1.

W marcu 1933 roku, wkrótce po pożarze Reichstagu, Robert Musil zanotował w dzienniku, iż rozważa napisanie eseju „Vernunft und Affekt in der Politik” [Rozum i afekt w polityce]. Miał w nim dokonać analizy tego, w jaki sposób we współczesnej mu epoce emocje poczynają górować nad rozumem za sprawą coraz większej politycznej roli mas. Tymi ostatnimi „gdy zaczynałem [myśleć i pisać – przyp. WE] gardziłem” – pisał prozaik w 1938 roku – „potem mą pogardę uznałem za błąd młodości; prawdopodobnie dziś cofam się trochę w kierunku pierwotnej pozycji? Ale być może [traktuję masy] bardziej jako obiekt badań? […] Jakże myśleć mogą o takich rzeczach najbardziej zręczni manipulatorzy?”.

Za jednego z tych ostatnich uważał Hitlera – człowieka, „który zmienił się w emocję, lecz potrafiącą mówić. Pobudza wolę bez celu”. Finalnie Musil nie postawił ani litery w planowanym eseju; zamiast go pisać, intensywnie pracował nad trzecim tomem „Człowieka bez właściwości”. Tego ostatniego zresztą też nie ukończył, umierając w 1942 roku na wygnaniu w Szwajcarii.

Musil nie był jedynym międzywojennym intelektualistą, którego masy – „najpotężniejszy fakt naszej epoki”, jak nazywał to inny pisarz języka niemieckiego, Alfred Döblin – tyleż fascynowały, co odrzucały; który usiłował pojąć, czym one są i czy można zapanować nad ich płynnością i bezpostaciowością (określenia z eseju tym razem napisanego, czyli „Człowieka niemieckiego jako symptomu” z 1923 roku). Przeciwnie, gdyby spośród natłoku tematów, którymi kontynentalna myśl żywiła się w dwudziestoleciu, wybrać jeden, spajający je, tematem owym byłyby właśnie masy – także dlatego że, mimo sporów prowadzonych na tematy pozostałe, europejscy intelektualiści co do oceny ich politycznego znaczenia i jakości byli zgodni. Masy były, zgodnie z młodzieńczym dictum Musila, godne pogardy, a to dlatego, że były emocjonalne, i w tym sensie kobiece: w kartezjańskiej opozycji rozumu i afektów stały po stronie tych ostatnich (teza, która zapoczątkowała europejski namysł nad masami, przedstawiona przez Gustava Le Bona w 1895 roku).

Nie sprawiało to wszakże, że skala emocjonalnych przeżyć mas, jak dowodził w 1924 roku socjolog Werner Sombart, była godna pozazdroszczenia. Przeciwnie: intelektualnie ograniczone, niepotrafiące używać pojęć generalnych i abstrakcyjnych, jeśli chodzi o emocje, masy znały wyłącznie przyjemność i jej brak. Temu brakowi sprzeciwiały się, zdecydowanie i brutalnie, nie potrafiąc jednak, ani nawet nie próbując zaproponować własnych rozwiązań sytuacji, która powodowała w nich brak przyjemności. („Duch mas to jedno wielkie «nie»”, stwierdził socjolog Theodor Geiger). Ich polityczne znaczenie, dodawał Hermann Broch, było synonimem „zniszczenia wielkich racjonalnych systemów wartości. Katastrofa ludzkości, której właśnie doświadczamy, to nic innego, jak tylko to zniszczenie”.

Ówcześni europejscy intelektualiści potrafili wskazać powody, dla których masy na ich kontynencie zaistniały; wymienić społeczne procesy, rozpoczynające się wraz z nagłym rozwojem kapitalizmu w drugiej połowie XIX wieku, rozbudową miast i migracją do nich z prowincji, zniszczeniem pierwotnego Gemeinschaft i zastąpieniem go przez Gesellschaft, które zaowocowały wzrostem ich znaczenia. Jednocześnie uznawali, że, choć wiedzą, skąd masy się wzięły, do końca ich jednak nie rozumieją; że, jak stwierdził wspomniany już Broch w projekcie przedstawionym w 1942 roku Instytutowi Studiów Zaawansowanych w Princeton, „aczkolwiek wszyscy znają polityczne szaleństwo charakteryzujące nasze czasy, nikt nie zna tego szaleństwa przyczyn”. Jak to się stało, że masy stały się tak potężne? Dlaczego ich polityczne emocje kierują się w jedną albo drugą stronę – czy to efekt działania obdarzonego charyzmą przywódcy, który potrafi je porwać, czy może coś innego? Czy istnieje sposób, by się przed masami uchronić, zachowując w ten sposób – jak pisał o tym Elias Canetti – swoje człowieczeństwo?

Te wszystkie zadawane przez europejskich intelektualistów dwudziestolecia międzywojennego pytania wróciły do mnie późną wiosną i wczesnym latem 2024 roku, na skutek dwóch doniosłych politycznych zdarzeń, które pokazały, iż polityka masowa, opisywana w latach nastych, dwudziestych i trzydziestych XX wieku w swym protokształcie dziś osiąga entelechię.

2.

Doniosłe wydarzenia, które mam na myśli, to przy tym nie wydarzenia jako takie, a reakcje na nie, całkowicie od tego, na co są reakcjami, oddzielone. Nietrudno, by takie właśnie były, ponieważ jeśli coś owe wydarzenia łączy, to to, że nigdy nie miały one miejsca. Jest to ludobójstwo przedsięwzięte przez Izrael na Palestyńczykach w Strefie Gazy i morderstwo trzech dziewczynek w Wielkiej Brytanii dokonane przez muzułmańskiego imigranta, który dostał się do Zjednoczonego Królestwa rok temu. 

Że zabójca nie był migrantem i nie zjawił się w Wielkiej Brytanii nielegalnie w 2023 roku, lecz urodził przed siedemnastu laty w Cardiff – zostało ujawnione bardzo prędko; a jednak ujawnienie to wcale nie zapobiegło fali antyimigranckich protestów. Że teza o ludobójstwie dokonywanym przez Izrael w centrum politycznego dyskursu umieszczona została za sprawą wniosku zgłoszonego do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości przez RPA, kraj od lat działający na rzecz Hamasu (i, przy okazji, będący w komitywie z Władimirem Putinem) – było jawne od samego początku. A jednak: nie sprawiło to, że antyizraelskie protesty rozpłynęły się w powietrzu, zaś obsługa Starbucksa, w którym na początku czerwca tego roku w Nowym Jorku często kupowałem kawę, przestała dumnie nosić przypinki z napisem: Stop Israeli genocide. Nie było czego stopować, bo – mimo w istocie olbrzymiej liczby cywilnych ofiar konfliktu w Gazie – nic takiego nigdy nie zaistniało; jednak dla obsługi owej kawiarni, podobnie jak dla studentów na kampusach Columbia University, Uniwersytetu Warszawskiego i wielu innych zachodnich uczelni, ludobójstwo się działo. Do zabójstwa trzech małych dziewczynek w Southport nie doprowadziły nieszczelne brytyjskie granice, przeciw którym protestowano na ulicach miast Zjednoczonego Królestwa, a jednocześnie – dla protestujących właśnie tak się stało. 

Jak to możliwe, że tylu ludzi w owe nie-fakty uwierzyło i podjęło polityczne działania w realnym świecie – nie tylko więc, ciesząc się pozornym bezpieczeństwem wirtualu, udostępniło post w mediach społecznościowych, lecz przystało na wszelkie niewygody i ryzyka związane z uczestnictwem we wrogiej siłom porządkowym manifestacji?

Powie ktoś, że masy różnych politycznych proweniencji – manifestacje antyizraelskie gromadziły lewicowców, antyimigranckie prawicę – zwyczajnie dały się zwieść pewnym politycznym mitom, których siłę w epoce masowej polityki wieszczył u jej progu, w „Refleksjach o przemocy” z 1908 roku, Georges Sorel. Twierdził Sorel, że mit ma pobudzać do działania i może być bardzo odległy od prawdy – coś jednak musi mieć z nią wspólnego, by opanować masowe umysły. Kto postanowi użyć tego wytłumaczenia, postara się wskazać elementy prawdy, na których obydwa mity, antyizraelski i antyimigrancki, wyrosły: nielegalne żydowskie osadnictwo na terenach Zachodniego Brzegu, objawiające się na ulicach naszych miast niepowodzenie europejskiej polityki migracyjnej względem przybyszy z Afryki Północnej. Jeśli postara się zakorzenić te mity w historii, zwolennik tego wytłumaczenia wymieni także długoletnie konotowanie antysyjonizmu z lewicowością przez obecną na Zachodzie sowiecką propagandę (opisane niedawno w magazynie „Tablet” przez Izabellę Tabarovsky), jak również ksenofobiczne hasła podnoszone przez europejską prawicę od kilku dekad, które najgłośniejsze w Wielkiej Brytanii stały się przy okazji brexitu. 

Zwolennik innego, acz, jak wskażę niżej, podobnego wytłumaczenia tego fenomenu masowej polityki zwróci się ku tekstowi również klasycznemu, odrobinę jednak od sorelowego młodszemu, czyli „Parlament und Regierung im neugeordneten Deutschland” Maxa Webera z 1917 roku – szczególnie przedstawionemu w nim konceptowi charyzmy. Powie, że w 2024 roku i okupujący uniwersytety studenci, i protestujący na ulicach Cardiff, mieli wpływowych patronów – antyizraelskie albo antyimigranckie treści postowali w mediach społecznościowych tacy ich przepotężni aktorzy, jak Bella Hadid i Elon Musk, którzy jakoby w ten sposób wcielili się w rolę musilowskich manipulatorów, potrafiących masami zarządzać, by wykorzystać je do własnych celów – niezależnie od tego, jakie te ostatnie były.

Na czym polega podobieństwo tych konceptów? Na tym, że odnoszą się do wymiaru polityki masowej z początku poprzedniego stulecia. Każdy z nich, jakkolwiek, zgodnie z cytowanym wyżej dictum Le Bona, akcentuje emocjonalny wymiar tejże polityki, mimo wszystko zakłada także pewien element racjonalności. Masy rozważane przez Webera, Sorela, Musila i innych, acz skrajnie emocjonalne, nie były pozbawione racjonalności. Emocji było w nich niż rozumu więcej, jednak nie kierowały się wyłącznie nimi; dlatego Sorel zaznacza konieczność istnienia minimum prawdziwości, a Musil chciał esej swój zatytułować „Vernunft und Affekt in der Politik” – nie szło mu tylko o ten drugi, ale i pierwszy. 

Entelechia, jaką osiągnęła w 2024 roku polityka masowa, oznacza z kolei całkowite wyrugowanie z niej rozumu, objawiające się – to moja teza – w podejściu do tego, co prawdziwe. To dzięki zaistnieniu nowego podejścia do prawdy okupujący uniwersytety mogą sądzić, iż Izrael dokonuje ludobójstwa, a ci, którzy wyszli na ulice brytyjskich miast – że morderstwo na trzech dziewczynkach było dziełem imigranta, który nielegalnie i dopiero w zeszłym roku znalazł się na terytorium Wielkiej Brytanii.

3.

Na czym polega zmiana w podejściu do prawdy, czyli odejście od widzenia jej najbardziej klasycznie – jako zbieżności intelektu z rzeczą? Podam przykład pewnego symptomu tej zmiany, którego doświadczył każdy, kto w ostatnich kilku latach postanowił skorzystać z ChataGPT, by ten mu pomógł – dla przykładu – w researchu: by podał kilka cytatów z osoby X, która mówi o problemie Y. Kto sięgnął po tę pomoc, mądrzejszy o jej doświadczenie, wie, że cytaty, jakie chat na jego prompt wypluwał, były zmyślone. Nie wszyscy to wszelako pojęli: wystarczy wymienić niedawną historię pracowników amerykańskiej firmy dystrybucyjnej, którzy umieścili wygenerowane przez GPT passusy z – jak twierdził chat – krytyków filmowych przed zwiastunem nowego filmu Francisa Forda Coppoli.

Nie podaję tego przykładu wyłącznie jako elementu humorystycznego. Interesuje mnie, dlaczego pracownicy dystrybutora filmowego uznali, że to, co podał im produkt Open AI, jest prawdziwe. Ich uznanie jest bowiem strukturalnie bardzo podobne do uznania za prawdziwe tego, co wzięli za takowe manifestanci w Europie i Ameryce. Sądzę, że uznali dzieło czata za prawdziwe, bo jako takie emocjonalnie – nie rozumowo – je przeżyli.

Odnoszę się tu do zaprezentowanej w „Po piśmie” koncepcji Jacka Dukaja postrzegania prawdy w kulturze bezpośredniego transferu przeżyć, która „przekracza granice fikcji i realu. Jako odbiorca (przeżywacz) ani nie mam możliwości stwierdzić, czy źródło przeżywanych przeze mnie przeżyć jest prawdziwe, ani mnie to nie obchodzi, nie wpływa na intensywność przeżyć”. Jeżeli więc w poprzednim stuleciu, w kulturze pisma, było niezbędne, by soreliański mit, dzięki któremu najlepiej steruje się masami, wyrastał z prawdy jako zgodności intelektu z rzeczą (albo imitacji tak rozumianej prawdy, lecz jako prawda przedstawionej, na przykład „Protokołów mędrców Syjonu”), w kulturze bezpośredniego transferu przeżyć wyrastać z niej wcale nie musi. Jeżeli jest przeżywany jako prawdziwy na poziomie emocjonalnym – a że jest, potwierdza multum traktujących powiązanie Izraela z ludobójstwem wpisów w mediach społecznościowych – nie ma racjonalnego argumentu, którym można takie przeżycie obalić. Ono nie rozgrywa się w przestrzeni racjonalności. 

Innym dobrym przykładem zmiany podejścia do tego, co prawdziwe, była sytuacja zaistniała w pandemii (czyli w warunkach stanowiących niejako laboratorium dla polityki masowej tego stulecia): przekonanie o zabójczości szczepionek, które wyprowadziły na ulice Europy i Ameryki tysiące ludzi, a wielu więcej kazało zrezygnować z ochrony przed koronawirusem. W granicach racjonalnej debaty podobne przekonanie nie ma prawa zaistnieć, tak jest absurdalne i oczywiście fałszywe. W warunkach, w których racjonalna debata jest dominującym sposobem prowadzenia publicznego sporu, nie-argumenty antyszczepionkowców oczywiście kogoś by przekonały, lecz byłaby to mniejszość mniejszości. Jednak u progu trzeciej dekady XXI wieku przekonanie, że szczepionki mogą zabić, zostało przez szerokie rzesze ludności przeżyte jako prawdziwe – tak jak w 2024 roku zostało przeżyte „izraelskie ludobójstwo” i „zamordowanie trzech dziewczynek przez migranta”. 

Co więcej, wszystkie te nie-prawdy jako prawdziwe zostały przeżyte trwale. Nie mówię tu o sytuacji, w której absurdalna plotka – jak, przykładowo, ta, którą rozgłoszono w Kielcach w 1946 roku: że Żydzi porwali dziecko – doprowadza do quasi-spontanicznego, emocjonalnego wybuchu, ten ma tragiczne konsekwencje, jednak kończy się, gdy człowiekowi wraca rozum. (Co więcej: ci, którzy chcą się tym wybuchem racjonalnie posłużyć, jak kieleccy milicjanci, wiedzą, iż może on być tylko krótkotrwały). Odnoszę się nie tylko do przeżycia jako prawdziwych przekonań, które z prawdą nie mają nic wspólnego, ale do ich zauważalnie trwałego zakorzenienia w ludzkim nie-rozumie.

Jeżeli masy z epoki Musila były rozumowo ograniczone, to jakąś część rozumu zachowywały – bowiem wychowane były w dukajowej epoce pisma. Te z naszej epoki, jak pokazali pracownicy dystrybutora filmu Coppoli, antyszczepionkowcy, manifestanci z brytyjskich miast i okupujący kampus Columbii zwolennicy tezy o ludobójstwie, rozumem w ogóle się nie kierują, za prawdziwe mając to, co emocjonalnie odczuwają jako prawdziwe. To przeżywanie jako prawdziwej nie-prawdy popycha człowieka masowego do politycznego działania.

4.

W „Korzeniach totalitaryzmu” Hannah Arendt stwierdza, iż masy nie są uczestnikami publicznej przestrzeni, w której sprawy polityczne rozwiązuje się racjonalnie. W pobudkach ich działań tkwi więc jakiś element racjonalności, wynaturzony przez mit, jaki na niej wyrasta, jednak to, co z owych pobudek wynika, jest już jakiejkolwiek racjonalności pozbawione. Polityka masowa w 2024 roku uwidacznia, na czym polega nie-racjonalność oraz emocjonalność politycznego działania. Można wskazać dwa jej podstawowe elementy. To, po pierwsze, ciążąca nad masami niemożność pojęcia specyficznych dla sfery politycznej źródeł normatywności, po drugie – radykalizm przedstawianych przez masy żądań, który z tej niemożności wynika.

Pierwszy element oznacza hipermoralizację masowego podejścia do zdarzenia, które nie jest z porządku moralnego. Szukając okoliczności poprzedzających takie podejście jako objawiające się w 2024 roku, wskazać można obecne w dyskursie w ostatnich latach wyłącznie moralne podejście do zdarzeń estetycznych: ocenianie dzieła artystycznego przez pryzmat moralnego – bądź nie – prowadzenia się jego twórcy. Hipermoralizacja to nieumiejętność rozróżnienia przestrzeni ludzkiego życia, organizowanych normami mającymi inne niż moralność źródło legitymizacji. Na poziomie czysto moralnym nie można uzasadnić jakiejkolwiek wojny, której ofiarami są cywile – więc działania izraelskiego wojska są godne potępienia; nie można legitymizować zbombardowania uchodźców przebywających w obozie, w którym ukrywa się lider terrorystycznego ugrupowania: zabicie ich w nalocie, którego głównym celem jest zabicie tegoż lidera, jest czynem moralnie jednoznacznie złym. Gdy staramy się je uzasadnić, sięgając po wytłumaczenia, w ramach których zabicie lidera terrorystów jest niezbędne, ponieważ okalecza ruch terrorystyczny, sięgamy po inne – stricte polityczne – źródło normatywności. Tego źródła zaś masy nie znają, gdyż pochodzi ono już z porządku racjonalności, a nie emocjonalnego odruchu, jaki w każdym obdarzonym empatią człowieku budzi się, kiedy ogląda zdjęcia zbombardowanych budynków i okaleczonych ludzi.

Dlaczego zaś emocje budzą się dzisiaj tak tłumnie? Nieprzypadkowo wiosenne okupacje amerykańskich kampusów przyrównywane są do tych, które miały miejsce podczas wojny wietnamskiej. Ich skalę jedna z uczestniczek ówczesnych protestów w Wielkiej Brytanii, Jenny Diski, wytłumaczyła obecnością w mediach zdjęć i filmów z Azji Południowo-Wschodniej, a nie tylko suchych, złożonych z liter i słów relacji. Dzisiejsza obecność zdjęć i filmów z Gazy (albo przedstawionych jako zdjęcia i filmy z Gazy – co o tyle nieistotne, że jako z Gazy przeżywane) jest jeszcze większa: atakują z każdego zakamarka mediów społecznościowych, bo to właśnie one wywołują najbardziej emocjonalne reakcje użytkowników, a takimi reakcjami się owe media żywią. (W kontekście protestów z brytyjskich ulic zaakcentować można, że wywołał je mit narosły na zabójstwie dzieci, więc istot emocjonalnie postrzeganych jako najbardziej niewinne, niezasługujące na śmierć).

Element numer dwa jest o tyle interesujący, że w swych żądaniach emocjonalne masy okupujące kampusy Columbii czy Uniwersytetu Warszawskiego udają zwrot w stronę racjonalności – ich postulaty względem władz uczelni przedstawiane są w formie punktów, wiążą się z dostępem do informacji na temat racjonalnej, bo biurokratycznej i politycznej organizacji uniwersytetów. A jednocześnie racjonalność jest z nich wyrugowana, co dobrze widać w roszczeniach ruchu BDS [Boycott, Divestment and Sanctions]: by uniwersytety pozbyły się powiązań z firmami tak różnymi jak Boeing i Carrefour. Postulat ów stawia znak równości między posiadaniem mikroudziału w danym przedsiębiorstwie – zajmującym się przecież nie tylko i nie przede wszystkim tworzeniem środków zbrojeniowych dla izraelskiej armii – a zrzucaniem na cywili bomb. 

Hipermoralistyczny polityczny dyskurs, będąc masowym – więc, zgodnie z wyżej przywoływanym spostrzeżeniem Sombarta, operując na ograniczonej skali emocji, w której jest czerń i biel, ale odcieni szarości już nie ma – nie rozróżnia stopni odpowiedzialności i zaangażowania w dane zdarzenie. Nie ma w nim podmiotów realizujących swoje, niemające moralnego wymiaru interesy – są wyłącznie ci źli i ci dobrzy, oceniani i przeżywani na poziomie emocji, a nie racjonalnej oceny. Pozór tej ostatniej, konstruowany za pomocą pojęć z zakresu nauk społecznych (przede wszystkim „kolonializmu”, „walki wyzwoleńczej” i tym podobnych) ma za zadanie jedynie ułatwić przeżywanie jako adekwatnej oceny zawczasu dokonanej emocjonalnie.

5.

Akcentowanie emocjonalności i pozornej tylko racjonalności działań, które zdominowały w 2024 roku masową politykę, każe zadać pytanie: skoro emocjonalność, inaczej niż racjonalność, jest stricte indywidualna, jak to możliwe, że masy uformowały się w ruchy, jakie widzieliśmy na uniwersytetach i brytyjskich manifestacjach? Przecież taka organizacja zakłada minimalną racjonalność. Moja odpowiedź brzmi: powyższe pytanie jest źle zadane. Masy w 2024 roku w żadne ruchy się nie uformowały.

Dobrym dowodem na to jest niemożliwość zastosowania do polityki masowej w 2024 roku przywoływanej wyżej koncepcji manipulatorów mas, „wielkich ludzi”, obdarzonych charyzmą, którzy poczynają nimi zarządzać i używać do własnych celów – jak wskazywany przez Musila Hitler, który stał się wielką emocją, jednak dlatego, że niemieckie zbuntowane masy takiego właśnie przywódcy potrzebowały. Protesty w 2024 roku (jak zresztą większość protestów w ostatnich latach) nie stworzyły takich liderów, którzy, jak pisał o nich Max Weber, „aby wypełnić swoją misję […] muszą stać poza więzami tego świata, poza rutynowymi zajęciami, rutynowymi obowiązkami życia rodzinnego”. Owszem, ktoś w imieniu protestujących wypowiadał się dla mediów; jednak jego czy jej wypowiedzi znikały w pogłosie innych, wychodzących z ust bądź napisanych na transparentach zwyczajnych uczestników. (Co, skądinąd, ułatwiało kompromitację protestów). Przywoływani wyżej posiadacze kont o wysokich zasięgach w mediach społecznościowych, jak Musk czy Bella Hadid, nie byli przywódcami protestów, lecz zblatowanymi z nimi personami, które mogły przysporzyć im wirtualnej popularności, ale nie wskazywały wektora, do którego mają dążyć. Ba, istnieje nawet szansa, że gdyby Hadid i Musk postanowili wcielić się w podobną rolę, sympatia ludzi masowych by się od nich odwróciła. 

Dlaczego jednak ci przywódcy się nie narodzili? Czy ze względu na to, że w epoce bezpośredniego transferu przeżyć mindstyle (albo lepiej: emotionstyle, Affektstil) protestujących uformował się na doświadczeniu przestrzeni internetowej z jej radykalną demokratycznością, stawiającej tamę temu, co Robert Michels u progu epoki polityki masowej nazwał żelaznym prawem oligarchii? Również. Jednak to nie ta odpowiedź odnosi się do wskazania w 2024 roku emocjonalności jako jedynej przestrzeni przeżycia politycznego. Otóż protesty mogły być tak tłumne, ponieważ emocje są – mniej więcej – takie same u każdego przedstawiciela mas; żaden z człowieka masowego oryginał. Że więc protestujących na ulicach brytyjskich miast czy okupujących amerykańskie i polskie kampusy – ujmując potocznie – było dużo, stanowi niejako wypadek przy pracy, a nie dowód na uformowanie się społecznego ruchu. Ten prosty fakt liczebności zachęcił kolejnych protestujących do przybycia na manifestacje, akcje okupacyjne – ponieważ dał im poczucie bezpieczeństwa (jak okazało się na Columbii i Uniwersytecie Warszawskim – złudne).

O jakim bezpieczeństwie tu mowa? Otóż – bezpieczeństwie do przeżycia jako prawdziwych własnych politycznych emocji dotyczących danego, zweryfikowanego już emocjonalnie jako prawdziwe, zdarzenia. Tu również odwołać się możemy do logiki internetu, w którym to, co nieudostępnione, dla innych jego użytkowników nie istnieje. By więc przeżycie moralnego (o innym nie może być mowy) oburzenia było dla oburzonego prawdziwe, musiał on je przeżyć publicznie. Owszem, może być takim publicznym przeżyciem wrzucenie posta do mediów społecznościowych, udostępnienie linku do dobroczynnej zbiórki pieniędzy – wszelako to, mimo wszystko, przeżycia wirtualne, być może sycone płynącymi tłumnie lajkami i serduszkami, jednak pozbawione niepodważalnego kontaktu z rzeczywistością.

Pisząc o człowieku masowym, za jego przykład Arendt podawała Heinricha Himmlera; przeciwstawiała go rozmaitym nazistowskim oryginałom w rodzaju Goebbelsa czy Göringa, wskazując, że tym, co było dlań w życiu najważniejsze, to zadbanie o własny interes. Człowiek masowy 2024 r. skupia się na tym ostatnim, uniezależniając emocje od sytuacji, za sprawą której je przeżywa. Nieprzypadkowo, gdy pod koniec wiosny 2024 roku na kampusach amerykańskich uczelni poczęły rosnąć namioty, temat ten w światowych mediach przesłonił temat wojny w Gazie. Reakcja na zdarzenie stała się autonomiczna względem samego zdarzenia. Ponieważ człowieka masowego interesuje własne przeżywanie, bo ono jest prawdziwe, a nie to, z racji czego przeżywa, co przeżywa – jego pobudka schodzi na dziesiąty plan. Wiadomość, iż dziewczynek nie zamordował imigrant, lecz człowiek na ziemi brytyjskiej urodzony, nie sprawiła, że protesty zniknęły. Była nieistotna; istotne było przeżycie.

6.

Wskazałem wyżej powody, dla których polityczne zachowania mas, czy prawicowych, czy lewicowych, przyjęły w 2024 roku taką, a nie inną formę. Oczywiście, nie uczyniłem tego tak drobiazgowo, jak socjologowie i filozofowie XIX i XX wieku; nie taka jest ambicja tego eseju. Wszakże, podobnie jak ci ostatni, stoję przed dylematem, najlepiej zaznaczonym w cytowanym wyżej passusie z Brocha. Autor „Lunatyków”, powieści poświęconej masom, rozumiejąc kontinuum spowodowane rozwojem kapitalizmu, przyznawał, że jednak nie rozumie, skąd się szaleństwo mas wzięło. Dlaczego masy były, jakie były? Dlaczego poparły akurat tego, nie zaś tamtego? 

Przenosząc te pytania na grunt dzisiejszych konfliktów, spytać można: dlaczego masy, których przekonania są przekonaniami liberalnymi, lewicowymi, wolnościowymi, progresywnymi, zwróciły się właśnie przeciw Izraelowi, ostoi tych przekonań na Bliskim Wschodzie (a przynajmniej na festiwalu muzycznym, od którego zaczęła się wojna) – optując zaś, w najbardziej radykalnych przypadkach (więc nie wtedy, gdy opowiadają się za prawami ludności cywilnej), za nacechowanym homofobią i mizoginią ruchem terrorystycznym? Czy to kwestia tego, kto dzierży ster rządów w Izraelu? A może kompleks człowieka Zachodu, który ujrzał, że biali ludzie (przecież nie do końca) bombardują śniadych, silni słabych, tych ostatnich więc wziął za potrzebujących ujmowania się za nimi? Może efekt dziesięcioleci antysyjonistycznej propagandy? Może spowodowany upływem czasu brak uczestnictwa w zachodniej pamięci historycznej, w której istnienie Izraela było gwarantem niepowtórzenia się Szoah? A może odwrotnie, to efekt „wychylenia wahadła”, zmęczenie widoczną na każdym kroku, pod postacią pomników i muzeów, zinstrumentalizowaną już pamięcią, z której z resztą Izrael uczynił swoją soft power?

Jeśli coś żyjących w 2024 roku i obserwujących współczesną nam politykę masową łączy z tymi, którzy żyli sto i więcej lat temu, to fakt, że jedyną odpowiedzią na te pytania jest brak odpowiedzi – pytanie więc samo w sobie jest jałowe. Należy zadać inne. Skoro nie możemy pojąć z całkowitą dokładnością, co dokładnie wpłynęło na treść okoliczności, w jakich żyjemy – jak podniośle stwierdził Marks w „18 brumaire’a Ludwika Bonaparte”, „ludzie sami tworzą swoją historię, ale […] nie w wybranych przez siebie okolicznościach” – te zaś są anty-rozumowe i przepojone radykalnymi emocjami, czy można sobie wyobrazić, że ktoś będzie starał się rozumowo właśnie tworzyć w nich historię?

7.

Albo, zadając to pytanie inaczej: czy można sobie w 2024 roku wyobrazić, że przepojona emocjami, anty-rozumowa polityka masowa odejdzie w zapomnienie? Stwierdzenie, że nie, jest czarnowidztwem człowieka, który uznaje, że jego epoka to czasy ostateczne; czasem tworzy ono zachwycające intelektualne konstrukcje, na dłuższą metę jest wszelako jałowe.

Po drugiej wojnie światowej sposobem na poskromienie polityki masowej było – pisał o tym Jürgen Habermas – „zawarcie kompromisu socjalnego, zamrożenie walki klasowej, rozbudowanie szkolnictwa, rozwinięcie się mediów elektronicznych i przemysłu kulturalnego […]; zbiurokratyzowane partie usamodzielniły się wobec członków i wyborców, uruchomiono demoskopijną kontrolę opinii publicznej, planowanie oddziaływania ideologicznego i komercyjnych środków zapewniających lojalność mas”. Te ostatnie przestały być anty-rozumowymi masami ze swego międzywojennego kształtu, gdyż skuszone zostały racjonalnymi powodami: uczestnictwem w powojennym boomie gospodarczym i zasobnym życiem. W obliczu perspektywy tego ostatniego stawianie na emocje stało się udziałem pojedynczych radykałów, czasem istotnie groźnych, jednak pozostających na marginesie publicznej debaty. W 2024 roku ci radykałowie, przynajmniej lewicowi, znaleźli się w jej centrum, a ich tezy dotyczące Izraela nie zostały potraktowane jako radykalne. (Nie jest to udziałem radykałów antyimigranckich, a przynajmniej nie całkowicie: owszem, partie polityczne podnoszące takie tezy cieszą się na całym Zachodzie coraz większym poparciem, rzadko jednak trafiają do przestrzeni racjonalnego bądź niegdyś racjonalnego, gatekeepowanego dyskursu).

Jest coś nieodwołalnie symbolicznego w tym, że właśnie o Izrael, ten gwarant powojennego porządku, rozbiła się równowaga opisywana przez Habermasa. Wymyślenie jej na nowo wymaga wymyślenia na nowo innych czynników wskazywanych przez filozofa, zapewniających rozumowy, ale zrozumiały na poziomie emocjonalnym ład, względnie trwały w obliczu naruszających go okoliczności. Kiedyś i tak jednak przyjdą, z tajemniczego i niepojmowalnego źródła, następne, które obrócą go w popiół.