„Nie miałem wiedzy, że nie mogę tak uczynić” – mówił wczoraj do kamer skruszonym głosem były wiceminister sprawiedliwości Bartłomiej Ciążyński.

Chodzi o to, że pojechał na wakacje do Słowenii służbowym samochodem, a dopóki nie przejechał granicy Polski, płacił za tankowanie służbową kartą. Korzystał więc w prywatnych sprawach z rzeczy i pieniędzy podatników. Wczoraj poinformowali o tym w Wirtualnej Polsce Paweł Figurski i Patryk Słowik.


Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku…
W obliczu szybko zmieniających się technologii i mediów nie pozostajemy bierni. Aby móc nadal dostarczać Ci jakościowe treści, prosimy o podzielenie się swoją opinią na temat pracy Kultury Liberalnej i wypełnienie anonimowej ankiety.
Dołącz do nas i współtwórz Kulturę Liberalną — wypełnij ankietę >> 

W efekcie tego tekstu Ciążyński, który jest politykiem Lewicy, wystąpił na konferencji prasowej obok Włodzimierza Czarzastego i ogłosił, że podał się do dymisji. Donald Tusk skomentował to krótko na X: „Dymisja przyjęta”. O tym, że to jedyne możliwe rozwiązanie, mówili i pisali potem inni politycy Koalicji Obywatelskiej.

Podkreślmy – chodzi o około 67 litrów paliwa i eksploatację służbowego samochodu podczas prywatnego wyjazdu do Słowenii.

100 miliardów PiS-u

Równolegle toczy się pełna emocji dyskusja na temat publicznych pieniędzy, które na partyjne cele wykorzystywało PiS. Tu nikt się do niczego nie przyznał, sądy nie wydały jeszcze wyroków, ale są dokumenty, z których ma wynikać, że PiS mogło wykorzystywać publiczne pieniądze na promocję swoich polityków. Teraz bada je Państwowa Komisja Wyborcza.

PKW może badać tylko to, czy pieniądze były prawidłowo wydawane przez komitet wyborczy PiS-u podczas trwania kampanii wyborczej. Premier Donald Tusk mówił jednak, że toczy się audyt dotyczący nieprawidłowości znacznie dalej idących niż kwoty wydane podczas kampanii. Suma podejrzanych wydatków ma wynosić nawet 100 miliardów złotych.

To, o czym mówi Tusk, mogą rozliczyć i zbadać prokuratura i sądy, w efekcie czego politycy mogą ponieść odpowiedzialność karną i finansową. Konsekwencją badań PKW może być wstrzymanie wypłaty 75 procent subwencji i jednorazowej dotacji na kampanię dla PiS-u – razem 38 milionów złotych. Z tego, co opisuje Jacek Gądek w „Newsweeku”, może być to krok do bankructwa partii, która na kampanię zaciągnęła kredyt w wysokości 15 milionów złotych, a bank PKO domaga się natychmiastowej spłaty.

My pokażemy standardy

Od czasu nagłośnienia kłopotów PiS-u politycy tej partii alarmują, że przeciwnicy polityczni, którzy są teraz u władzy, chcą ją wyeliminować przez pozbawienie pieniędzy na działalność. Wprawdzie dokumenty, które mają pokazać te nieprawidłowości, do PKW dostarczają rzeczywiście przedstawiciele władzy, to jednak zapisane są w nich autentyczne wydatki, a decyzję będzie podejmowała PKW, a nie rząd. To nie ma znaczenia dla tych, którzy uwierzą w prześladowanie PiS-u – liczy się prosty przekaz: „chcą nas zniszczyć”.

Dlatego sprawę Ciążyńskiego KO potraktowała tak samo – w prosty sposób pokazała, co chciała pokazać. To prosta odpowiedź na proste oskarżenie: wy wydawaliście w niejasny sposób miliardy i uważacie się za ofiary prześladowania, a my traktujemy poważnie i bezwzględnie nawet kilkaset nieprawidłowo wydanych złotych.

Mocne, ale osłabnie

Politycznie brzmiałoby to genialnie, ale najprawdopodobniej ruch ten zrobi wrażenie tylko na zwolennikach koalicji rządzącej. Od dawna wszystko wskazuje na to, że zwolennikom PiS-u nie przeszkadza, że kiedy była u władzy, ich ulubiona partia mogła kraść. Bezwzględna czystość prezentowana przez polityków obecnie rządzących nie zrobi na nich wrażenia. W dodatku, kiedy PKW ogłosi swoją decyzję, wiadomość ta straci już świeżość i zblednie. Najbardziej zapamięta ją wiceminister, który stracił stanowisko.

Politycy PiS-u będą za to urządzać protesty, ogłaszać zbiórki publiczne, wygłaszać oskarżenia. Argument, że nikt się na PiS nie uwziął, bo obecna władza tropi najmniejsze zło także w swoich szeregach, nie przebije się przez długi spektakl urządzony przez obecną opozycję.

Każdy mówi więc do swoich i to się pogłębi, bo po spektaklu PiS-u wzajemna niechęć obu obozów osiągnie szczyty, których jeszcze nie osiągnęła.

Tyle, jeśli chodzi o to, jak będzie. Jeśli zaś chodzi o to, jak być powinno, to oczywiście politycy koalicji rządzącej zareagowali najlepiej, jak mogli. Jeśli przez osiem lat walczy się o praworządność, a potem przywraca ją i rozlicza poprzedników, to trzeba demonstrować krystaliczną uczciwość. A kiedy ktoś ujawni nieuczciwość – bezwzględnie oczyścić własne szeregi.

Nie ma też wątpliwości, że słusznie postąpiła Wirtualna Polska, publikując tekst o wiceministrze Ciążyńskim. W bezstronnych mediach takie właśnie powinny panować standardy – należy publikować to, co niewygodne dla władzy, nawet jeśli uważamy, że jej przegrana w kolejnych wyborach byłaby dla państwa zła – i nawet jeśli sprawa dotyczy drobiazgów. Liczy się każda publiczna złotówka.

Po co to zdjęcie?

Jednak etyka dziennikarska nie ogranicza się tylko do patrzenia władzy na ręce.

Dwoje dzieci pojechało na rodzinne wakacje w piękne miejsca. Wiemy to ze zdjęcia, które Bartłomiej Ciążyński opublikował w swoich mediach społecznościowych, będąc na tych wakacjach. Na zdjęciu dzieci siedzą na kamieniu nad malowniczym jeziorem i jedzą coś z papierowych talerzy – chyba naleśniki. W wodzie pływają kaczki, a dalej odbija się w niej zielony brzeg i zamek. Takie chwile zapamiętuje się na całe życie jako szczęśliwe.

Twarzy dzieci nie widać, bo siedzą tyłem. Ale zdjęcie zostało opublikowane w Wirtualnej Polsce obok wielkiego zdjęcia portretowego ich ojca, na samej górze strony, w tle tytułu tekstu: „Paliwo do pełna, czyli jak wiceminister sprawiedliwości zatankował na nasz koszt podczas wakacji”.

Ze wspomnienia pikniku nad jeziorem zostanie im teraz w pamięci to, że w przedszkolu i w szkole wszyscy dowiedzieli się o tym tankowaniu. Że każdy może znaleźć to zdjęcie na stronie Wirtualnej Polski i w mediach społecznościowych ojca, a tam już są świeże komentarze: „Wstyd!”, „Czy można go już nazwać złodziejem?”.

Jeśli rozmawiamy więc o bezwzględnej uczciwości i etyce dziennikarskiej, to warto przedyskutować celowość umieszczania zdjęcia dzieci przy tekście o sprawie, za którą nie mogą ponosić odpowiedzialności, a w efekcie poniosą. Bo nikt chyba nie wierzy, że są na tym zdjęciu nierozpoznawalne.

„Nie miałem wiedzy, że nie mogę tak uczynić” – czy usłyszymy to teraz od redaktorów Wirtualnej Polski?

* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: TVP Info