W lipcu wiodący brytyjski think tank Royal Institute of International Affairs przyznał Donaldowi Tuskowi prestiżową Nagrodę Chatham House „w uznaniu jego zaangażowania w przywracanie demokracji w Polsce, odbudowę instytucji i przestrzeganie zasad praworządności”.

Chociaż rząd przyjął tę nagrodę z entuzjazmem, niektórzy obserwatorzy – nawet ci dobrze nastawieni do celów nowego gabinetu – postrzegali ją jako przedwczesną. Przyznaną raczej za dobre intencje niż za konkretne osiągnięcia. Łatwo było dostrzec analogie z przyznaniem Pokojowej Nagrody Nobla Barackowi Obamie zaledwie po ośmiu miesiącach jego prezydentury.

Zazwyczaj więcej uwagi poświęca się wypadkowi samochodowemu niż usuwaniu jego skutków. Tak też działania rządu próbującego poradzić sobie z następstwami ośmiu lat erozji demokracji przyciągają mniej uwagi niż działania jego poprzedników, które do tej erozji doprowadziły.

Jednak zagorzali liberalno-demokratyczni członkowie Royal Institute of International Affairs mogli poczuć zakłopotanie, gdy w ostatni weekend usłyszeli, jak ważny polski polityk zapowiada zniesienie prawa do azylu i domaga się aprobaty Unii Europejskiej dla tej decyzji. Zwłaszcza że mówcą nie był Jarosław Kaczyński, lecz laureat nagrody Chatham House.

Niezbadany proces erozji demokracji

Czy nowy rząd nie miał być antytezą swojego poprzednika? Jeśli pod rządami PiS-u światło liberalnej demokracji zgasło, jak to sformułowali we wspólnej książce teoretycy polityczni Ivan Krastev i Stephen Holmes, to czy nie zapaliło się ponownie w październiku 2023 roku?

Do pewnego stopnia tego rodzaju dezorientacja jest nieunikniona. Nauki polityczne mają niewiele do powiedzenia na temat tego, jak rządy mogą skutecznie radzić sobie z następstwami illiberalizmu u władzy. Jest bardzo mało danych, na których można się oprzeć. Wiemy wiele o przyczynach i konsekwencjach zamachów stanu, ale stopniowa erozja norm i instytucji, która dotknęła w ostatnich latach kilka ustabilizowanych demokracji, pozostaje mniej zrozumiała.

Niedawna fala populizmu i illiberalnego cofania się współczesnych skonsolidowanych demokracji jest stosunkowo nowym zjawiskiem. Kraje, które jej doświadczają, stoją przed takimi wyzwaniami po raz pierwszy.

Z kolei tam, gdzie populistyczni lub illiberalni przywódcy zostali usunięci z urzędu, minęło zbyt mało czasu, aby w pełni ocenić długoterminowe skutki ich polityki lub skuteczność środków zaradczych podjętych przez kolejne rządy. Istnieje zatem niewiele możliwości przeprowadzenia solidnych badań porównawczych w różnych krajach i kontekstach, które często mają kluczowe znaczenie dla opracowania ogólnych teorii.

Jednocześnie sama koncepcja liberalnej demokracji ewoluuje, co utrudnia ustalenie rekomendacji dla jej skutecznej naprawy. Obserwatorzy próbujący zrozumieć polityczne konsekwencje illiberalnych reżimów znajdują się więc na niezbadanym terytorium.

Postliberalny trymelat

Jak pokazuje pierwszy rok rządów koalicyjnych w Polsce, liberalno-demokratyczni politycy podzielają to poczucie dezorientacji. Po tym, jak minęła euforia związana z „pokonaniem populistów”, rząd stanął przed bezprecedensowym wyzwaniem, które nazwałem „postliberalnym trylematem”. Polega on na tym, jak szybko przeprowadzić reformy – zarówno skuteczne, jak i prawnie niepodważalne. I to w okolicznościach, które często pozwalają na spełnienie tylko dwóch z tych trzech kryteriów.

W związku z tym rząd walczył o wdrożenie obiecanych reform polityczno-instytucjonalnych, narażając się na gniew części środowiska prawniczego oraz na własną frustrację, co mógł sugerować niedawny flirt Tuska z językiem „demokracji walczącej”.

Zaspokojenie powszechnego zapotrzebowania na sprawiedliwość naprawczą również okazało się nieosiągalne. Wbrew obietnicom, żadna z osób związanych z poprzednią władzą, nie stanęła przed Trybunałem Stanu. Naprawienie głębokich szkód wyrządzonych integralności kluczowych instytucji jest wystarczająco trudne, biorąc pod uwagę tak zwane „prawne pole minowe”, pozostawione koalicji przez poprzedników. Rozbudzanie nierealistycznych oczekiwań co do tego, co można osiągnąć, mogło pomóc w osiągnięciu zwycięstwa wyborczego, ale znacznie skróciło powyborczy miesiąc miodowy.

Jednak postrzeganie problemów rządu koalicyjnego wyłącznie przez pryzmat postliberalnego trylematu oznacza pominięcie znacznej części problemu. Jak argumentujemy wraz ze Stanleyem Billem w monografii poświęconej „dobrej zmianie”, która niedługo zostanie wydana, nadmierne skupienie się na polityczno-instytucjonalnym aspekcie reform po populistach nie docenia skali wyzwań stojących przed reformatorami.

Zarówno w kraju, jak i za granicą, znaczna część dyskusji na temat agendy post-PiS koncentrowała się na reformach instytucjonalnych. Jednak w ciągu ostatniego roku stawało się coraz bardziej jasne, że radzenie sobie ze spuścizną illiberalizmu nie jest tylko kwestią przywrócenia integralności proceduralnej liberalnej demokracji.

Powrót do tego, co było, to za mało

Trzeba również zwrócić uwagę na powody, dla których illiberałowie zostali wcześniej wybrani oraz na ich cenione przez wyborców decyzje. 

Jednokierunkowe koncepcje od erozji do reform demokratycznych nie będą tu wystarczające. Jak argumentował politolog Dan Slater, przyczyną niestabilności politycznej w demokracji jest często intensywny konflikt między podmiotami posiadającymi konkurencyjne wizje tego, co oznacza demokratyczna „odpowiedzialność”.

Politolodzy rozróżniają w tym względzie „odpowiedzialność horyzontalną”, która odnosi się do wymogu, aby demokracje ograniczały zakres, w jakim jednostki i pojedyncze instytucje mogą sprawować władzę. Oraz „odpowiedzialność wertykalną”, odnoszącą się do wymogu, aby demokracje wspierały większą integrację społeczeństwa. Slater twierdzi, że w polityce demokratycznej często obserwuje się wahania między „populistycznym” trybem polityki, w którym ograniczenia horyzontalne są rozluźnione, a polityka staje się bardziej inkluzywna, a trybem „oligarchicznym”, w którym istnieją silniejsze ograniczenia władzy, ale rządy są sprawowane w imieniu nielicznych.

Ideałem demokracji jest pełny pluralizm, w którym istnieją silne ograniczenia arbitralnego sprawowania władzy i powszechna integracja wszystkich grup społecznych. Najdalszy od demokracji jest stan pełnego monizmu, w którym istnieją słabe ograniczenia arbitralnej władzy i niewielka lub żadna integracja obywateli.

PiS robiło rzeczy popularne

Pomiędzy tymi dwoma biegunami znajdują się różne formy wadliwej demokracji. Należą do nich monizm reprezentacyjny, w którym istnieją silne ograniczenia władzy, ale słabsza inkluzywność, oraz monizm proceduralny, w którym istnieją słabe ograniczenia władzy, ale silniejsza inkluzywność.

Będąc u władzy, PiS starało się przenieść Polskę ze stanu monizmu reprezentacyjnego, który postrzegał jako status quo po 1989 roku, w kierunku monizmu proceduralnego. Działo się to poprzez zwiększenie znaczenia władzy wykonawczej, co sprzyjało większemu włączeniu społecznemu. 

By zrozumieć kroki podjęte przez rząd w ciągu pierwszego roku urzędowania w odpowiedzi na wcześniejsze działania PiS-u, trzeba zwrócić uwagę na oba wymiary odpowiedzialności. Przywrócenie rządów prawa i naprawienie szkód wyrządzonych liberalno-demokratycznym instytucjom jest niezbędnym krokiem w kierunku przywrócenia odpowiedzialności horyzontalnej w miejsce decyzjonizmu wykonawczego PiS-u.

Zwycięstwa wyborcze Jarosława Kaczyńskiego wynikały jednak w dużej mierze z przekonania wyborców, że po uwolnieniu się od „imposybilistycznych” ograniczeń narzuconych przez odpowiedzialność wertykalną, rządy PiS-u były w stanie osiągnąć wiele wartościowego.

Krótko mówiąc, innym kluczowym problemem stojącym przed rządem koalicyjnym – oprócz wspomnianego trylematu – jest to, że w trakcie swoich rządów PiS zrobiło rzeczy naprawdę popularne. Ich cofnięcie będzie wiązało się ze spadkiem poparcia.

PiS trwale zmieniło polską demokrację 

Nadrzędnym założeniem kampanii wyborczej partii koalicyjnych było to, że pokonanie PiS-u oznacza przywrócenie demokracji. Za granicą było to szeroko rozumiane jako odrodzenie liberalno-demokratycznej wizji z 1989 roku – coś w rodzaju „Wind of Change” 2.0. 

Jednak w Polsce przywrócenie demokracji wymagało zaakceptowania zmiany paradygmatu w kluczowych obszarach polityki.

Było to najbardziej widoczne w obszarze polityki społecznej, która przeszła znaczącą ewolucję w czasach PiS-u, aby skorygować nierówności społeczne i regionalne. Zamiast odrzucać te założenia, większość partii starała się przebić ambicje PiS-u w tym zakresie.

Dokonując tej zmiany, Kaczyński nie tylko „redystrybuował prestiż” do grup społecznych, które wcześniej czuły się wykluczone z polityki, lecz także kształtował oczekiwania w zakresie tego, co demokracja może i powinna oferować.

Podobnie jest w przypadku bezpieczeństwa. Argumenty PiS-u dotyczące ograniczeń migracji i konieczności ochrony polskiej tożsamości nie zawsze znajdowały odzwierciedlenia w jego działaniach. Jednak udało mu się – jak pokazało przemówienie Donalda Tuska w miniony weekend – zmienić warunki debaty. Wcześniej dotyczyła ona wyboru między otwartością a zamknięciem, teraz sprowadza się do tego, jak bardzo Polska może sobie pozwolić na zamknięcie się na imigrację.

Problemem obecnego i rządu jest zatem nie tyle to, że przywrócenie status quo sprzed listopada 2015 roku jest trudne do osiągnięcia, ale że jest to nieosiągalne. Nawet jeśli reformy polityczno-instytucjonalne spełnią oczekiwania w kraju i za granicą, to wewnętrzne rozumienie przywracania demokracji się zmieniło. 

To Kaczyński narzucił narrację

Skuteczne przesunięcie PiS-u w kierunku populistycznej koncepcji integracji społecznej nakłada strukturalne ograniczenia na ich następców. Muszą oni zrównoważyć ryzyko rozczarowania kluczowej części elektoratu z ryzykiem zwiększenia napięć w koalicji rządzącej.

Podobnie charakter tej zmiany w kierunku inkluzywności społecznej sprawia, że bardziej ryzykowne jest uwzględnianie potrzeb osób z zewnątrz. Przykładem tego jest zmiana języka Tuska w stosunku do migrantów, którzy mają być postrzegani w najlepszym przypadku jako zasób, a w najgorszym – jako zagrożenie.

Jednocześnie koalicja jest rozdarta między obietnicami przywrócenia integralności proceduralnej demokracji liberalnej a podejmowaniem decyzji, które pomogą jej w utrzymaniu poparcia.

Trudno tego dokonać, nie powielając decyzjonizmu PiS-u. Koalicja ma stałą pokusę korzystania z tych samych instrumentów, co PiS, aby ułatwić podejmowanie decyzji. Tusk próbuje uzasadniać wątpliwe prawnie kroki w zakresie reformy sądownictwa językiem demokracji walczącej i uzasadnia propozycję zawieszenia prawa do azylu zagrożeniem.

Te uzasadnienia – i dosadny argument, że europejscy partnerzy Polski muszą po prostu zaakceptować wszelkie działania, które polski rząd uzna za stosowne – nieuchronnie przypominają wojnę Jarosława Kaczyńskiego z imposybilizmem.

Państwo w stanie przejściowym

To nie oznacza jednak, że koalicja jest wyłącznie więźniem strukturalnych dylematów współczesnej polityki demokratycznej. Niektórych problemów sama sobie przysporzyła.

Jeśli rząd jest ograniczony sukcesami PiS-u w obszarze polityki społecznej i imigracyjnej, to wyraźnie nie wykorzystał większego pola manewru w kwestiach takich jak prawa osób LGBT+ i liberalizacja aborcji. Porażka związana z pozbawieniem Marcina Romanowskiego immunitetu świadczy o pośpiechu wynikającym z frustracji, podczas gdy mianowanie współpracowników partii koalicyjnych na stanowiska w Totalizatorze Sportowym pokazuje, że żaden rząd nie jest odporny na pokusy kolesiostwa.

Jest zbyt wcześnie, aby przewidzieć to, jak gabinet Tuska zreformuje polską demokrację i w jakim stopniu zaimplementuje praktyki swojego poprzednika. Przypadek Polski okazuje, że wyzwania związane z przywróceniem liberalnej demokracji są znacznie bardziej złożone niż tylko odwrócenie zmian instytucjonalnych.

Nieliberalne rządy mogą spowodować trwałe zmiany w oczekiwaniach społecznych dotyczących roli i możliwości demokracji. Następnie tworzą one strukturalne ograniczenia dla ich następców , zmuszając je do zrównoważenia liberalno-demokratycznych zasad z populistycznymi żądaniami publicznymi.

Polska oferuje więc pole do rozwoju bardziej zniuansowanych teorii odporności demokracji, reform instytucjonalnych i długoterminowego wpływu populistycznych rządów na kulturę polityczną i aspiracje społeczeństwa. Zarówno dla polityków, obywateli, jak i politologów, pozostaje ona państwem w okresie przejściowym.