Uwaga do Czytelników: tekst zawiera spoilery

„Obcy: Romulus” to interquel z akcją toczącą się pomiędzy wydarzeniami z dwóch pierwszych filmów z uniwersum „Obcy”. Jednocześnie stanowi on dzieło niezależne względem poprzedników – ich znajomość nie jest wymagana do zrozumienia fabuły. Historia skupia się na młodych mieszkańcach kosmicznej kolonii, dla których kontrakt z korporacją Weyland-Yutani oznacza niemal niewolniczą pracę. Szansą na zmianę życia okazuje się dla nich wrak stacji kosmicznej z centrum badawczym Romulus. Obiekt nie jest tak opuszczony, jak początkowo się wydaje. Bohaterowie spotykają się z nieznanym. Tego samego nie można powiedzieć o widzach, którzy zamiast oryginalnego filmu dostają remiks wcześniejszych części.


Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku…
W obliczu szybko zmieniających się technologii i mediów nie pozostajemy bierni. Aby móc nadal dostarczać Ci jakościowe treści, prosimy o podzielenie się swoją opinią na temat pracy Kultury Liberalnej i wypełnienie anonimowej ankiety.
Dołącz do nas i współtwórz Kulturę Liberalną — wypełnij ankietę >> 

Metamorfozy „Obcego”

Cykl „Obcy” pod względem różnorodności nie ma sobie równych [1]. Choć pomiędzy poszczególnymi częściami pojawiali się tu niekiedy wspólni bohaterowie, to żaden z filmów nie był kopią poprzedników, tylko prezentował odmienną historię i estetykę. Co więcej, w większości przypadków można mówić o dziełach niemal autorskich, w których widoczny jest charakter danego reżysera.

„Obcy – ósmy pasażer Nostromo” Ridleya Scotta to zarówno jeden z najważniejszych horrorów, jak i arcydzieło pod względem artystycznym i dramaturgicznym. Jednak pomimo gigantycznego sukcesu studio Fox zmieniło reżysera i „Obcego: Decydujące starcie” zrealizował James Cameron. Zerwał on niemal ze wszystkimi elementami stworzonymi przez poprzednika, tworząc jeden z najlepszych filmów akcji w historii kina. Zmiany dokonano ponownie w „Obcym 3”, gdzie do reżyserii po licznych przetasowaniach ostatecznie wybrano debiutującego Davida Finchera. Dokonał on kolejnego zwrotu, stawiając na klaustrofobiczny, gotycki horror z nihilistycznym przesłaniem. Odbiór dzieła nie był już tak jednoznacznie pozytywny, a sam Fincher przeżywał piekło na planie, które sprawiło, że niemal porzucił karierę filmową. Kolejna radykalna zmiana nastąpiła za sprawą „Obcego: Przebudzenie” Jean-Pierre’a Jeuneta. Samo założenie początkowe fabuły – klonowanie Ripley wraz z embrionem królowej Obcych – było absurdalne, lecz doskonale łączyło się ze stylem francuskiego reżysera. Stworzył on dzieło groteskowe, przeszarżowane, pełne brutalności, gore i niekonwencjonalnych pomysłów.

W XXI wieku seria miała problemy z tożsamością. Długo wyczekiwany, zapoczątkowany w komiksach crossover z kosmicznym łowcą – „Obcy kontra Predator” Paula Andersona okazał się przeciętnym filmem akcji, który odarto z kosmicznej otoczki. Jeszcze gorzej wypadł „Obcy kontra Predator 2”, gdzie bracia Greg i Colin Strause pozbawili całkowicie obu kosmitów ich wyjątkowego charakteru, niczym w typowym slasherze, nakazując im walczyć w amerykańskim miasteczku. Ratunkiem dla franczyzy miał być powrót Ridleya Scotta. „Prometeusz” i „Obcy: Przymierze” wyglądają olśniewająco. Jednak nie odpowiedziały w ciekawy sposób na stawiane przez siebie pytania (między innymi o początek ludzkości – tajemniczy Space Jockey pokazany w pierwszym filmie okazuje się kombinezonem Inżyniera, swoistego protoczłowieka). Dodatkowo zmiany wprowadzone w uniwersum były przekombinowane i nie łączyły się w spójną całość. Siłą Obcych była zawsze ich tajemniczość – tymczasem dylogia pokazała androida Davida (Michael Fassbender) jako twórcę kosmicznych organizmów [2].

Retrofuturyzm

„Obcy: Romulus” stanowi nowe otwarcie dla serii, gdyż powstał już po przejęciu wytwórni 20th Century Fox przez Disneya. I być może ten właśnie fakt sprawił, że seria po raz pierwszy przestała eksperymentować i rozwijać się. Álvarez zdecydował się na skopiowanie wcześniejszych rozwiązań, liczne cytaty i odniesienia do najbardziej charakterystycznych elementów serii „Obcy”. I jak zawsze w takich przypadkach, ciężko stwierdzić, na ile to oryginalny plan reżysera, a na ile decydentów z wytwórni. Ich rola wydaje się o tyle prawdopodobna, że wiele problemów z najnowszej produkcji o ksenomorfach jest podobnych do tego, co w ostatnich latach trawi produkcje Marvela i „Gwiezdne wojny”.

Na pierwszy rzut oka „Obcy: Romulus” to bardzo dobry horror, który przez cały czas trzyma widza w napięciu. Mimo że jest to dziewiąty film z serii, znalazło się w nim miejsce na nowe pomysły, jak na przykład odsłonięcie kolejnej fazy cyklu rozwoju obcego (prowadzące do najbardziej krwawej sceny). Odświeżono także sposoby na straszenie dobrze znanymi zagrożeniami, bo prawdziwymi gwiazdami filmu są twarzołapy [3]. Dotychczas pełniły one rolę dodatku i pojawiały się głównie po to, by zaimplantować embrion obcego w ofiarze. W obrazie Álvareza zostały im poświęcone całe sekwencje, które ukazują, jak bardzo są niebezpieczne. Reżyser ewidentnie jest fanem gier komputerowych, bo zastosował wiele zabiegów znanych z przebojowych gier „Obcy: Izolacja” [2014] czy „Dead Space” [2008], skąd zdają się zaczerpnięte sceny z brakiem grawitacji na stacji kosmicznej.

Pod względem realizacyjnym „Obcy: Romulus” to majstersztyk zawstydzający produkcje dwu- i trzykrotnie droższe [4]. Wielka w tym zasługa zdjęć Galo Olivaresa, które doskonale oddają duszną atmosferę filmu. Uzupełnione są one o sceny kosmiczne dorównujące pomysłom z „Interstellar” [2014] Christophera Nolana. Równie dobrze wypadają praktyczne efekty specjalne (większość ksenomorfów to ponownie ludzie w kostiumach), rekwizyty i scenografia. Za decyzją o umieszczeniu akcji pomiędzy dwoma pierwszymi częściami serii poszło odtworzenie stylistyki i technologii stworzonej przez filmowców z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Udało się to bezbłędnie i nadało całości retrofuturystyczny sznyt.

Uniwersum „Obcego” kolejny raz może pochwalić się dobrze napisaną silną postacią kobiecą. Cailee Spaeny błyszczała już w tym roku za sprawą „Civil War”, a jej rola protagonistki Rain w „Romulusie” jest równie angażująca. Aczkolwiek każdą scenę kradnie David Jonsson wcielający się w rolę androida Andy’ego. Nadanie mu cech autystycznych to ryzykowny pomysł, ma on jednak tutaj uzasadnienie fabularne i został zrealizowany ze smakiem. W późniejszej części filmu Jonsson dostaje dodatkowy wątek, który wymaga zmiany stylu gry – i poprowadzony jest to mistrzowsko. Andy tym samym dołącza do galerii znakomicie przedstawionych sztucznych ludzi z sagi „Obcego”: Bishopa (Lance Henrikssen), Davida (Michael Fassbender) i Asha (Ian Holm).

Fede Álvarez, decydując się na tak gęste kopiowanie poprzedników, odebrał sobie samemu szansę na stworzenie nowych scen, które mogłyby uzyskać równie kultowy status. | Jacek Murawski

W niewoli fanów

Skoro o Holmie mowa: najbardziej kontrowersyjna decyzja twórców „Romulusa” to pośmiertne wykorzystanie jego wizerunku i głosu do roli nowego androida – Rooka. Zrealizowane to zostało za pomocą połączenia efektów praktycznych, charakteryzacji i technologii deep fake. Bez względu na sposób wykonania – we wszystkich scenach odczuwalny jest efekt zwany doliną niesamowitości [5] – najbardziej problematyczna jest etyczna strona tego zabiegu. Choć uzyskano zgodę żony aktora, to jednak nie wiemy, jakie byłoby jego własne zdanie. Nawet jeśli Ian Holm dałby przyzwolenie, to pozostają wątpliwości co do słuszności tej swoistej filmowej nekromancji. Szczególnie że sobowtór androida Asha stanowi element całkowicie zbędny fabularnie i możliwy do zastąpienia przez inną postać (co pozwoliłoby lepiej zagrać z oczekiwaniami widzów wobec androida). Niemniej, jak pamiętamy, podobne zabiegi pojawiały się już w innych produkcjach Disneya, z „Gwiezdnymi wojnami” na czele [6].

Wprowadzenie androida Rooka do fabuły staje się zwiastunem spadku jakości filmu Álvareza. W drugiej połowie „Romulus” przestaje być samodzielną historią i przeistacza się w nieustanny ciąg zapożyczeń z poprzednich filmów. I to nie tylko z pierwszej czy drugiej części, lecz także kontrowersyjnych „Przebudzenia” i „Prometeusza”. Taki amalgamat sam w sobie nie jest pomysłem złym – wszak próba uspójnienia i odwołania się do dziedzictwa serii, to coś, co w przypadku dziewiątej odsłony można cenić. Jednakże problematyczne jest tu nie samo założenie, a jego wykonanie, które stało się istnym festiwalem fanserwisu [7].

Niemalże każdy ikoniczny obraz z cyklu „Obcy” powraca w „Romulusie”. Identyczne bywają nie tylko okoliczności, ale i praca kamery – jak choćby ksenomorf obwąchujący ludzką postać. Podobnie jest z całymi scenami. Cieszy mnie to, że Álvarez docenia „Obcego: Przebudzenie”, lecz zapożyczając z niego kilkunastominutową sekwencję, pozbawia ją kontekstu. Bowiem konkretny motyw działał u Jeuneta przez to, że stanowił konkluzję stylu zaprezentowanego w całym filmie. Co gorsza, dialogi również okazują się nierzadko skopiowane z poprzedników. Dochodzi tym samym do tak absurdalnych sytuacji w kontekście właściwej chronologii „Obcego”, że „cytowane” słowa pojawiają się jako pierwsze właśnie w „Romulusie”, choć widz słyszał je wcześniej od postaci, które wypowiedzą je w świecie przedstawionym dopiero kilkadziesiąt lat później.

Symptomatyczne jest także wykorzystanie ksenomorfa z pierwszego filmu. W pewnym momencie widz dowiaduje się, że za tragedię stacji Romulus po części odpowiada obcy, z którym walczyła w pierwszej części Ripley. Sęk w tym, że jest to puste odniesienie, nie niosące za sobą żadnego przesłania. Bowiem nie ma to wpływu na akcję (mógłby to być dowolny inny ksenomorf z innej lub tej samej planetoidy), a jego losu wcale nie widzimy, tylko zostaje opowiedziany przez jedną z postaci. Dlaczego zatem został dodany? Zapewne po to, by sprzedać nadchodzący komiks, będący mostem pomiędzy „Ósmym pasażerem” a „Romulusem”. Ponownie daje o sobie znać strategia eksploatacji marki typowa dla Disneya i „Gwiezdnych wojen”.

***

„Obcy: Romulus” to przykład filmu rozdartego. Z jednej strony, świetnie zrealizowanego i posiadającego autorskie pomysły; z drugiej – zostały one zmieszane z coraz częściej i gęściej serwowanymi elementami służącymi jedynie zaspokojeniu życzeń wielbicieli cyklu. Wszelkie tego typu bezpośrednie nawiązania wybijają z immersji – są próbą przypodobania się widzowi, pokazania mu tego, co zna i lubi, bez względu na logikę serii. Jednocześnie Fede Álvarez, decydując się na tak gęste kopiowanie poprzedników, odebrał sobie samemu szanse na stworzenie nowych scen, które mogłyby uzyskać równie kultowy status. Paradoksalnie, mam wrażenie, że ten film może bardziej spodobać się widzom mniej zaangażowanym w serię „Obcy”. Tacy odbiorcy nie zauważą licznych autocytatów i scen kopiujących wcześniejsze produkcje, dzięki czemu będą mogli skupić się na bardzo dobrze zrealizowanym horrorze science fiction.

Przypisy:

[1] Cykl „Obcy” liczy obecnie 9 filmów: „Obcy – ósmy pasażer Nostromo” [1979], „Obcy – decydujące starcie” [1986], „Obcy 3” [1992], „Obcy: Przebudzenie” [1997], „Obcy kontra Predator” [2004], „Obcy kontra Predator 2” [2007], „Prometeusz” [2012], „Obcy: Przymierze” [2017] i „Obcy: Romulus” [2024].
[2] Kwestia „stworzenia” ksenomorfów przez Davida jest skomplikowana. „Prometeusz” i „Obcy: Przymierze” pokazują machinacje androida, które prowadzą do powstania nowych organizmów. Jednocześnie na księżycu LV-233, gdzie toczy się akcja „Prometeusza”, widoczne są reliefy z obcymi bazujące na twórczości H.R. Gigera, co sugeruje, że istniały one wcześniej. Filmy w żaden sposób się do tego nie odnoszą. Dopiero książkowa adaptacja – „Alien: Covenant” autorstwa Alana Deana Fostera – prostuje sytuację, ukazując, że David bazował na schematach Inżynierów.
[3] Z ang. facehugger – drugie stadium rozwoju obcego.
[4] Budżet filmu zamknął się w 80 milionach dolarów.
[5] Dolina niesamowitości [ang. Uncanny Valley] – termin stosowany w hipotezie naukowej, zgodnie z którą robot, rysunek lub animacja komputerowa wyglądający bądź funkcjonujący podobnie (lecz nie identycznie) jak człowiek, wywołuje u obserwatorów nieprzyjemne odczucia, a nawet odrazę.
[6] W filmie „Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie” wykorzystano wizerunek Petera Cushinga, który zmarł 11 sierpnia 1994 roku.
[7] Fanserwis lub fan serwis – elementy pojawiające się danym utworze mające jedynie na celu spełnianie życzeń fanów.