Mam na Facebooku 24 wspólnych znajomych z Natalią K. W rzeczywistości ma ona inne imię i pierwszą literę nazwiska, ale Anna Gielewska, dziennikarka śledcza z portalu Frontstory, która opisała historię jej partnera, tak właśnie ją nazwała. Partner Natalii Pablo Gonzalez jest rosyjskim szpiegiem, agentem GRU, siedział z tego powodu dwa lata w polskim areszcie, a ostatnio wyjechał do Rosji w ramach wymiany szpiegów ze Stanami Zjednoczonymi.
Natalia K. jest dziennikarką, stąd mamy tylu wspólnych znajomych. Większość z nich to dziennikarze, część to fotoreporterzy, znani z mediów socjolodzy, nauczyciel i ksiądz.
Nie wpadałabym na to, żeby sprawdzić, czy moi znajomi mają ją w swoich znajomych, gdyby nie kolega, który zachęcał do tego na swoim profilu. A przecież nie wiadomo, jaka była jej rola w infiltracji środowiska mediów. Wiadomo, że ma zarzut pomocnictwa w szpiegostwie. W domu u Gonzaleza i Natalii K. bywali dziennikarze, aktywiści z granicy polsko-białoruskiej, sama Natalia K. też jeździła na granicę i przebywała w środowisku aktywistów. A ci, jak pisze Gielewska, próbują sobie teraz przypomnieć, czy ładowali telefony ładowarką albo powerbankiem któregoś z nich, dopuszczając być może ich w ten sposób do zawartości swoich urządzeń.
Czy jest ich więcej?
Mam już 23 wspólnych znajomych z Natalią K. Od czasu, kiedy zaczęłam pisać ten tekst, z grona jej znajomych wypisał się znany z mediów ksiądz. Odkryłam też, że miałyśmy znacznie więcej wspólnych znajomych, w tym ważnego ministra, tylko najwyraźniej sprawdziłam to później niż oni. Wśród znajomych Natalii K. był też tropiący rosyjskie wpływy w Polsce autor.
Być może zastanawiają się nad tym samym co ja – jak duże jest ryzyko, że wokół nas jest więcej takich osób jak ona albo jej partner. Ludzi, którzy świadomie i w złej wierze zbierają informacje, sieją dezinformację albo pomagają w tym nieświadomie, bo Natalii K. niczego nie udowodniono i sama mogła być ofiarą Gonzaleza.
Wiadomo, że za granicą trwa wojna, że Putin i Łukaszenka robią wiele, by destabilizować Zachód, że na rzecz chaosu działa ją podsycane przez Rosję dezinformacja i polaryzacja. Nie sądzę jednak, że wielu z nas, nie tylko dziennikarzy, przekłada to na grunt osobisty. A przecież w czasach (przed)wojennych wskazana jest nieufność i podejrzliwość, których nie pielęgnujemy w czasach spokoju. Teraz wokół nas mogą być ludzie, którzy zbierają o nas informacje, by potem chcieć nas, na przykład, szantażować i namawiać do współpracy albo zaszkodzić komuś innemu. Takie myślenie nie jest już dowodem nadmiernej wyobraźni czy megalomanii, ono stało się uzasadnione.
W czerwcu łotewska polityczka Olga Czerniawska uciekła do Białorusi, tak jak wcześniej polski sędzia Tomasz Szmydt zamieszany w aferę hejterską. Podobnie jak on, poprosiła o azyl, uzasadniając to strachem przed represjami w swoim kraju i opowiedziała o tym w białoruskiej telewizji. Czy oboje byli szantażowani przez białoruskie służby i w ten sposób zmuszeni do współpracy? Bardzo prawdopodobne. Jednak służby rosyjskie i białoruskie mogą stanowić realne zagrożenie także dla zwykłych obywateli państw europejskich, których z jakiś powodów uznają za wartych zainteresowania.
Jednak najważniejszy jest PiS
Myśląc o tym, przypominam sobie wtorkową konferencję premiera Donalda Tuska, na której zapowiedział raport z działania komisji do spraw wpływów rosyjskich i białoruskich. Ma się ukazać 29 października, jednak już teraz premier ujawnił dokument, który według niego pokazuje, o co tak naprawdę chodziło komisji do spraw wpływów rosyjskich powołanej za rządów PiS-u. A chodziło o to, żeby zebrać haki na wpływowych funkcjonariuszy wojskowych i wyeliminować ich z życia publicznego. Szef tamtej komisji, Sławomir Cenckiewicz, zwrócił się w tym celu do kontrwywiadu wojskowego o ich teczki.
Premier nie powiedział, co z tego wynika i po co Cenckiewiczowi były haki na wojskowych i dlaczego miał chcieć wyeliminować ich z życia publicznego. Czy dlatego, że chciał w ten sposób osłabić państwo polskie i armię, czy dlatego, że wojskowi ci krytykowali publicznie PiS. A to ważny wniosek z informacji udzielonej przez premiera kilka dni po tym, jak ujawniono, że partnerką rosyjskiego szpiega była wpływowa polska dziennikarka.
Wiadomo też, że politycy robią komisje, żeby zaspokoić społeczne oczekiwania działania władzy i dlatego w tym sejmie także powstało kilka, a realną pracę w sprawie rozliczeń wykonują w ciszy odpowiednie służby. Jednak teraz po opisaniu Gonzaleza i jego partnerki przydałby się jakiś lepszy komunikat niż sugestia, że poprzednia komisja była upolityczniona albo i mogła działać na niekorzyść państwa.
Tak, jak warto być podejrzliwym, tak i należy oczekiwać od państwa, że w tym wypadku nie będzie mówić o PiS-ie, tylko o tym, że panuje nad sytuacją i chroni obywateli.
* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Flickr