Igrzyska olimpijskie bez Rosjan to „zaściankowy turniej” – oznajmiła w marcu rosyjska dżudoczka Tatiana Kazieniuk podczas wizyty Władimira Putina w Krasnodarze. Rosyjski dyktator, witając się ze sportowcami, zgodził się z opinią sportsmenki: „Istotnie. W pełni się zgadzam”, odrzekł zdawkowo, niejako w odpowiedzi na wykluczenie Rosjan z nadchodzącej imprezy w Paryżu.

Putinowi umknęło, że rosyjskich sportowców na igrzyskach nie ma już od lat – przynajmniej oficjalnie, pod własną flagą. Z olimpiad w Tokio i Pekinie wykluczono ich przez aferę dopingową (świetnie zobrazowaną w oscarowym filmie „Ikar”), a pełnoskalowa inwazja na Ukrainę pozbawiła Rosjan możliwości występowania nawet pod sztandarem Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego. W Paryżu zostali sklasyfikowani jako zawodnicy „neutralni”, pozbawieni możliwości afiszowania się flagą czy hymnem. W efekcie, w Paryżu wystąpiło kilkanaścioro Rosjan i Rosjanek. Nie licząc oczywiście tych, którzy uprzednio zmienili obywatelstwo.

 

Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku…

 

W obliczu szybko zmieniających się technologii i mediów nie pozostajemy bierni. Aby móc nadal dostarczać Ci jakościowe treści, prosimy o podzielenie się swoją opinią na temat pracy Kultury Liberalnej i wypełnienie anonimowej ankiety.
Dołącz do nas i współtwórz Kulturę Liberalną — wypełnij ankietę >> 

 

Nasi i obcy

Kwestia wyekspediowania do Paryża sportowców stała się w Rosji kolejną okazją do dzielenia Rosjan na „swoich” oraz „wrogów”. Wielu z rosyjskich atletów demonstracyjnie zadeklarowało niechęć do uczestnictwa w „rusofobicznych” igrzyskach, zaskarbiając sobie poklask Kremla i stawiając w niezręcznej sytuacji tych, którzy do Paryża pojechali. Trudno powiedzieć, do jakiego stopnia deklaracje o wierności wobec państwa były wymuszane z góry. W totalitaryzującym się społeczeństwie, gdzie kolejne sfery ludzkiego życia zostają podporządkowane państwowym celom, niektórzy przejawiają wiernopoddańczą lojalność, nawet nie będąc o to proszonym.

Pojawiąjące się wątpliwości – że może jednak warto było na olimpiadę pojechać – rosyjskie władze starały się rozwiać poprzez dyskredytację całości imprezy. Nie obyło się bez krytyki ceremonii otwarcia. Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow, zapytany przez media, czy Putin oglądał widowisko, wyraził się jasno: „Myślę, że nie – dzięki Bogu!”.

Rozwijając temat, Pieskow stwierdził, że władze w Rosji wykazały się przezornością, decydując się na brak transmisji igrzysk. Dzięki temu Rosjanie nie musieli być świadkami „strasznych ekscesów”, które były „odrażające” i – co najważniejsze – niezgodne z rosyjskim prawem. Kremlowskiemu rzecznikowi chodziło tu zapewne o federalny zakaz „propagandy LGBT”, pod co można było podciągnąć obecność drag queens na paryskiej ceremonii. Zaprezentowane w Paryżu otwartość i humor – nawet jeśli przejawiające się w balansującej na granicy dobrego smaku zdolności do trawestacji kulturowych leit motivów – uszła uwadze Kremla.

Olimpijska zgnilizna

„Takie rzeczy tylko w gejropie”, wydaje się powtarzać rosyjska propaganda. I nie chodziło tu tylko o ceremonię otwarcia, lecz także przebieg igrzysk. Oprócz organizacyjnych wpadek – brudnej Sekwany czy awarii na kolejach – propagandowe ośrodki przejawiały szczególne zainteresowanie wszystkim tym, co jakoby ma podkreślać zgniliznę Zachodu. 

Do sprawy algierskiej bokserki Iman Khelif – co do której płci zgłoszono wątpliwości ze strony prawicowych komentatorów przy jednoczesnym braku dowodów – odniósł się sam Pieskow, mówiąc, że jest to potwierdzenie tego, że olimpijski ruch padł ofiarą „pseudoliberalnych wybryków”. Co ciekawe, według wielu ekspertów kontrowersje wokół Algierki zostały świadomie wywołane przez Rosjanina, wysoko postawionego działacza sportowego. 

Krytyka skupiona wokół „bluźnierczej” ceremonii, zaburzaniu „prawdziwego” balansu płciowego i reszty zachodnich fanaberii koresponduje z oburzeniem ze strony innych tradycyjnych sojuszników Kremla. Komentując otwarcie igrzysk, premier Węgier Viktor Orbán powiedział, że to dowód na „brak wspólnej moralności” w Europie. Prezydent Serbii Aleksander Vucić rzucił zaś, że światem rządzi choroba, w wyniku której „mężczyźni biją kobiety i zdobywają medale”. I nie chodziło mu o przemoc domową. 

Kremlowskie wojny kulturowe

Dla Rosjan podsycanie płomienia wojen kulturowych wpisuje się w szerszy trend dyskredytacji Zachodu jako takiego i dezawuowaniu jego soft power. Inkluzywność, polemiczność oraz zdolność do autoparodii są tutaj szczególnie łatwym celem. Krytyka tychże rezonuje wszak z wieloma środowiskami w krajach zachodnich, uzyskując efekt skali dzięki mediom społecznościowym. A że „obrazoburczy” fragment ceremonii stanowił jedynie jej część, a kontrowersje wokół konkretnych zawodniczek w ogóle nie przysłoniły całości przebiegu igrzysk – to już didaskalia, na które Kreml z poplecznikami nie zwracają uwagi. 

Od wieków Rosjanie przyglądają się Zachodowi w nadziei na to, że ten ich dostrzeże i doceni – nawet jeśli (a może i szczególnie wtedy) jest to percepcja zbudowana na połączeniu przestrachu i odrazy. Teraz, gdy Rosjan celowo wyrzuca się poza nawias wspólnoty europejskiej i globalnej – vide właśnie igrzyska – nie mają oni innego wyboru jak tylko dyskredytować tego rodzaju gremia. W Zachodzie dostrzegają zaś to, co pasuje im do własnej wizji świata – a więc Duginowski „zgniły ogród”, o coraz mniejszym znaczeniu. 

źródło: Canva

Wątpliwa alternatywa

Być może tego rodzaju przekaz trafia na podatny grunt zarówno poza, jak i wewnątrz Zachodu. Tyle że wspólnota myśli to jedno, a inną rzecz stanowi wspólnota dążeń. Trudno sobie wyobrazić, że w proteście przeciwko wokeizmowi/genderyzmowi kolejne kraje zaprzestaną wysyłać sportowców na olimpiady.

Rosjanie organizują bowiem „konkurencyjne” turnieje – dla krajów zrzeszonych w BRICS czy przełożone na następny rok Igrzyska Przyjaźni. Oprócz ich wątpliwego poziomu i niskiej frekwencji, pierwsza z tych imprez zakrawała na komizm – o czym pisała dla „Tygodnika Powszechnego” Anna Łabuszewska

Turnieje te są organizowane według myśli, że bez Rosjan sportowe zmagania nie mają sensu. Tyle że poza tym nie mają w sobie nic atrakcyjnego ani unikatowego, świecą światłem odbitym od olimpijskiego znicza, zapalanego gdzieś poza granicami Federacji Rosyjskiej, bez rosyjskiego udziału. To zaś boli Kreml, który obsesyjnie troszczy się o wizerunek własnej potęgi. 

Czajkowski gestem dobrej woli 

Na szczęście dla Rosjan, wciąż istnieją dyscypliny, w których antyrosyjski kordon został przerwany – chociażby w tenisie, gdzie organizatory turniejów ugięli się pod finansową presją. Otwartym pytaniem pozostaje to, czy za dwa lata – a więc podczas zimowych igrzysk we włoskim Mediolanie – Międzynarodowy Komitet Olimpijski nie zmiękczy swojej dotychczasowej postawy. W obliczu ewentualnego zamrożenia wojny rosyjsko-ukraińskiej nie jest to wykluczone; wszak nieobecność presji opinii publicznej na macherów z Komitetu miałaby w tym kontekście znaczenie. 

Sukcesywne przywracanie Rosjan do olimpijskiego grona zapewne nie obędzie się bez rosyjskich pieniędzy, lobbingu i gestów rzekomej dobrej woli. Takich jak akompaniament „Dziadka do orzechów” Czajkowskiego na ceremonii otwarcia igrzysk w rosyjskim Soczi dziesięć lat temu. Wybór muzyki akurat tego kompozytora – prywatnie homoseksualisty – miał być swoistym „puszczeniem oczka” do Zachodu: Rosja nie jest wcale tak homofobiczna, jak twierdzą złe języki. 

Jednak kilka miesięcy po zapaleniu znicza w Soczi rosyjskie wojska zajęły ukraiński Krym i zainicjowały rewoltę w Donbasie, niwecząc obraz Rosji jako kraju poważnie promującego ideę olimpijską, a więc budowę lepszego świata w duchu międzynarodowej przyjaźni. 

Czołgi zamiast lekkoatletyki

Rosyjskie zapewnienia, że tym razem zagrają fair, nie powinny więc znajdować globalnego zrozumienia. Rosjanie i tak mają swoje własne turnieje, w których mogą hołubić ulubione dyscypliny. Chociażby organizowane od prawie dziesięciu lat mistrzostwa świata w biathlonie czołgów, gdzie reprezentacje narodowe ścigają się tymi pojazdami, strzelając jednocześnie do wyznaczonych celów. I choć nie jest to dyscyplina olimpijska, organizatorom udało się do paru edycji doprosić między innymi czołgistów z Indii i Kataru.

Rosjanom jako gospodarzom nikt nie będzie mówić, czy mogą w uczestniczyć w imprezie. Zasady rywalizacji tworzą sami, o czym przekonano się rok temu. Wówczas turniej odwołano. Oficjalnej przyczyny nie podano, ale można z dość dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że w sytuacji pełnoskalowej wojny marnotrawstwo czołgów w ramach sportowej rywalizacji byłoby niewskazane. W ten sposób Rosjanom po raz kolejny odmówiono sportu. Ale to również na własne życzenie, podobnie jak w przypadku igrzysk olimpijskich.