Kiedy usłyszałam o tej książce po raz pierwszy, sądziłam, że dostaniemy opowieść autobiograficzną, jednak nic bardziej mylnego. Rozdział autobiograficzny jest jedynie punktem wyjścia do innych opowieści i jest autorce potrzebny głównie do tego, aby pokazać z jakiej perspektywy opowiada. A opowiada jako czarna Polka. I to ma znaczenie – zarówno dla jej osobistego doświadczenia, jak i dla narracji, na jaką decyduje się jako pisarka. 

Oliwia Bosomtwe zaczyna od opowieści o własnym dzieciństwie. Jest wychowywana przede wszystkim przez matkę i dziadków, z ojcem obecnym (choć nieszczególnie) zaledwie przez kilka pierwszych lat jej życia. Nie do końca czuje, że w oczach społeczeństwa jest „inna”. Dopiero podczas dorastania zaczyna doświadczać obcości i rasistowskich zachowań. Przejawia się to początkowo przede wszystkim w pytaniu o pochodzenie, zdziwieniu innych, że tak dobrze mówi po polsku, czy używaniu w stosunku do niej słowa „Murzynka”. 

Rasizm po polsku

Słowo „rasizm” bardzo rzadko pojawia się w tej książce. Wydaje się, że autorka celowo go unika. Często stara się stanąć obok pewnych dyskusji, jak na przykład tej dotyczącej słowa „Murzyn” – czy jest obraźliwe, czy nie – zwłaszcza w kontekście używania go przez starsze pokolenia, i sprawnie pokazuje, co stoi za tym określeniem. Jakie stereotypy, klisze filmowe, literackie i kulturowe. Jednocześnie daje czytelniczce i czytelnikowi szansę, żeby każdy z nich sam odpowiedział na to pytanie.

Poczucie wspólnotowości związane z kolorem skóry jest autorce obce, podobnie jak to, które wyznacza status studentki czy inna grupowa przynależność. Bosomtwe wie, że to jej jednostkowe, bardzo indywidualne doświadczenie. Dlatego pyta innych o to, jak wygląda ich przeżywanie bycia czarnym w Polsce.

Wybiera różnych bohaterów i bohaterki – osoby starsze od siebie, które żyły jeszcze w okresie PRL-u i mogą mieć inne doświadczenie, ale też takie, które dorastały w podobnym czasie. Najstarszym z nich jest Janusz Majewski, który urodził się na początku 1946 roku w brytyjskiej strefie okupacyjnej na terenie Niemiec. Jego matka była Polką, a ojciec – czarnoskórym żołnierzem amerykańskim. Trudno powiedzieć, czy to była wielka miłość, czy może gwałt. Chłopiec, który trafił do polskiego domu dziecka wolał myśleć, że jego rodziców połączyła miłość i radość związana z wyzwoleniem, końcem wojennej zawieruchy. Jakub Gałęziowski w swojej książce „Niedopowiedziane biografie. Polskie dzieci urodzone z powodu wojny” bada temat tak zwanych polskich brown babies i sporo rozmawia na ten temat z Majewskim. Children Born of War (CBOW) to zresztą duży międzynarodowy projekt, w którym uczestniczy przywoływany tu Gałęziowski, a który definiuje CBOW jako dzieci spłodzone przez zagranicznych żołnierzy i urodzone przez miejscowe matki, zarówno w wyniku dobrowolnych relacji, jak i gwałtów. Badania prowadzone są nie tylko na ziemiach polskich, ale także na przykład niemieckich, francuskich, w Niderlandach czy na Łotwie.

Historia Janusza Majewskiego jest zresztą jedną z najlepiej udokumentowanych i dotyka także życia w okresie PRL-u, łączy się z historią „Solidarności”, a kończy emigracją do USA, gdzie rozmawia z nim Oliwia Bosomtwe. Ta historia otwiera też wątek gwałtów aliantów dokonywanych na Niemkach, ale także Polkach, które wojsko nagłaśniało w zasadzie tylko w przypadku czarnoskórych wojskowych i karało nawet śmiercią, łagodniej traktując białych żołnierzy. 

Inna rozmówczyni autorki – Juliet – w latach dziewięćdziesiątych XX wieku była już nastolatką. Jej ojciec przyjechał do Polski z Kenii w latach siedemdziesiątych, a wyjechał w stanie wojennym. Juliet jako dorosła kobieta coraz częściej zadaje sobie pytania związane ze swoją tożsamością oraz odczuwa pewien brak, dlatego postanawia odnowić kontakt z ojcem, a nawet poznać swoją kenijską rodzinę. Wydaje się, że po wizycie w Kenii udaje jej się uzyskać jakiś rodzaj spokoju i pełni. Lily ma dziś ponad sześćdziesiąt lat, również nie wychowywała się z ojcem, który pochodził z Sierra Leone, przyjechał do Polski na studia, a potem przeniósł się do Londynu. Jest też perspektywa Mamadou – Senegalczyka, który w okresie PRL-u wybrał Polskę jako kraj do życia. I chyba najlepiej rozpoznawalna postać – Wiktora Bagińskiego – reżysera teatralnego, znanego przede wszystkim ze spektaklu „Czarna skóra, białe maski”, wystawionego kilka lat temu przez Teatr Opole. Dziś, po oskarżeniach o nadużycie władzy reżyserskiej, to postać niejednoznaczna, o czym pisze sama autorka, której nie udało się namówić go na rozmowę na ten temat. 

Oliwia Bosomtwe pokazuje, jak często biali Polacy z góry zakładają, że osoby niebiałe wychowują się w innej lub przynajmniej dwóch różnych kulturach. Opowieści jej rozmówczyń i rozmówców pokazują, że wcale nie musi tak być, a nawet bardzo często nie jest. Nie ma tu opowieści o wielokulturowości, innych świętach, zwyczajach czy tradycji. Jest opowieść o wychowywaniu się w małej lub większej miejscowości, ewentualna przeprowadzka czy awans społeczny. 

Polska międzywojenna i PRL

Lata trzydzieste XX wieku to polskie marzenie o własnych koloniach. I tu pojawia się słynny międzywojenny szlagier z 1938 roku „Madagaskar”, którego autorem był tekściarz, kompozytor i kabareciarz Mieczysław Miksne. Piosenka była satyrą na plany „wysłania” na wyspę polskich Żydów. Jego pierwsze słowa brzmią: 

„Jestem sobie na wpół dziki
Ludożerca sam,
Więc pojadę do Afryki,
Tam kolonię mam.
Kupię sobie konia
I dzikiego słonia,
Albo jest kolonia,
Albo nie ma jej.
Ajaj, Madagaskar
Kraina parna, skwarna
Afryka na wpół dzika jest.”

To opowieść o pragnieniu dogonienia Wielkiej Brytanii czy Francji. I choć to się nie udało, to jak podkreśla autorka, pozostał nam po tym marzeniu imperialny sposób myślenia – stereotypy, wyższościowe postrzeganie inności. Wyraźnie też widać, jak postrzegana jest wówczas Afryka. Pytanie, czy tylko wówczas. Wydaje się, że wciąż lubimy myśleć o tym kontynencie jako monolicie. Sporo i ciekawie pisze o tym nigeryjski pisarz Dipo Faloyina w książce „Afryka to nie państwo”, która niedawno ukazała się także w Polsce. 

PRL miał nieco zmienić postrzeganie państw afrykańskich przez Polki i Polaków, bo system miał być z założenia antyrasistowski. Stąd na przykład pomysł na słynny Światowy Festiwal Młodzieży zorganizowany w 1955 roku, który postrzegany był jednak często przez osoby postronne jako alkoholowa i seksualna rozpusta. Okres PRL-u to także tak zwana przyjaźń polsko-afrykańska, czyli tak naprawdę czysto polityczna współpraca z nowopowstającymi państwami afrykańskim. Przekładała się ona między innymi na stypendia dla zagranicznych studentów, którzy zaczynali swój pobyt w Polsce zwykle od nauki w Studium Języka Polskiego dla Cudzoziemców w Łodzi. Część zostawała w mieście, reszta wyjeżdżała w różne rejony Polski. Bosomtwe powołuje się na dane historyka Przemysława Gasztolda, który wyliczył, że od 1956 do 2002 roku łódzkie Studium Języka Polskiego wykształciło 3791 studentów z Afryki.

Symbole

Dla mnie najciekawsze w tej książce są dwa wątki, oba w zasadzie związane ze sztuką. Ten bardziej znany dotyczy postaci Augusta Agboli O’Browna, uznawanego za jedynego czarnoskórego uczestnika Powstania Warszawskiego. I choć prawdziwość tej historii nie została dotąd potwierdzona, to jest ona bardzo zakorzeniona w społecznej świadomości.

Oliwia Bosomtwe raz jeszcze przygląda się tej opowieści i pokazuje, że sposób jej opisania może wiele zmienić. Dla jednych może być ważna, innych może natomiast obrażać. Dlaczego chcemy ją opowiadać? Aby otrzymać rozgrzeszenie za rasizm? A może pokazać, że bohaterstwo nie ma płci, rasy, religii, innymi słowy, że nie jest powiązane z białym, heteroseksualnym mężczyzną?

W 2015 roku artysta Karol Radziszewski namalował cykl dziewięciu obrazów przedstawiających O’Browna zatytułowanych „Ali” – bo taki miał mieć pseudonim w czasie powstania. Jeden z obrazów miał zostać zakupiony do Muzeum Warszawy. Kuratorzy zastanawiali się nad wyborem pomiędzy O’Brownem w mundurze i z biało-czerwoną powstańczą opaską na ramieniu oraz drugim – na którym nagi tors mężczyzny przedstawiono na tle sugerującym polską flagę. Zakupiono ten drugi, dopiero za jakiś czas na wystawie pojawił się mężczyzna w mundurze. Jednak temu wyborowi towarzyszyła gorąca dyskusja kuratorek i kuratorów – czy ukazanie czarnoskórego mężczyzny z nagim torsem obok innych, ubranych postaci nie jest gestem rasistowskim. Okazało się jednak, że nikt – ani krytycy ani publiczność – nie podjął tej dyskusji. 

Drugą, mniej znaną, artystyczną historią, która zasługuje na uwagę, jest obecność polskich twórczyń i twórców w krajach afrykańskich. Autorka jako przykład wybrała rzeźbiarkę Alinę Ślesińską (zasługuje ona zresztą na swoją biografię), która wyjechała na kilkanaście miesięcy do Ghany, by wyrzeźbić wielki posąg pierwszego prezydenta tego kraju Kwame Nkrumaha. To ciekawy epizod w życiu artystki, o którym w zasadzie niewiele wiemy, poza tym, co sama opisała w swoich listach do męża, przywołanych przez Bosomtwe, oraz nielicznych wywiadach. Zapytana, czy ma wizję pomnika i swojej pracy odpowiedziała:

„Myślałam nad tym wielokrotnie, ale doszłam do wniosku, że będzie znacznie lepiej najpierw zapoznać się z krajem i usytuowaniem pomnika, a dopiero potem tworzyć jego wizję. Jadę więc pełna niepokoju i nie wiem, jak się zaaklimatyzuję w Afryce” [s. 126]. 

W grudniu 1963 roku Alina Ślesińska wyjechała do Ghany z młodszą córką, z czasem dołączył do niej na jakiś czas mąż. Miała swojego kierowcę, służbę, a nawet ochronę, mieszkała w wielkim domu z basenem i śniła kolonialny sen wielu Polek i Polaków. Nie była tam jednak jedyną osobą polskiego pochodzenia. W latach sześćdziesiątych XX wieku w samej Ghanie pracowało bowiem ponad stu Polaków. 

Biały człowiek

Oliwia Bosomtwe opisuje też swoje pierwsze zaskoczenie zaraz po tym, gdy przeczytała tekst profesora Marka Łazińskiego, który policzył, że w języku polskim funkcjonuje bardzo dużo sformułowań, które korzystają ze zwrotu „biały człowiek”. To wyrażenie jest używane równie często w języku rosyjskim, ale dużo rzadziej u Niemców. Skąd ta obsesja białości, skoro Polska nie miała własnych kolonii? Może właśnie dlatego – zastanawia się autorka. Jej książka nie jest bowiem opowieścią o Oliwii Bosomtwe, ale o nas – Polkach i Polakach. I o tym, w stosunku do kogo i w jakim kontekście używamy dziś słowa „inny”.

Książka: 

Oliwia Bosomtwe, „Jak biały człowiek. Opowieść o Polakach i innych”, wyd. W.A.B, Warszawa 2024.


Ten artykuł został opublikowany w ramach projektu PERSPECTIVES – nowego znaku jakości niezależnego, twórczego i wieloperspektywicznego dziennikarstwa. Projekt PERSPECTIVES jest współfinansowany przez Unię Europejską i wdrażany przez międzynarodową sieć czasopism z Europy Środkowo-Wschodniej pod kierownictwem Goethe-Institut. Dowiedz się więcej o PERSPECTIVES na stronie: goethe.de/perspectives_eu.

Współfinansowane przez Unię Europejską. Wyrażone w tekście poglądy i opinie są wyłącznie poglądami autora (autorów) i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy Unii Europejskiej lub Komisji Europejskiej. Ani Unia Europejska, ani organ udzielający dotacji nie mogą być pociągnięte do odpowiedzialności prawnej.

***

This article was published as part of PERSPECTIVES – the new label for independent, constructive and multi-perspective journalism. PERSPECTIVES is co-financed by the EU and implemented by a transnational editorial network from Central-Eastern Europe under the leadership of Goethe-Institut. Find out more about PERSPECTIVES: goethe.de/perspectives_eu.

Co-funded by the European Union. Views and opinions expressed are, however, those of the author(s) only and do not necessarily reflect those of the European Union or the European Commission. Neither the European Union nor the granting authority can be held responsible.