Popularne w ruchu syjonistycznym i okresie powstawania państwa Izrael hasło głosiło: „ziemia bez ludu dla ludu bez ziemi”. Miało sugerować, że pozbawieni swojego miejsca na Ziemi Żydzi osiedlają się i budują struktury administracyjne na terenach bezludnych. To nieprawda. 

Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku…
W obliczu szybko zmieniających się technologii i mediów nie pozostajemy bierni. Aby móc nadal dostarczać Ci jakościowe treści, prosimy o podzielenie się swoją opinią na temat pracy Kultury Liberalnej i wypełnienie anonimowej ankiety.
Dołącz do nas i współtwórz Kulturę Liberalną — wypełnij ankietę >> 

Na brytyjskim terytorium mandatowym w Palestynie w 1947 roku, czyli na rok przed proklamowaniem Izraela, zamieszkiwało niemal 2 miliony ludzi, w tym jedynie nieco ponad 600 tysięcy Żydów, o połowę mniej niż Arabów i niewiele ponad 30 procent całej populacji. Ustanawianie w takim miejscu narodowego państwa żydowskiego nie mogło się skończyć inaczej jak masowymi wysiedleniami dotychczasowej ludności, aby zrobić miejsce napływowej. Wprawdzie granice nowego państwa wytyczono tak, aby objęły obszary o wyższym odsetku ludności żydowskiej, ale i tak nie obeszło się bez usuwania pozostałej. 

Europejczycy się tego nie obawiali i niespecjalnie protestowali, bo w czystkach etnicznych mieli wprawę, świeżo dokonali ich na masową skalę u siebie po drugiej wojnie światowej, ale zapoczątkowali jeszcze po tej poprzedniej. Koncepcja państwa narodowego nieuchronnie do nich prowadziła. Skoro można było zaś Dolny Śląsk wcielić do państwa polskiego po 800 latach, to czemu nie Judeę i Samarię do żydowskiego po 1900 latach?

„Wolę, abyście to wy byli mniejszością u nas, niż my mniejszością u was”

Jeśli popatrzy się na mapy etnicznego zróżnicowania osadnictwa w Europie przed pierwszą wojną światową, sporządzone na podstawie ostatniego przed jej wybuchem spisu powszechnego z 1910 roku, zobaczy się kolorową, choć nieco chaotyczną mozaikę. Zwłaszcza na obszarach Europy Wschodniej i Południowo-Wschodniej, gdzie skądinąd rozlokowane były największe skupiska ludności żydowskiej.

Ponieważ Wielka Wojna, jak wówczas mówiono, została wywołana przez wielonarodowe i ponadnarodowe monarchie, więc za cel ładu powojennego uznano ich likwidację i powołanie w ich miejsce państw narodowych. Każdy, choć trochę przenikliwy obserwator mógł przewidywać, że to musi doprowadzić do masowych wysiedleń na rozległych terenach o ludności mieszanej i wysoce prawdopodobnych w takiej sytuacji konfliktów o przebieg granic. Jak to trafnie ujął Konstanty Gebert z „Kultury Liberalnej”, w takich sytuacjach rządzi logika „wolę, abyście to wy byli mniejszością u nas, niż my mniejszością u was”. 

Znamy to dobrze także w Polsce z walk o Galicję Wschodnią z Ukraińcami, o Górny Śląsk z Niemcami, o Śląsk Cieszyński z Czechami czy z konfliktu o Wileńszczyznę z Litwinami. 

Najbardziej bodaj spektakularne przesiedlenia miały jednak miejsce w rozpadającym się imperium osmańskim, w obręb którego wchodziła także Palestyna. Dziś to może się wydawać zaskakujące, ale w jego stolicy, czyli Stambule, Turcy byli mniejszością (to znaczy stanowili mniej niż połowę mieszkańców), pośród licznych skupisk Greków, Ormian, Żydów, Albańczyków i ludności wszelkiej innej tożsamości z tego wielonarodowego państwa. 

Czas nacjonalizmu 

Imperium tureckich sułtanów nie było Arkadią, ale funkcjonowało w oparciu o formułę millet, czyli swoistego samorządu komunalnego różnych grup etnicznych i wyznaniowych, regulujących znaczną część stosunków wewnętrznych według własnego prawa zwyczajowego. Może ich koegzystencja nie była sielankowa, ale w miarę bezkonfliktowa, nad czym czuwała zwierzchnia władza imperialna, w XIX wieku oparta na ponadetnicznej i ponadwyznaniowej doktrynie ottomanizmu [Osmanlılık]. Jej ideolog Ahmed Cevdet Pasza wysoko cenił rolę chrześcijan i żydów w osmańskim państwie.

Ale ponieważ Europejczycy zasugerowali Turkom, że po upadku wielonarodowych imperiów, w tym ottomańskiego, przyszłość należy do państw narodowych, to rozpoczęły się wielkie wysiedlenia z tureckiego państwa, w imię jego unarodowienia. W wyniku tego unicestwiono trwającą przez ponad dwa i pół tysiąca lat grecką kulturę w Azji Mniejszej, której zawdzięczamy wielkich filozofów i artystów. Dziś straszą tam ruiny opuszczonych miast i wiosek. Z Ormianami rozprawiono się jeszcze gorzej, masowo ich eksterminując.

Skoro w Europie uznano państwa narodowe za najodpowiedniejszą formułę, to i mający europejskie aspiracje Turcy przejęli nacjonalizm, najpierw świecki, a potem stopniowo sprzęgnięty z islamem. Recep Tayyip Erdoğan to wytwór tego procesu i jego kontynuator.

Nacjonalizm jest wytworem europejskim, a głównie niemieckim, przybierającym u Johanna Gottfrieda Herdera esencjalistyczną i spirytualistyczną postać Volksgeist. Z jego inspiracji doszło w 1871 roku do zjednoczenia Niemiec, czyli stworzenia niemieckiego państwa narodowego. Animator tego procesu Otto von Bismarck chlubił się, że przeprowadził go „krwią i żelazem”. W imię owego nacjonalizmu nawoływał do dyskryminacji Polaków w nowym państwie i jej aktywnie dokonywał. Wpływowa część polskich elit politycznych i intelektualnych (chłopom i plebsowi był nieznany) przejęła nacjonalizm jako swoją własną ideologię, roztaczając wizję odbudowy Rzeczypospolitej, niekoniecznie zważając, że przed rozbiorami etniczni Polacy i katolicy stanowili w niej mniejszość. 

Żyd jest wszędzie obcym 

Roman Dmowski uważał, że da się tych pozostałych spolszczyć (nazywając językiem nacjonalistycznym: wynarodowić), także przy użyciu siły, byle nie było ich zbyt wielu (stąd jego powściągliwość w zakreślaniu granic przyszłego państwa polskiego). Józef Piłsudski marzył, że zechcą oni z Polakami tworzyć wspólne państwo. 

Ale nacjonalizm opanował całą Europę, zatem także Litwini, Ukraińcy, Czesi ulegali nacjonalistycznym mirażom własnego państwa, co nieuchronnie skazywało Polaków na konflikty z nimi. Ich dopełnieniem była zbrodnia wołyńska, a wysiedlenia Ukraińców po drugiej wojnie światowej stanowiły ich zwieńczenie. 

Narody żyjące w miarę zgodnie w monarchii habsburskiej wzięły się za łby i skoczyły sobie do gardeł po jej upadku. Skądinąd odbicie Lwowa spod chwilowego panowania Ukraińców, tamtejsi Polacy „uczcili” antyżydowskim pogromem.

Żydzi więc, a przynajmniej niektórzy żydowscy politycy i intelektualiści, zorientowali się, że w podzielonej na państwa narodowe Europie nie będzie dla nich miejsca, a co najmniej staną się obcy w każdym z tych państw. W wielonarodowych monarchiach byli jednymi z wielu, stopniowo wyemancypowanymi i coraz bardziej wpływowymi, w państwach narodowych byliby głównymi odszczepieńcami, a zapewne wrogami o ograniczonych prawach. „Żyd nigdzie u siebie w domu nie jest, nigdzie nie jest uważany za domownika – jest wszędzie obcym. Że on sam i jego ojcowie w tym kraju się urodzili, to w niczym stanu rzeczy nie zmienia. W większości wypadków traktuje się go jako pasierba, w najlepszym wypadku jako dziecko adoptowane, którego prawa można kwestionować, lecz nigdy nie jest uważany za prawowitego syna ojczyzny” – pisał czołowy na ziemiach polskich (a ściślej: ukraińskich) syjonista Leon Pinsker. 

Potrzeba własnego państwa

Stąd wzięła się koncepcja narodowego państwa żydowskiego, w którym Żydzi byliby „u siebie”. W Europie rozparcelowywanej między różne narody i ich państwa, nie było miejsca dla państwa żydowskiego. Stąd próby stworzenia owego „domu” dla Żydów, ulokowanego poza Europą. Wśród rozważanych propozycji znalazł się także nieszczęsny Madagaskar, który część Polaków zresztą upatrzyła sobie na swoją kolonię. Wypędzenie Żydów z Polski, o czym marzyli i do czego dążyli polscy nacjonaliści, nie musiałoby oznaczać końca polsko-żydowskich konfliktów.

Gdyby nie koncept państwa narodowego, Żydzi nie musieliby szukać sobie odrębnego miejsca do życia. Gdyby nie ekscesy nacjonalizmu, przypieczętowane Holocaustem, nie musieliby opuszczać Europy, ale też innych miejsc wcześniejszego osiedlenia, poddanych ideologii „odrodzenia narodowego” (także arabskiego). Gdyby nie antysemityzm i antyżydowskie pogromy, mogliby spełniać swoje aspiracje w Europie i wszędzie, gdzie byliby aktywni.

Nieżyjący już przewodniczący Knesetu i ambasador Izraela w Polsce Szewach Weiss stwierdził kiedyś nieco prowokacyjnie, że gdyby nie Zagłada, Polska miałaby obecnie 10 milionów Żydów i nagrodę Nobla średnio co trzy lata. To tylko niewielka przesada, zwłaszcza co do nagród Nobla, w zdobywaniu których Żydzi są czempionami (w przeciwieństwie do Polaków, zwłaszcza w naukach ścisłych i przyrodniczych). To zresztą byłby koszmar polskich nacjonalistów.

Dyskryminując, prześladując, a wreszcie mordując Żydów, my, Europejczycy, zmusiliśmy ich do szukania innego miejsca do życia. Pokazując im dokonywane w imię tworzenia państw narodowych wysiedlenia milionów ludzi przed, w trakcie i po obu wojnach wywołanych w Europie, nie mieliśmy większych skrupułów wobec groźby wysiedlenia setek tysięcy mieszkańców Palestyny, w imię utworzenia żydowskiego państwa narodowego. Zygmunt Bauman ubolewał, że nauczyliśmy Żydów posługiwania się siłą i przemocą w celu realizacji narodowych aspiracji i ideologicznych celów. Potępiamy politykę osadnictwa na terenach zamieszkałych przez ludność innego pochodzenia i wyznania, choć sami to robiliśmy na licznych obszarach Europy, w tym polskich kresach wschodnich i zachodnich, skądinąd naśladując „rugi pruskie” spod znaku Hakaty, których to Polacy byli ofiarami. 

Jesteśmy więc współwinni, a zatem i współodpowiedzialni za to, co dzieje się w Palestynie. Nas to też obciąża.