Rok temu, 7 października, bojówki Hamasu wdarły się do Izraela i wymordowały 1185 Izraelczyków, w ogromnej większości cywili, a dalszych 251 osób uprowadziły w niewolę. Była to zarazem największa rzeź Żydów od czasu drugiej wojny światowej i największa klęska Izraela od czasu powstania tego państwa. Nieprzygotowane i zdezorientowane izraelskie siły zbrojne zareagowały nieadekwatnie i nieskutecznie, co umożliwiło napastnikom bezkarne mordowanie, a następnie odwrót do Gazy wraz z uprowadzonymi.
Następnie przez niemal dwa tygodnie izraelskie lotnictwo bombardowało cele Hamasu w Gazie, zabijając przy tym znaczną liczbę cywili. Izrael wyjaśniał, że celem są terroryści, jednak ukrywają się oni wśród ludności cywilnej, dla której zarazem nie przygotowano schronów. Późniejsza izraelska operacja lądowa w Gazie dostarczyła licznych dowodów na to, że islamiści istotnie umieszczali bunkry dowodzenia, składy broni i pozycje ogniowe pod budynkami mieszkalnymi, szkołami, szpitalami czy meczetami.
Ograniczona solidarność
Po początkowej, choć ograniczonej fali solidarności międzynarodowej z Izraelem w reakcji na hamasowską rzeź, głównie ze strony państw zachodnich, międzynarodowa opinia publiczna zdecydowanie zwróciła się przeciw Izraelowi. Bezpośrednio po ataku w niektórych krajach arabskich było wręcz widać wybuchy radości. Większość świata, nie tylko nie wyraziła z Izraelem solidarności, ale wręcz odmówiła potępienia Hamasu; z państw Ligi Arabskiej uczynił to jedynie Bahrajn.
Nie udało się też doprowadzić do takiego potępienia ani na forum Zgromadzenia Ogólnego, ani Rady Bezpieczeństwa ONZ. Zgromadzenie zażądało natomiast już 27 października natychmiastowego zawieszenia broni. By wezwać Hamas do uwolnienia zakładników, udało się namówić je dopiero półtora miesiąca później, po tym, jak islamiści uwolnili 109 kobiet i dzieci w zamian za krótkotrwały rozejm.
Bezpośrednią przyczyną, na którą powoływali się przeciwnicy Izraela, by uzasadnić swą postawę, była znaczna liczba cywilnych ofiar w Gazie i izraelska odmowa wstrzymania działań zbrojnych, dopóki Hamas nie zostanie całkowicie pokonany lub nie skapituluje, i nie uwolni zakładników. Cytując istotnie czasem krwiożercze wypowiedzi przedstawicieli izraelskich władz i opinii publicznej, twierdzili oni, że liczba ofiar nie jest efektem ubocznym operacji w Gazie, ale jej celem, i że przytaczane wypowiedzi są dowodem na ludobójcze zamiary Izraela, które państwo to rzeczywiście realizuje.
29 grudnia, powołując się na takie dowody, Republika Południowej Afryki wniosła do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości (MTS) wniosek o uznanie Izraela winnym ludobójstwa. Odtąd nie to, co realnie dzieje się w Gazie, stało się punktem odniesienia dla debat o tej wojnie, lecz stwierdzenie, stopniowo przyjęte za pewnik, że Izrael dopuszcza się ludobójstwa, a świat musi na to zareagować.
Oskarżenie niepoparte dowodami
Jest interesujące, że po raz pierwszy słowo „ludobójstwo” zostało użyte w kontekście wojny w Gazie najprawdopodobniej przez szanowaną międzynarodową placówkę akademicką Instytut Badań nad Ludobójstwem. Instytut, opierając się zarówno na wielokrotnie wyrażanej przez Hamas intencji wymordowania wszystkich Izraelczyków, jak i na fakcie, że intencja ta 7 października była realizowana, uznał w wydanym 17 października komunikacie, że „masakry popełnione przez Hamas stanowią akty ludobójstwa”. Instytut uznał je też za zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciw ludzkości, jak również oskarżył Izrael o popełnianie w swej operacji zbrojnej tych dwóch ostatnich czynów, lecz nie ludobójstwa.
Oskarżenie pod adresem Hamasu nie zostało jednak podjęte przez innych, zaś znaczna liczba badaczy oraz przedstawicieli ONZ i międzynarodowych organizacji praw człowieka uznaje zarzut ludobójstwa stawiany Izraelowi za niewymagający dalszego dowodu.
W tej sprawie przyjdzie poczekać na wyrok MTS, a to potrwa lata. Dowody jednak, jak się wydaje, nie są mocne. Cytaty z wypowiedzi Izraelczyków, w tym przedstawicieli władz, są istotnie oburzające i wszyscy członkowie MTS, włącznie z reprezentującym Izrael sędzią Aharonem Barakiem, wezwali państwo, by karało za wyrażane w nich „podburzanie do ludobójstwa”. Samo podburzanie nie jest jednak dowodem takiego działania, choćby dlatego że podobnie krwiożercze wypowiedzi padają podczas każdej wojny (wojna Rosji w Ukrainie jest tego przykładem po obu stronach frontu), a nie każda wojna kończy się wszak ludobójstwem. „Zamiar wymordowania w całości lub w części”, który w ONZ-owskiej definicji stanowi o ludobójstwie, jest znaczący jedynie wówczas, gdy do takiego „wymordowania” dochodzi. Tu zaś rozstrzygają twarde fakty.
Liczbę ofiar w Gazie znamy jedynie w oparciu o komunikaty hamasowskiego ministerstwa zdrowia. Są one nieweryfikowalne i – nawet gdyby uznać, że zasługują na bezwzględne zaufanie – trudne do interpretacji, nie różnicują one bowiem ofiar na cywilne i wojskowe, choć różnicują je według płci i wieku. Zabijanie członków sił zbrojnych przeciwnika nie kwalifikuje się jednak jako ludobójstwo, w przeciwnym razie bowiem słowo to byłoby synonimem wojny.
Tylko ludobójstwo robi na nas wrażenie
W sierpniu Izrael podał, że w walkach zginęło dotychczas 17 tysięcy członków Hamasu. W owym czasie Hamas podawał, że zginęło łącznie 40 tysięcy osób, czyli w przybliżeniu na jednego zabitego zbrojnego przypadał jeden cywil. Jako że sama ONZ szacuje, że średnia dla współczesnych wojen wynosi 1:10, to jest to proporcja świadcząca o tym, że Izraelczycy istotnie dokładają starań, by uniknąć cywilnych strat.
Nie wiemy jednak, czy na izraelskich danych można polegać, podobnie jak nie wiemy, jaka jest wiarygodność danych hamasowskich. Rozsądnie byłoby wstrzymać się z oceną strat – acz nie ulega wątpliwości, że w licznych przypadkach oskarżenia pod adresem Izraela o zbrodnie wojenne wydają się uzasadnione. Ostrzelanie konwoju World Central Kitchen, zastrzelenie trzech izraelskich zakładników, którym udało się uciec z hamasowskiej niewoli, a których żołnierze wzięli za hamasowców, mimo że byli bez broni, zbombardowanie dzielnicy Szudżaija, gdzie w tunelach miał się ukrywać ważny dowódca Hamasu z kilkunastoma żołnierzami, a zginęło kilkadziesiąt ofiar – zapewne za takie zbrodnie uznać należy. Przykładów jest więcej: Al-Jazeera zamieściła na X półtoragodzinny film dokumentalny, oparty na nagraniach, jakie izraelscy żołnierze, bynajmniej nie anonimowo, wrzucali do sieci. Widać na nich, jak demolują mieszkania palestyńskich cywili, dręczą jeńców i zmuszają ich, by służyli za żywe tarcze. Wszystkie powinny być zbadane i ukarane, przez sprawiedliwość krajową lub międzynarodową.
Należy pamiętać, że podczas gdy niektóre działania wojsk izraelskich mogą stanowić zbrodnie, to całą działalność Hamasu, od ostrzału na ślepo Izraela, poprzez mordowanie na ślepo ludzi, porywanie i mordowanie zakładników czy posługiwanie się cywilami jako żywymi tarczami, w całości jest zbrodnicze. To nie jest różnica stopniowalności zbrodni, tylko różnica jakościowa. Większość działań armii izraelskiej jest na gruncie prawa uzasadniona – choć nie, rzecz jasna, działania zbrodnicze, wymienione powyżej. Działania Hamasu uzasadnione nie są.
Izrael bywa też oskarżany o używanie głodu jako broni w tej wojnie przez blokowanie konwojów z pomocą dla mieszkańców Gazy. Tymczasem jednak związana z ONZ organizacja Integrated Food Security Phase Classification, która w marcu ostrzegała, że Gazie grozi głód, w czerwcu stwierdziła, że głodu nie ma, choć istnieje jego ryzyko.
Zarazem główną przeszkodą w dostawach żywności jest stanowisko Egiptu, który odmawia zgody na wjazd transportów humanitarnych do Gazy przez punkt graniczny w Rafah, dopóki po jego drugiej stronie są Izraelczycy; Hamas im wcześniej nie przeszkadzał. Kolejki ciężarówek z psująca się żywnością ciągnęły się więc kilometrami tuż przed wjazdem na teren Gazy. Zarzut zbrodni przeciwko ludzkości pod adresem Izraela wydaje się więc w tej sytuacji chybiony.
Nie chodzi o to, co jest robione, tylko przez kogo
Zaś zarzut ludobójstwa pozostaje gołosłowny, dopóki MTS nie wyda ostatecznego orzeczenia. Z kolei orzeczenie tymczasowe jest zazwyczaj błędnie interpretowane. W kwietniowym wywiadzie dla BBC sędzia Joan Donoghue, która przewodniczyła Trybunałowi, gdy to tymczasowe orzeczenie wydał, sprostowała doniesienia medialne, jakoby MTS uznał, że zarzuty RPA wobec Izraela są „wiarygodne” [plausible]. „Trybunał stwierdził, że Palestyńczycy mają wiarygodne prawo do ochrony przed ludobójstwem, zaś Afryka Południowa ma prawo je przedstawić przed sądem. Nie powiedzieliśmy, że zarzut ludobójstwa jest wiarygodny”.
MTS nie powiedział też – dodajmy – że zarzut ten jest niewiarygodny. Stwierdził jedynie, że jego wniesienie ma podstawy prawne: Palestyńczykom, jak każdej grupie etnicznej, przysługuje prawo do ochrony przed ludobójstwem, a RPA może ich reprezentować. O tym, czy są podstawy do tego oskarżenia MTS się jeszcze nie wypowiedział.
Nie trzeba dodawać, że sprostowanie sędzi Donoghue nie spowodowało fali sprostowań wcześniejszych twierdzeń o ludobójstwie. Nie dziwi też, że mało kto publicznie twierdzi, iż Mjanma jest winna ludobójstwa, mimo że MTS rozpatruje wniosek Gambii, która ją o tę zbrodnię oskarża. O ludobójstwo nie oskarża się już publicznie także i Rosji, mimo koszmaru Buczy i innych okrucieństw; uznano – zasadnie – że na te akurat zbrodnie nie ma w wojnie na Ukrainie wystarczających dowodów. Podobnie jak nie dziwi, że nie udało się doprowadzić do potępienia Hamasu przez Radę Bezpieczeństwa czy Zgromadzenie Ogólne ONZ, podczas gdy na przykład zaledwie półtora miesiąca przed 7 października Rada Bezpieczeństwa potępiła w specjalnym oświadczeniu terrorystyczny zamach ISIS w Iranie, w którym zginęły dwie osoby. Potępienie, jakie w końcu, w rocznicę rzezi, wyraził sekretarz generalny António Guterres, nie oznacza przecież, że wyniki głosowań w tej sprawie w Zgromadzeniu bądź Radzie, byłyby teraz inne.
Nie zaskakuje też, że wojna Rosji i Iranu w Syrii, Arabii Saudyjskiej w Jemenie czy Erytrei i rządu centralnego w Etiopii – a w każdej zginęły setki tysięcy cywili – nie budzą ułamka tego zainteresowania, co wojna w Gazie. W tym konflikcie nie chodzi bowiem o to, co jest robione, tylko przez kogo. To Izrael jest atakowany, a nie jego czyny – choć rzecz jasna czyny godne potępienia potępiać należy, niezależnie od tego, przez kogo popełnione.
Izrael przegrał najważniejszą bitwę
Rozważania o międzynarodowych reperkusjach konfliktu są ważne, bowiem niezależnie od tego, co się dzieje w terenie, najważniejszą bitwę – o międzynarodową opinię publiczną – Izrael już przegrał. Będzie odtąd na scenie międzynarodowej pariasem, potępianym za to, co w działalności innych państw takiego sprzeciwu nie budzi.
Zgromadzenie Ogólne przyjęło rezolucję, uznającą za nielegalną izraelską okupację Zachodniego Brzegu i Gazy. Nikt nie planuje podobnej rezolucji przeciwko Turcji okupującej północny Cypr (nie przeszkadza jej to nawet ubiegać się o członkostwo w Unii Europejskiej), czy Maroku okupującemu Saharę Zachodnią. Obie okupacje zaczęły się w 1974 roku, w obu okupant zaludnił przejęte terytorium swoimi obywatelami. Na Saharze trwa sporadyczny opór, na Cyprze nie, bo Turcja wypędziła wszystkich greckich mieszkańców. W obu wypadkach społeczność międzynarodowa skłania się do uznania okupacji, a nie do protestowania przeciw niej.
Szans na to, że Izrael będzie traktowany tak, jak inne państwa świata, nie widać. W średniej perspektywie czasowej to właśnie będzie jego największym problemem.
Na krótką jednak metę decydują kwestie militarne. Hamas w Gazie został pokonany: nie jest już w stanie odpalać rakiet na Izrael ani skutecznie walczyć z jego formacjami zbrojnymi. Ale pojedynczy żołnierze będą w Gazie ginęli dalej i będą ginęli pozostający jeszcze przy życiu zakładnicy: szóstka, których ciała odkryto w tunelu w Rafah została zamordowana po tym, jak Izraelczycy uratowali tuż obok innego porwanego, izraelskiego Araba. Według premiera Benjamina Netanjahu żyje jeszcze połowa z więzionej wciąż setki, według ich rodzin – nie więcej niż jedna trzecia. Jedynym sposobem ich uwolnienia jest zawarcie porozumienia z Hamasem, czyli podporządkowanie się warunkom terrorystów. Hamas żąda, by armia szybko i całkowicie wycofała się z Gazy; Izrael stwierdza, że jeśli by to uczyniła przed całkowitym pokonaniem Hamasu, to oznaczałoby pogodzenie się z odbudową władzy i mocy islamistów, i groźbę powtórki 7 października.
Wojna jest w interesie Netanjahu
Część rządu uważa, zapewne z premierem włącznie, że takie porozumienie, jakie by nie było, oznaczać będzie dla Izraelka zbyt wielkie zagrożenie. Inni ministrowie, w tym minister obrony Joaw Galant, i część izraelskiego społeczeństwa, uważają, że armia sobie z ewentualnymi problemami poradzi, a państwo, które tak katastrofalnie zwiodło 7 października, ma obowiązek uratowania ofiar tej katastrofy.
Netanjahu zwleka z decyzją, bowiem obawia się reakcji obu małych faszystowskich partii w swoim rządzie. Trwanie wojny chroni go także przed krytyką za dopuszczenie do rzezi Hamasu i przed wznowieniem procesu o korupcję, oszustwa oraz nadużycie władzy.
Hamas z kolei, według amerykańskich mediatorów, już od tygodni nie reaguje na nowe propozycje rozejmu. To mogą być trudności obiektywne: szef organizacji, Ismail Hanije, zginął od bomby podłożonej w jego hotelu w Teheranie. Szef w Gazie, Jahja Sinwar, od tygodni nie daje znaku życia. Nie wydaje się, by tu miał nastąpić przełom – a to oznacza śmierć zakładników, być może również od izraelskich bomb.
Zaś klęska państwa, które nie zapobiegło hamasowskiej rzezi i nie umiało na nią odpowiedzieć, istotnie wymaga dogłębnego wyjaśnienia, przez niezależną państwową komisję śledczą. Taką powołano 50 lat temu po katastrofalnej wojnie Jom Kipur i doprowadziła ona do upadku rządów Goldy Meir i jej Partii Pracy. Trudno się dziwić, że Netanjahu teraz kategorycznie odmawia powołania komisji, choć prokurator generalna zwróciła uwagę, że mogłaby ona zapobiec ewentualnemu wystosowaniu nakazów aresztowania dla premiera i dla ministra Galanta za rzekome zbrodnie wojenne i przeciw ludzkości w Gazie, jakie chciałby wystawić prokurator Międzynarodowego Trybunału Karnego (MTK) Karim Khan. Nie wiadomo, czy Trybunał zaakceptuje jego wniosek, ale wiadomo, że może on działać tylko wtedy, gdy lokalna sprawiedliwość nie może lub nie chce spełnić swego zadania. Komisja w sprawie 7 października zbadałaby zaś nie tylko rzeź Hamasu, ale i jej konsekwencje.
Koniec regionalnego pata
Wiadomo jednak, że Netanjahu popierał rządy Hamasu w Gazie. Premier był przekonany, że działania islamistycznych terrorystów są najlepszym dowodem na to, że po stronie palestyńskiej nie ma z kim rozmawiać. Co więcej, był przekonany, że Hamas jest zbyt zajęty radzeniem sobie z administrowaniem Gazy, by stanowić jakiekolwiek zagrożenie. Stąd lekceważenie sygnałów o szykowanym ataku, brak przygotowania wojska, gdy do niego doszło i katastrofalna liczba ofiar. Premier uczyni wiele, by nie musieć za to ponieść przed własną opinią publiczną odpowiedzialności.
Armia, nieobecna w Gazie i nie zwracająca na nią uwagi, szykowała się natomiast do wojny z Hezbollahem, groźniejszym i związanym z zasadniczym wrogiem Izraela – Iranem, który głosi konieczność zniszczenia państwa żydowskiego i rozwija program atomowy.
Hezbollah, w dowód solidarności z Hamasem, rozpoczął nazajutrz po rzezi ostrzał rakietowy Izraela. Choć do izraelskiej kontrofensywy w Libanie zginęło od ostrzału 27 cywili, to liczba ofiar wojskowych – 34 – świadczy, że inaczej niż Hamas, libańscy szyici starali się uderzać głównie w cele wojskowe. Ofiar izraelskiego ostrzału było w Libanie znacznie więcej, ale też, jak się wydaje, wojskowi przeważali nad cywilami. Ważnym powodem tej różnicy było ewakuowanie cywili, około stu tysięcy po każdej stronie, z okolic granicy.
Izrael powtarzał, że wstrzyma ostrzał, jeśli uczyni to Hezbollah, szyici – że uczynią to, jeśli w Gazie zostanie zawarty rozejm. Sytuacja eskalowała, i było jasne, że przerwać to może jedynie przewaga którejś ze stron. Iran wyposażył Hezbollah w 120 tysięcy rakiet: ich odpalenie przełamałoby znakomitą izraelską Żelazną Kopułę i spowodowałoby w Izraelu tysiące ofiar. Zarazem groźba użycia tych rakiet stanowiła dla Teheranu polisę ubezpieczeniową przed ewentualnym izraelskim atakiem. To między innymi dlatego Jerozolima zareagowała zachowaczo na kwietniowy ostrzał z Iranu, w odwecie za zabicie w Damaszku dowódcy irańskiej Gwardii Rewolucyjnej.
Wojna nie rozwiąże kryzysu
Podczas gdy Iran – z nowym prezydentem i jego programem poprawy sytuacji gospodarczej, a nie otwarcia nowego konfliktu – wahał się, Izrael uderzył. Widać było, że – inaczej niż w Gazie – działa według bardzo starannie przećwiczonego i przygotowanego planu. Po precyzyjnym ataku na dowództwo elitarnej formacji Hezbollahu nastąpiły eksplozje pagerów i krótkofalówek, zmasowane naloty na składy broni, często w budynkach cywilnych, co skutkowało licznymi ofiarami, i wreszcie zabicie szefa organizacji Hassana Nasrallaha.
Jego śmierć wywołała radość wielu Libańczyków, od lat usiłujących się uwolnić od brutalnej często dyktatury szyickiego ugrupowania, silniejszego niż libańskie państwo, i w kontrolowanej przez opozycje części Syrii, bo Hezbollah pełni też rolę zaciężnej piechoty Assada. Z dużą ulgą przyjęła uderzenie w potęgę Hezbollahu Arabia Saudyjska, podobnie jak inne państwa Zatoki, żyjące pod groźbą irańskiego ekspansjonizmu. Ale reguła, że wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, tym razem nie zadziałała: postawy te nie przekształcą się w osłabienie wrogości wobec Izraela, który ich od Nasrallaha uwolnił.
Jak się jednak wydaje, to co zostało z rakietowego arsenału odstraszającego Hezbollahu, nie nadaje się już do zmasowanego użytku, choć organizacja codziennie odpala na Izrael salwy kilkudziesięciu pocisków. Nieskuteczny okazał się też irański kontratak: 181 rakiet balistycznych zabiło jedną osobę, palestyńskiego robotnika. Ale straty materialne, w tym na terenie baz lotniczych, które były głównymi celami ataku, były większe, niż zrazu podawano. Żelazna Kopuła strąciła, nie jak w kwietniu, 98 procent rakiet, lecz 80 procent. Nie wiadomo jedynie, czy to atakującym udało się przeciążyć system, czy też Izraelczycy zaczęli oszczędzać antyrakiety.
Teraz Izrael – mimo ostrzeżeń z Teheranu, by nie odpowiadał atakiem na atak – szykuje odpowiedź, najprawdopodobniej na irański terminal naftowy na wyspie Charg. Oba państwa stoją na progu pełnej wojny – ale jeszcze boją się go przekroczyć.
Niezależnie, jak się obecna wojna – w Gazie, Libanie, na Zachodnim Brzegu, w Iranie – zakończy, wszystkie problemy polityczne, które do niej doprowadziły, pozostaną nierozwiązane. Bezpośrednim celem Jerozolimy była nie tylko konieczność zareagowania na atak zza południowej i północnej granicy, ale też przywrócenie izraelskiego potencjału odstraszającego, bardzo poważnie nadszarpniętego przez katastrofę 7 października.
Na dłuższą metę i Izrael, i Iran usiłują, jako element strategicznej gry, wywrzeć presję na USA. Pełna wojna między oboma państwami byłaby dla rządzących demokratów katastrofą, nawet bez udziału w niej Waszyngtonu: amerykański elektorat kategorycznie jest przeciwny wikłaniu Ameryki znów w bliskowschodnie konflikty, zaś część elektoratu demokratów żąda wstrzymania wsparcia dla Izraela.
Ryzyko może się nie opłacić
Jerozolima więc liczy na to, że jeżeli jej odpowiedź na froncie irańskim nie będzie zbyt eskalacyjna, to w odpowiedzi Waszyngton nadal będzie popierał działania na frontach w Gazie i Libanie. Teheran z kolei obiecuje, acz bez konkretów, gotowość do rozmów z USA – ale tylko jeżeli powstrzymają Izrael od eskalacji. Możliwe jest też, że rząd Netanjahu istotnie chce eskalacją wymusić klęskę Kamali Harris, licząc na to, że Donald Trump będzie wobec działań Izraela mniej krytyczny.
Zaś w cieniu walk na licznych zewnętrznych frontach – z Hamasem, Hezbollahem, jemeńskimi Huti, proirańskimi siłami w Syrii i Iraku, oraz, rzecz jasna, samym Iranem – coraz bardziej rozpala się konflikt zbrojny na Zachodnim Brzegu, gdzie bezprawie i terror części osadników, tolerowane przez rząd, coraz częściej napotykają na terror palestyński, wspierany przez przemycaną z Jordanii irańską broń.
Ten konflikt ma dla Izraelczyków i Palestyńczyków znaczenie egzystencjalne. Jeśli Jerozolima nie ukróci przemocy osadników, to walka z palestyńskim terrorem skazana będzie na porażkę – a tym samym szanse na wznowienie jakiegokolwiek procesu pokojowego, nawet po hipotetycznej zmianie polityki Izraela w tej sprawie, będą żadne. Wówczas zaś istotnie wojna trwać będzie mogła aż do całkowitego wykrwawienia się jednej ze stron. Albo obu.