To Harris zmagała się z większą presją przed debatą. Wiceprezydentka, od ogłoszenia decyzji o starcie w wyborach prezydenckich, a następnie po zdobyciu partyjnej nominacji, udzieliła zaledwie jednego, trwającego osiemnaście minut wywiadu. Taktyka, która wywołała słuszną frustrację dziennikarzy, była zrozumiała z punktu widzenia sztabu demokratów. Kampania Harris przyciągała uwagę mediów, nie było więc potrzeby, żeby narażać się na trudne pytania.
Problem w tym, że w konsekwencji wyborcy niewiele wiedzieli o samej kandydatce. Nie sprzyja temu funkcja wiceprezydentki, która musi firmować wszystkie działania swojego szefa i zajmować się najbardziej niewygodnymi tematami. Dodatkowo, Harris przez lata miała problem z publicznymi wystąpieniami – szybko wpadała w irytację i serwowała niezręczne wypowiedzi. W 2020 roku próba zdobycia prezydenckiej nominacji przez Harris zakończyła się właśnie po bardzo niekorzystnej dla niej debacie.
Trump wpada w prawie każdą pułapkę
David Muir i Linsey Davis, moderatorzy ze stacji ABC, wprowadzili podobne zasady jak podczas starcia Trumpa z Bidenem: dwójka kandydatów była cały czas widoczna na ekranie, jeden z nich miał wyciszony mikrofon podczas wypowiedzi drugiego, a na sali nie było publiczności.
Harris na początku podeszła do podium Trumpa i wyciągnęła do niego dłoń na przywitanie. O skali polaryzacji w amerykańskiej polityce niech świadczy to, że był to pierwszy od ośmiu lat uścisk dłoni podczas prezydenckiej debaty. Na tym zakończyły się jednak uprzejmości.
Trump do pewnego stopnia wypadł zgodnie z oczekiwaniami – był nieprzygotowany i kłamał. Zaskoczeniem było to, że wpadał w kolejne pułapki zastawione na niego przez Harris. Zamiast forsować swoje argumenty, wdawał się w kolejne sprzeczki, prowokowane przez oponentkę.
Buntownik trzeciej świeżości
Jego oskarżenia wobec niej brzmiały jak wyjęte z podkastów radykalnej internetowej prawicy, tyle że artykułowane w coraz bardziej niespójny sposób. Stąd wypowiedzi o tym, że wygrana Harris oznacza „legalizację aborcji do dziewiętego miesiąca ciąży”, ale także „egzekucję już narodzonych dzieci”.
W temacie nielegalnej imigracji celne ataki Trumpa na Harris zostały stępione absurdalnymi wypowiedziami o migrantach z Haiti, którzy w Ohio porywają psy i koty, żeby je zjeść. Chwilę później dodał, że „teraz ona chce przeprowadzać operacje transpłciowe na nielegalnych obcych, którzy siedzą w więzieniach” [ang. Now she wants to do transgender on the illegal aliens that are in prison].
Wbrew zaleceniom swojego sztabu były prezydent nie mógł powstrzymać się przed reakcją na wrzutki oponentki. W ciągu zaledwie 30 sekund powiedział, że Harris nie ma żadnych poglądów na gospodarkę, potem, że ma takie poglądy jak on, żeby na koniec dodać, że Harris jest po prostu marksistką. Zamiast kontynuować temat nielegalnej migracji, bardzo niewygodny dla Harris, odpowiedział na zaczepkę dotyczącą jego wieców, męczących dla publiczności, i zaczął przechwalać się , że „jego wiece są największe historii”. Zapytany o wojnę w Gazie stwierdził, że Harris „nienawidzi jednocześnie Izraela i Arabów!”.
W efekcie Trump wypadł jak ten dziwny, trochę sfrustrowany wujek na rodzinnej imprezie, który wszystkich przekrzykuje, że zawsze ma rację i koniecznie musi ci opowiedzieć o ostatniej teorii spiskowej, którą przeczytał na 4chanie. Tym samym wpasował się w kampanijną strategię demokratów, którzy robią, co mogą, by przedstawić swoich przeciwników jako „tych dziwnych”. Nawet kiedy Trump kłamał, w czym zazwyczaj jest dobry, to tym razem robił to nieprzekonująco. Dopytany o swój rzekomo genialny plan dotyczący opieki zdrowotnej, stwierdził, że na razie ma… „koncepcję planu”.
Wydaje się, że Trump stracił już cały swój urok, który wyniósł go do władzy w 2016 roku. Warto wrócić do debaty z Hillary Clinton, kontrast z wczorajszym starciem jest uderzający. Trump był wtedy o wiele bardziej energiczny i szczerze emocjonalny. Często efekt był komiczny, ale niósł go powiew świeżej złości. Co ważne, krytykował wtedy nie tylko samą Clinton, ale ogół korporacyjno-politycznych elit. Przeciętny wyborca mógł uznać go za swój głos, a niezgrabność i bezczelność tylko w tym pomagała.
Teraz, kiedy Trump po raz trzeci ubiega się o prezydenturę, jego przekaz jest zgrany i ospały, dodatkowo obciążony jedną kadencją rządów. Złość na demokratów miesza z samozachwytem. W dodatku teraz jest politykiem establishmentu, znanym z obniżania podatków dla najbogatszych, a nie outsiderem.
Ego Trumpa vs. uśmiech Harris
Trump broni swoich rozwiązań i chce do nich wrócić. Nostalgiczne hasło powrotu do wielkości Ameryki zawsze było puste, tak żeby każdy mógł je wypełnić dowolną treścią – tęsknotą za latami powojennymi, Ronaldem Reaganem, czy nawet hegemonią w latach dziewięćdziesiątych. Wtedy rzeczywiście, z różnych powodów, Ameryka mogła być wzorem dla świata. Starsze pokolenia wyborców mogą dodać do tego tęsknotę za własną młodością. Ile osób jednak z podobną pasją tęskni za latami 2016–2020, które kojarzą się z narastającym wewnętrznym konfliktem?
Trump nie ma pozytywnej wizji, próbuje wzbudzić lęk w wyborcach, ale historie o imigrantach zjadających psy w Springfield łatwiej wyśmiać niż potraktować jako poważne zagrożenie. Do tego jest kandydatem przeszłości, a nie zmiany. Z kolei wielokrotne przywoływanie Joe Bidena i twierdzenie, że wymiana kandydata była antydemokratycznym skandalem, sprawia wrażenie, że Trump wciąż nie może pogodzić się z tym, że nie jest już, jak jeszcze sześć tygodni temu, pewny wygranej. Mało to prezydenckie. Może to jednak mężczyźni są zbyt emocjonalni, żeby sprawować tak odpowiedzialne funkcje?
Harris wydaje się obecnie lepiej wsłuchiwać w problemy zwykłych ludzi, szczególnie gdy mówi o młodych kobietach zmuszonych do podróżowania do innych stanów po wprowadzonych przez nominatów Trumpa zmianach w prawie aborcyjnym. Udało się jej połączyć doświadczenie pracy w administracji z zaprezentowaniem nowego spojrzenia.
Kamala wykorzystała również jedną z zasad debaty, która przyczyniła się do klęski Joe Bidena – to, że kandydaci byli cały czas widoczni ekranie. Wywody Trumpa były przez nią kwitowane uśmiechem oraz mimiką łączącą współczucie z zażenowaniem – jej reakcje szybko stały się viralem w sieci.
Każda zmiana ma znaczenie
Widać też było przygotowanie kandydatki, szczególnie w wyćwiczonych odpowiedziach. Przykładem może być temat wojny w Ukrainie. Kiedy Trump stwierdził, że jego celem jest przede wszystkim szybkie zakończenie wojny, co jest zgodne z nastrojami Amerykanów, Harris odpowiedziała: „Może powiesz 800 tysiącom Amerykanom polskiego pochodzenia z Pensylwanii, jak szybko byś opuścił naszych sojuszników w imię przyjaźni z dyktatorem, który zjadłby cię na śniadanie?”.
Występ Harris, chociaż niepozbawiony wad i uników, pozwoli jej zachować pozytywne momentum. Może przyczynić się też do drgnięcia poparcia, chociaż w przeszłości średni wpływ debat na sondaże był stosunkowo niewielki – około 2 punktów procentowych. Nawet gdyby tak było w tym wypadku, to trudno mówić o przełomie. Jednak wyścig jest na tyle wyrównany, że w kluczowych stanach o wynikach zdecydować może nawet kilka tysięcy głosów. Czy przyczyni się do tego poparcie dla Harris, które Taylor Swift ogłosiła zaraz po debacie? Na 55 dni przed wyborami każda zmiana ma znaczenie.