Szanowni Państwo!
Gdy w Polsce zaczynają się polityczne wakacje, w Stanach Zjednoczonych trwa intensywna kampania przed wyborami prezydenckimi. W ostatni piątek ciśnienie komentatorów podniosło przemówienie Donalda Trumpa na konferencji konserwatywnych chrześcijan. Trump namawiał zebranych do głosowania, obiecując, że to „ostatnie wybory”, w których będą musieli wziąć udział. „Za cztery lata nie będziecie musieli znów głosować. Załatwimy wszystko tak dobrze, że nie będziecie musieli głosować” – mówił Trump.
Część komentatorów niuansowała te słowa, podkreślając, że Trump jest chaotyczny i impulsywny, jednak inni odebrali je jako zapowiedź rządów autorytarnych. Nastrojów nie studzi inna wypowiedź polityka, tym razem z sobotniego wiecu w Minnesocie. Jak pisze „New York Times”, Trump dał w niej „jasno do zrozumienia, że porzucił apel o jedność narodową, który wygłosił po zamachu dwa tygodnie temu”. Gazeta cytuje jego słowa: „Nie zmieniłem się”, „Może stałem się gorszy”.
Amerykańską kampanię uważnie obserwują Europejczycy, również politycy w Polsce, a komentarzom towarzyszą takie emocje, jakby kampania toczyła się także tu, a nie tylko w Ameryce. Widać też wyraźny podział sympatii – zazwyczaj prawica deklaruje, że wygraną Trumpa przyjmie z satysfakcją, a reszta deklaruje sympatię do Joe Bidena i kandydatki demokratów na prezydenta – Kamali Harris.
Zaangażowanie Europy w sprawy amerykańskie jest zrozumiałe. Od polityki prowadzonej przez przyszłego prezydenta będą zależeć nie tylko wewnętrzne sprawy Ameryki, ale i wiele z ważnych spraw światowych – w tym zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w NATO, a także dalsze losy wojny, którą Rosja prowadzi w Ukrainie, czy też relacje między USA a Izraelem. Część obserwatorów patrzy z zaniepokojeniem na duże szanse wyborcze Trumpa, ponieważ zapowiada on politykę mniej wrażliwą na europejskie i polskie potrzeby.
Jednocześnie przedwyborcze sondaże dają też szanse Kamali Harris – w niektórych wygrywa z Trumpem. Za każdym razem różnica między kandydatami jest jednak minimalna. Jednak możliwość niewielkiego zwycięstwa daje kolejny powód do obaw przeciwnikom Trumpa. Po swojej przegranej z Joe Bidenem, ogłosił on, że doszło do wyborczego fałszerstwa i wezwał sympatyków do sprzeciwu, co skończyło się szturmem na Kapitol.
Gdyby poparcie wyborcze mierzyć pieniędzmi wpłaconymi na kampanię kandydatów, to można powiedzieć, że szanse demokratów wzrosły od czasu, kiedy kampanię rozpoczęła Kamala Harris. Mniej więcej w tydzień zebrała 200 milionów dolarów, a 66 procent z tej sumy pochodzi od nowych darczyńców, o czym poinformował na platformie X zastępca szefa jej sztabu, Rob Flaherty. Sztab Trumpa na początku lipca poinformował natomiast, że kandydat republikanów zebrał 331 milionów, ale w całym drugim kwartale roku. Biden zebrał w tym czasie 264 milionów.
W aktualnym numerze „Kultury Liberalnej” piszemy o wyborach w Stanach Zjednoczonych i analizujemy konsekwencje zwycięstwa Donalda Trumpa albo Kamali Harris.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”