Bhutański reżyser Pawo Choyning Dorji, znany z nominowanej do Oscara „Lunany”, powrócił z „Mnichem i karabinem”, kolejnym filmem z prostą, ale wielowątkową i porywającą historią. Dotychczas uwagę miłośników kina zwróciło kilka filmów z małego himalajskiego państwa, często skupionych na zderzeniu między tradycją a nowoczesnością. „Podróżnicy i magowie” [reż. Khyentse Norbu, 2003] oraz wspomniana „Lunana. Szkoła na końcu świata” z 2019 roku pokazują bohaterów, których celem jest wyrwanie się z ojczyzny w poszukiwaniu innego, lepszego życia. Tym razem relacja między tradycją a nowoczesnością rozwija się inaczej: to świat wkracza w rzeczywistość spokojnej wioski w Królestwie Grzmiącego Smoka.

Materiały prasowe dystrybutora Aurora Films

 

Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku…

 

W obliczu szybko zmieniających się technologii i mediów nie pozostajemy bierni. Aby móc nadal dostarczać Ci jakościowe treści, prosimy o podzielenie się swoją opinią na temat pracy Kultury Liberalnej i wypełnienie anonimowej ankiety.
Dołącz do nas i współtwórz Kulturę Liberalną — wypełnij ankietę >> 

 

Amerykanin w Shangri-li

Na głęboką bhutańską prowincję przybywa Amerykanin, Ronald Coleman, zupełnie nierozumiejący lokalnych realiów. Jego przewodnikiem jest Benji, młody Bhutańczyk ze stolicy, dla którego prowincjonalna rzeczywistość i racjonalność mieszkańców tradycyjnej wsi są niemal równie odległe. Główną oś filmu stanowią zabiegi w celu zdobycia zabytkowego karabinu. Broni poszukuje młody mnich Tashi, bez wahania realizujący polecenie swojego lamy, który zamierza wykorzystać ją podczas rytuału religijnego. Tymczasem zagraniczny kolekcjoner jest skłonny zapłacić ogromne pieniądze za poszukiwany od wielu lat karabin z czasów wojny secesyjnej. Amerykanin nie jest tu szczególnie przekonującą postacią, ale stanowi istotny kontrapunkt. Warto zauważyć, że postać ta nosi nazwisko podobne do aktora Ronalda Colmana, odtwórcy głównej roli w „Zaginionym horyzoncie” [reż. Frank Capra, 1937]. Książka Jamesa Hiltona o tym samym tytule i jej ekranizacja pokazywały Shangri-lę, utopijną himalajską krainę, zamieszkiwaną przez społeczność, idealnie rządzoną przez mądrych lamów. Obraz ten stał się źródłem zachodnich wyobrażeń na temat Tybetu. Bhutan, współcześnie jedyne istniejące buddyjskie królestwo, nadal ucieleśnia zachodnie marzenia o harmonijnym społeczeństwie, żyjącym szczęśliwie i spokojnie z dala od pędzącego świata. Ale Królestwo Grzmiącego Smoka też podlega przemianom. 

Materiały prasowe dystrybutora Aurora Films

W filmie w tle zabiegów o pozyskanie karabinu oglądamy położoną w centralnym Bhutanie wieś w ważnym historycznie momencie. Akcja filmu toczy się bowiem w okresie nadciągającej zmiany polityczno-społecznej. Czwarty król z rządzącej od stu lat dynastii Wangchucków, Jigme Singye Wangchuck, decyduje się na abdykację. Nie chodzi o całkowitą likwidację monarchii, jak można by wnioskować z filmu, lecz król ustępuje na rzecz swojego syna, Jigme Khesara Namgyela Wangchucka. Władca wprowadza ustrój dziedzicznej monarchii konstytucyjnej, wymagający przeprowadzenia pierwszych demokratycznych wyborów do parlamentu. Obywatele są do nich przygotowywani poprzez próbne wybory, w których można głosować na fikcyjne partie, oznaczone kolorami. Eksperyment ten, jak widzimy w filmie, nie przebiega gładko, pomimo zabiegów lokalnych urzędników, początkujących polityków i energicznej przewodniczącej centralnej komisji wyborczej. Mieszkańcy wioski Ura nie rozumieją koncepcji wyborów, nie czują potrzeby zmiany, a przede wszystkim są przywiązani do swojego króla – największą popularność w filmowych niby-wyborach zdobywa partia charakteryzowana barwą królewską.

Materiały prasowe dystrybutora Aurora Films

Młodość demokracji

Mimo problematycznych początków, w Bhutanie od 2008 roku regularnie odbywają się powszechne wybory do Zgromadzenia Narodowego. Frekwencja utrzymuje się na poziomie 66 procent, co jest niezłym wynikiem, jeśli weźmiemy pod uwagę rozproszenie populacji w himalajskich dolinach i analfabetyzm co czwartego obywatela. Bhutańskie prawo wyborcze zawiera kuszące zapisy: zezwala na zasiadanie w izbie wyższej parlamentu jedynie osobom, które nie są członkami partii politycznych oraz wprowadza wymóg merytokratyczny, cenzus wyższego wykształcenia. Demokracja nie jest jednak mocno ugruntowana, żadnej partii nie udało się dotychczas utrzymać poparcia społecznego, czyli przewagi w izbie niższej, wolność mediów pozostawia wiele do życzenia, kler buddyjski ma znaczne przywileje, kobiety u władzy są nieliczne, a król pozostaje najwyższym autorytetem. Cała rodzina królewska, zarówno emerytowany czwarty król i jego cztery królewskie małżonki, jak i piąty król z młodą królową i trójką dzieci, pozostają postaciami powszechnie kochanymi i szanowanymi. W zaskakujący sposób przełożyło się to w 2021 roku na błyskawiczne zaszczepienie bhutańskiej populacji przeciwko covid-19. Król ogłosił bowiem, że podda się szczepieniu dopiero na samym końcu – bezpieczeństwo władcy stało się największą troską dla obywateli, którzy masowo ruszyli do szczepienia. 

Współczesny Bhutan to państwo podążające własną ścieżką rozwoju, zawieszone między tradycją a nowoczesnością. Szczególnie atrakcyjnym bhutańskim wkładem w myśl i praktykę społeczną jest wprowadzona przez czwartego króla koncepcja Szczęścia Narodowego Brutto, w tym roku obchodząca pięćdziesięciolecie. Ta holistyczna, oparta na buddyzmie idea miała zastąpić bazujący na materialnym dobrobycie PKB. Bhutański wskaźnik nie ignoruje rozwoju gospodarczego i materialnej jakości życia, ale uwzględnia również wartości duchowe, troskę o wspólnotowość, środowisko naturalne i narodowe tradycje. Rozwój jest rozumiany jako proces, prowadzący do maksymalizacji szczęścia, realizujący materialne, duchowe i emocjonalne potrzeby jednostki i społeczności jako równoważne. Na bhutańskim szczęściu są jednak rysy. Przede wszystkim nie jest dostępne dla wszystkich: pod koniec lat osiemdziesiątych dziesiątkom tysięcy mieszkańców pochodzenia nepalskiego, Lhotshampa, odebrano obywatelstwo i zmuszono do opuszczenia kraju. Pozostaje to wstydliwą kartą panowania czwartego króla. Członkowie społeczności LGBTQ+ również do niedawna mogli czuć się wykluczeni, ponieważ dopiero w 2021 roku w Bhutanie tak zwany „nienaturalny seks” wykreślono z listy przestępstw, a zaledwie kilka lat wcześniej w języku dzongkha pojawiły się słowa takie jak gej, lesbijka, homoseksualny, biseksualny, transpłciowy. Powtarzane co kilka lat badania poziomu szczęścia w kraju wskazują, że nie wszyscy obywatele czują się szczęśliwi. Mogliśmy to zobaczyć w dokumencie „Agent szczęścia” [reż. Arun Bhattarai i Dorottya Zurbó, 2024], nagrodzonym na tegorocznym Millennium Docs Against Gravity. Choć według bhutańskich badań Szczęścia Narodowego Brutto zaledwie kilka procent populacji nie jest jeszcze szczęśliwe, to wiele problemów w kraju nie zostało rozwiązanych: przemoc domowa, alkoholizm, problemy ze zdrowiem psychicznym, samobójstwa, brak szans życiowych dla młodych wykształconych ludzi, którzy masowo marzą o emigracji do Australii czy USA. Nic dziwnego, że w obejmującym większość państw świata World Happiness Index Bhutan już się nie pojawia, a w ostatnim wykazie z 2019 roku znalazł się 95. miejscu, podczas gdy Polska na miejscu czterdziestym (w roku 2024 jesteśmy nawet pięć miejsc wyżej). 

Materiały prasowe dystrybutora Aurora Films

Pokusy nowoczesności 

W filmie Dorjiego Bhutańczycy w szczególny sposób reagują na modernizację i zagraniczne nowinki. Od torby pełnej dolarów ważniejsze jest wypełnienie woli lokalnego autorytetu religijnego. Wielki rzeźbiony czerwony fallus zostaje naturalnie uznany za właściwą rekompensatę za kosztowną broń. Ale już pojawiają się zapowiedzi nowej rzeczywistości: wielką atrakcją staje się telewizja, film z Jamesem Bondem przyciąga do lokalnego sklepiku tłumek widzów, a posiadanie większego telewizora to nowy symbol statusu. Dzisiaj Bhutańczycy stoją w rozkroku między szacunkiem dla tradycji a nowo rozbudzonymi ambicjami, choć władze, wpuszczając do Bhutanu nowoczesność, próbowały ograniczać jej negatywne konsekwencje. Zezwalając na rozwój turystyki, za sprawą wiz i wysokich podatków turystycznych zadbano o ograniczenie liczby i zasięgu turystów. Telewizja i internet pojawiły się w Bhutanie w jednakowym czasie, w 1999 roku, ale aby chronić młodych przed niepożądanymi wzorcami, zakazano kanałów z modą. Gdy wysyłani za granicę na studia młodzi ludzie wracali do kraju, musieli poddawać się swoistej resocjalizacji w buddyjskich klasztorach. Nie udało się jednak Bhutanu zakonserwować, choć na pierwszy rzut oka nadal cechą charakterystyczną jest kultywowanie narodowych i religijnych tradycji, nierozerwalnie ze sobą związanych. Obywatele wypełniają nakazy królewskie i celebrują swoją bhutańskość, nosząc narodowe stroje oraz budując domy w tradycyjnym stylu i ozdabiając je malunkami chroniących przed nieszczęściem zdobnych fallusów. Jednakże jeśli zajrzymy poza oficjalne decorum podczas buddyjskich festiwali Tshechu, zobaczymy inne zjawiska. Nastolatków gra na smartfonach interesuje bardziej niż obserwacja tańczących mnichów, dziewczęta do tradycyjnej sukni kira zakładają ozdoby z Hello Kitty, uczniowie podczas pielgrzymki słuchają indyjskiego popu, a najczęściej kupowanymi na okolicznościowych bazarkach zabawkami dla dzieci są, nomen omen, karabiny. 

Materiały prasowe dystrybutora Aurora Films

„Mnich i karabin” pozostaje ciepłą, sentymentalną opowieścią o świecie, w którym wartości duchowe i dobro wspólnoty są ważniejsze od indywidualnego zysku. Być może filmowa historia przeniesiona kilkanaście lat później, do współczesności, potoczyłaby się inaczej. Pokazany obraz społeczności zjednoczonej wokół wspólnych wartości, nienawykłej do sporów politycznych, niefetyszyzującej pieniądza jest kojący, podobnie jak filmowe górskie krajobrazy i połacie kwitnącej na różowo gryki. Dodajmy do niego komiczne sceny nieporozumień, zakorzenionych w różnicach kulturowych – lecz nieośmieszających żadnej ze stron – a w rezultacie wyjdziemy z kina z uśmiechem na twarzy, radością w sercu i zapewne marzeniem o odwiedzeniu tej niezwykłej krainy.