyjska artystka muzyki pop. Jej wydany w czerwcu album „Brat” od dnia premiery stał się nieoficjalną ścieżką dźwiękową tego lata. Wpis dotarł więc do prawie 54 milionów użytkowników X’a, a memy z Kamalą Harris w jadowicie zielonej estetyce albumu zalały internet.
Według samej Charli XCX „brat” to nie tylko „bachor”, jak mogłoby sugerować dosłowne tłumaczenie: „Jesteś jak ta dziewczyna, która jest trochę niechlujna, lubi melanżować i może czasami mówi głupie rzeczy. Która czuje się sobą, ale może też mieć kryzys, z którym radzi sobie, imprezując. Jest bardzo dosadna. Trochę nieprzewidywalna. Robi głupie rzeczy. Ale to bachor. Jesteś bachorem. To jest bachor”.
Seria bezprecedensowych zdarzeń
Oprócz „bachora” inne tłumaczenia wskazują również na „nicponiarę” czy „smarkulę”. Od siebie mogę zaproponować, utrzymaną w regionalnej poetyce, „hicę chachara”. Niemniej, trudno uznać ten zbiór określeń za najbardziej pożądany dla osoby ubiegającej się o najważniejsze stanowisko na świecie. Można też zwrócić uwagę na luźne powiązania hitów gen-Z i niemal sześćdziesięcioletniej polityczki, dla której „brat summer” oznacza prawdopodobnie najbardziej pracowite lato w życiu. Pomimo to, Harris nie mogła sobie jednak wyobrazić lepszego startu swojej kampanii wyborczej.
W ciągu niespełna miesiąca amerykańską polityką wstrząsnęła seria trzech bezprecedensowych wydarzeń. Najpierw katastrofalny występ Joe Bidena w debacie z Donaldem Trumpem, po którym wyborcy i politycy Partii Demokratycznej wpadli w panikę. Potem zamach na Trumpa, którego prawdopodobnie jedynie przypadkowy ruch głową uchronił od śmierci. W międzyczasie Biden próbował bezskutecznie odbudować swój wizerunek. Kolejne lapsusy językowe, na czele z przedstawieniem Wołodymyra Zełenskiego jako Władimira Putina i określeniem swojej wiceprezydentki jako Donalda Trumpa, sprawiły, że politycy i wyborcy Partii Demokratycznej przy każdym wystąpieniu prezydenta wstrzymywali oddech. Na koniec Biden zachorował na covid, co zmusiło go do izolacji. To w jej trakcie, pod wpływem zewnętrznej presji i pikujących sondaży, zdecydował się ogłosić decyzję o rezygnacji z prezydenckiego wyścigu.
Westchnienie ulgi zza oceanu dało się odczuć również w niemal całej Europie. Częściowo wynika ono z powszechnego entuzjazmu trumposceptyków wobec kandydatury Harris, co może tłumaczyć reakcje w mediach społecznościowych. Jednak to nie pierwszy raz, kiedy wiceprezydentka stała się wiralem w sieci. Z tą różnicą, że w przeszłości głównie ją wyśmiewano. Harris znana jest ze swoich lapsusów językowych, barokowej mowy-trawy, niezręcznych publicznych komentarzy i nerwowych wybuchów śmiechu.
Niemająca większego znaczenia rodzinna anegdota o „spadnięciu z drzewa kokosowego” i tym, że „nasze życie jest osadzone w szerszym politycznym kontekście”, stała się obiektem kpin i żartów, sugerujących, że Harris nie jest poważną polityczką.
Podobnie było z wielokrotnie przez nią powtarzaną frazą „To, co może być nieobciążone tym, co było” [ang. Unburdened by what has been]. Ten aforyzm, oraz inne banalne bon moty sprawiły, że Harris zaczęto porównywać z Seliną Meyer – fikcyjną prezydentką z serialu „Veep”. Żeby uniknąć spoilerów tego znakomitego serialu HBO, wystarczy eufemistycznie powiedzieć, że nie było to porównanie dla Harris korzystne.
Kto memem wojuje
Kokosowe memy powróciły wraz z załamaniem się sondaży Bidena pod koniec czerwca. Tym razem jednak z pozytywnym dla Harris wydźwiękiem. Rosnące spekulacje dotyczące rezygnacji Bidena z kampanii i zastąpienia go przez wiceprezydentkę były określane jako „Operation Coconut”. Co więcej, część jej wpadek z przeszłości, zamiast kpin wywołała poczucie, że Kamala Harris wydaje się bardziej ludzka i rzeczywista dla sporej części młodszych wyborców.
Skala tego zjawiska była (i wciąż jest) na tyle niespodziewana, że część prawicowych publicystów i polityków uznaje ją za sztucznie zorganizowaną. Jest to wątpliwe, biorąc pod uwagę ilość i organiczne zróżnicowanie tego typu kontentu.
Samo „brat summer” przedostało się już wcześniej do mainstreamu, a szereg korporacji zaczął używać wściekle zielonej estetyki w swoim marketingu. Harris nie stworzyła więc nowego trendu w internecie. Trudno nawet powiedzieć, że się pod niego podczepiła, raczej została w niego wepchnięta.
Sztuczna próba tworzenia lub podłączania się pod to, co obecnie popularne w internecie wiąże się z ryzykiem narażenia się na śmieszność – podobną do tej, którą wywołują sześciedziesięciolatkowie próbujący być „super cool młodzieżowi”. Demokraci mają już za sobą podobne doświadczenie z 2016 roku, kiedy Hillary Clinton próbowała zmobilizować młodych wyborców, odwołując się do popularnej wówczas gry Pokemon GO. Wypowiedź świętowała niedawno ósmą rocznicę i wciąż budzi ciarki wstydu.
Kampania musi być trochę dla beki
Bardziej prawdopodobne wydaje się, że obecna sytuacja jest skutkiem rozbudzenia ogromnych emocji wśród liberalnego elektoratu. Zarówno frustracji związanej z kandydaturą Bidena – większość demokratycznych wyborców nie chciała, żeby ubiegał się o drugą kadencję – i entuzjazmu wobec Harris, która reprezentuje coś nowego.
Bez znaczenia jest to, że niemal sześćdziesięcioletnią polityczkę trudno uznać za przedstawicielkę młodego pokolenia. Przy Bidenie za młodego uchodził Trump, któremu zdarzało się przysypiać w miejscach publicznych, puszczać bąki (rzekomo podczas własnego procesu) i regularnie wypowiadać się w sposób kompletnie niezrozumiały. Polskiemu czytelnikowi nie trzeba zapewne przypominać, że 52-letni Rafał Trzaskowski wciąż pozostaje tym młodym, obiecującym politykiem, z czego sam żartuje. Jak widać, rzeczywiście wszystko jest osadzone w szerszym, politycznym kontekście, punkt więc dla Kamali Harris.
Nie należy oczywiście przeceniać znaczenia obecnych internetowych trendów w kampanii politycznej. Łaska internetu na pstrym koniu jeździ, jakby powiedziała młodzież, albo ktoś, kto za bardzo chciałby się jej przypodobać.
Co więcej, cykl życia mema jest tym krótszy, im bardziej intensywny. Niepisana zasada mówi, że jeśli dostajesz śmieszny obrazek od swojej mamy na Whatsappie, to znaczy, że od co najmniej tygodnia jest on już passé. Fakt, że grupka pięćdziesięcioletnich komentatorów w CNN twierdzi, że postara się być „bardziej brat”, oznacza, że zbliżamy się do punktu krytycznego.
Memami nie wygrywa się wyborów, szczególnie w USA, gdzie zwycięstwo rozstrzyga się w kilku kluczowych stanach. Nie należy ich jednak lekceważyć, szczególnie że tego typu przekaz dociera często do osób niezainteresowanych na co dzień polityką. Pokazała to kampania Donalda Trumpa w 2016 roku oraz pierwszy okres jego prezydentury. W Europie znakomicie wykorzystują to niektórzy politycy niemieckiej AfD, czy Jordan Bardella, niedoszły premier Francji.
Podobnym przykładem była pierwsza kampania Andrzeja Dudy w 2015 roku, kiedy stał się bohaterem (często bardzo dwuznacznych) memów. Nawet jeśli żarty nie są przychylne, spełniają inne kluczowe dla współczesnej polityki kryteria – przyciągają uwagę i dostarczają rozrywki, na co w „Kulturze Liberalnej” zwracali uwagę Karolina Wigura i Jarosław Kuisz.
„Girl, so confusing”
Dzięki temu politycy ze swoim przekazem mogą trafić do nowych wyborców, bądź tych z grona niezdecydowanych. Widać zresztą, że entuzjazm demokratów nie jest jedynie wirtualny. W ciągu tygodnia Kamala Harris zebrała rekordowe 200 milionów dolarów na swoją kampanię, z czego większość od drobnych wyborców i tych, którzy nigdy wcześniej nie dokonywali wpłat na rzecz polityków. Do kampanii zapisało się również 170 tysięcy nowych wolontariuszy.
Pierwsze wejście Kamali Harris na scenę jako kandydatki odbyło się w Wisconsin, odbyło się w rytm „Freedom” Beyoncé, a aplauz zgromadzonych zwolenników był ogłuszający. Podczas czterech lat pełnienia funkcji wiceprezydentki (pierwszej czarnej, pierwszej Azjatki i pierwszej kobiety na tym stanowisku) stała się w dużej mierze pustym, a czasem nawet kłopotliwym, symbolem.
Notowania Harris były gorsze od Bidena, jej pozycja stopniowo ulegała marginalizacji, a do mediów regularnie przedostawały się informacje o chaosie panującym w jej biurze. Teraz wydaje się, że to w dużej mierze kwestie nieaktualne.
Świadczy o tym również paniczna reakcja republikanów, którzy przez miesiące domagali się rezygnacji Bidena, a teraz to z Harris będą mieli znacznie większy problem. Krytyka ze strony republikanów i ich zwolenników będzie dwutorowa. Z jednej strony będą podprogowo sączyć seksizm i rasizm, z drugiej oficjalnie krytykować dziedzictwo prezydentury Bidena – inflację oraz ciągle nierozwiązany kryzys migracyjny, z którym miała uporać się Harris (co było zadaniem tyleż ambitnym, co niemożliwym do wykonania).
Trump zdążył już określić Harris jako „potwora” i „kretynkę”, obśmiać jej imię i sugerować, że swoją pozycję zawdzięcza romansom. Przekaz do republikańskiej bazy będzie prosty: nie dość, że to córka imigrantów i radykalna lewaczka z San Francisco, to jeszcze czarna kobieta, która swoją karierę w prokuraturze zrobiła przez łóżko. Już w 2021 roku J.D. Vance, kandydat republikanów na wiceprezydenta, określił Harris jako „bezdzietną kociarę”, najwyraźniej uważając, iż fakt, że ktoś nie posiada biologicznych dzieci, jest dobrą podstawą do krytyki.
Jej słynny śmiech też jest przedmiotem kulturowej krytyki, bo tak nie zachowują się normalni (w domyśle biali i poważni, bo płci męskiej) ludzie. To nic innego jak stereotypowa i opresyjna reakcja na emocje wyrażane przez kobietę.
Prokuratorka Harris kontra przestępca Trump
Harris ma jednak szansę na przedstawienie siebie jako kandydatki zmiany, która przy starym, niezrównoważonym Trumpie, kojarzącym się z wiecznym konfliktem, może odmienić narrację całej kampanii.
„Ścigałam przestępców różnego typu. Drapieżników, którzy wykorzystywali kobiety, złodziei, którzy okradali ludzi. Wszelkich oszustów, którzy kłamali, aby osiągnąć swoje cele”, mówiła Harris w Wisconsin. „Posłuchajcie, wiem, co robić z takimi jak Donald Trump”.
Nie jest to już więc rywalizacja dwóch starszych, białych panów, których w trakcie debaty najbardziej ożywił spór o to, kto jest lepszym golfistą. Jest to starcie prokuratorki ze skazanym przestępcą.
Kamala Harris goni Trumpa w sondażach, które już wróciły do poziomu sprzed debaty prezydenckiej. Inicjatywa pozostanie po stronie demokratów do co najmniej 19 sierpnia, kiedy odbywa się konwencja Partii Demokratycznej w Chicago, gdzie Harris w atmosferze show oficjalnie zdobędzie prezydencką nominację. Ale co dalej?
W tej chwili wynik listopadowych wyborów jest niemożliwy do przewidzenia i prawdopodobnie pozostanie taki aż do ostatniej chwili. Przed nami sto dni kampanii wyborczej. Gdyby spróbować komuś streścić jej minione trzydzieści, to prawdopodobnie stwierdziłby, że dostaliśmy kokosem w głowę.