Z okazji rocznicy wyborów, po których PiS straciło w Polsce władzę, prezydent Andrzej Duda przyszedł do Sejmu, aby w orędziu wygłosić pean na cześć własną i Zjednoczonej Prawicy. Z przemówienia wynika, że wszystko, co przez ten rok wydarzyło się w Polsce dobrego, jest zasługą poprzedników obecnego rządu, którzy pracowali odpowiedzialnie i przyszłościowo dla dobra Polski oraz jego samego.

Prezydent opowiadał więc, że Zjednoczona Prawica zadbała o nakłady na obronność i zakup uzbrojenia, a on zwrócił się do przywódców państw NATO, by podniosły wydatki na obronę – można było zrozumieć, że to jest jego wielki wkład w nasze bezpieczeństwo. Pochwalił przy tym obecnego ministra obrony i wicepremiera Władysława Kosiniaka-Kamysza, ale zaczął od Antoniego Macierewicza i Mariusza Błaszczaka. Na tym etapie przemówienia było irytująco i śmiesznie.

Mówił też o wielkim wkładzie Zjednoczonej Prawicy w rozwój i modernizację Polski. Plany wielkich rozwojowych inwestycji, takich jak Centralny Port Komunikacyjny czy elektrownia atomowa, to zasługa tego obozu. Niestety, obecny rząd, marnując czas, marnuje też dziejową szansę Polski. Tu można było się zastanawiać, w jakim celu prezydent przyszedł do Sejmu strofować koalicję rządzącą w czasie jej rocznicy. Czyżby chciał pokazać: ja tu jeszcze jestem i jestem ważny?

Prezydent gani i chwali

Oprócz wychwalania Zjednoczonej Prawicy prezydent przyłożył się też do punktowania obecnie rządzących. Mówił, że zamiast przeprowadzać rozsądne inwestycje i reformy marnują energię na polowania na czarownice i komisje śledcze, które nic nie ustaliły. Mówił o zagrożonym bezpieczeństwie zdrowotnym Polaków z powodu wstrzymywania operacji w szpitalach, za które odpowiedzialny jest rząd. Ganił za stygmatyzowanie i poniżanie sędziów nazywanych „neosędziami”, za kwestionowanie ich statusu. „Demokrację walczącą”, czyli formę rządów zapowiadaną przez Donalda Tuska, nazwał fasadową. Zebrał huczne brawa od posłów PiS-u.

Jeśli chwalił tych, którzy rok temu doszli do władzy, to za współpracę ze sobą. Powódź – premier działał dobrze i dostrzegł wyciągniętą dłoń prezydenta – co oznacza też, że współpraca między rządem a prezydentem jest możliwa, tylko rząd musi mieć dobrą wolę. Więc skoro współpracy nie ma, to dlatego, że w Polsce jest rząd, której takiej woli nie wykazuje.

A dlaczego świetny?

Co więc było tu świetne? Po pierwsze, wykorzystanie tematów Tuska przeciwko niemu albo do podkreślenia zasług Zjednoczonej Prawicy.

Andrzej Duda odebrał Tuskowi zbudowany ostatnio wizerunek obrońcy polskiego narodu. Premier zrobił to ryzykownie, grając na lękach przed obcymi, co wywołało krytykę ze strony tych, którzy w państwie po 15 października 2023 spodziewali się zmiany tej atmosfery. Ale przede wszystkim naraził się na protest organizacji działających na rzecz demokracji, zapowiadając zawieszenie prawa do azylu.

Zrobił to, ryzykując gniew własnych zwolenników, a Andrzej Duda w Sejmie potępił tę zapowiedź, używając argumentu o obronie praw człowieka. Wrażenie? Nawet Duda widzi, że to podłość. Wprawdzie uzasadnił to w sposób bardziej przewidywalny dla prawicy, czyli brakiem ochrony dla białoruskich ofiar reżimu Łukaszenki, a nie uchodźców z Azji i Afryki, jednak przekaz był jasny.

Odebrał Tuskowi nawet infrastrukturę – największą dumę PO z dwóch kadencji rządów, zanim władzę przejęło PiS. Symbol polskiej modernizacji i jednocześnie tych dwóch kadencji prezydent zagospodarował, mówiąc, że po polskich drogach mogłyby teraz jeździć samochody z rozwijających się portów.

Wykorzystał stare lęki wobec Tuska. Pytał, skąd wziął się deficyt w finansach, i sugerował, że w związku z tym premier coś Polakom odbierze, bo powie, że „pieniędzy nie ma i nie będzie”. Właśnie z takim przeświadczeniem na swój temat musiał walczyć Tusk, zanim przejął rozwiązania socjalne PiS-u. I powrotu takiego wizerunku unika, jak może.

Duda w swoim przemówieniu ganił i chwalił jak lider. Początkowo wywoływał rozbawienie i irytację, ale potem raził celnie, umiejętnie odwracał znaczenia. Kiedy mówił o neosędziach, którzy są poniżani tym określeniem, można było poczuć, jakby rzeczywiście jakaś banda chuliganów przeszkadzała poważnym ludziom w pracy dla dobra Polski. Znowu powstaje więc pytanie – w jakim celu to zrobił?

Poważne ambicje albo urażona ambicja

Odpowiedzi są dwie. Być może poważnie myśli o odegraniu jakiejś roli na prawicy po zakończeniu kadencji. Jarosław Kaczyński w zauważalny sposób traci energię polityczną, co pokazał po raz kolejny na niedawnym kongresie PiS-u. Prezes powtórzył na nim zgrane slogany, nie oferując nic nowego prócz przyjęcia do partii polityków Suwerennej Polski. Wróciło nawet stare hasło walki z gender, które ma już dziś wręcz wartość nostalgiczną.

A Duda w miarę mówienia nabierał mocy. Podkreślał, jak ważna jest dla niego Zjednoczona Prawica, chociaż próby pokazania, jak ważną rolę odgrywa on jako prezydent, były zabawne. Czy ma jakiekolwiek szanse skonsolidować wokół siebie jakieś środowisko to inna sprawa, tu ważne jest, czy on taką szansę widzi i czy podejmie próbę.

A drugi cel tego orędzia sugeruje moment pod koniec przemówienia, kiedy doszło do charakterystycznych dla Andrzeja Dudy heheszków. Chichocząc, prezydent przypomniał to, że niektórzy odliczają, ile dni zostało do końca jego kadencji. A więc może rzeczywiście chodzi po prostu o to, żeby pokazać – ja tu jeszcze jestem i jeszcze wiele marzeń mogę wam popsuć? Tym bardziej że, jak zauważył, nic w kwestii jego następcy nie jest jeszcze jasne.