Dzieckiem już nie jestem, ale nadal uczę się jak dzieci. Może niedokładnie tak jak dzieci, bo nie piszę sprawdzianów, nie mam kartkówek i nikt mnie nie odpytuje przy tablicy. Ale zdobywam wiedzę – bo wiedzę zdobywamy całe życie, aż do śmierci. Po co te oczywistości? Powiem później.
Na razie informacja: jestem nauczycielem, ale dopiero od pięciu lat. Uczyć zacząłem w wieku solidnie dojrzałym. Przez większość życia nawet mi do głowy nie przyszło, że skończę w szkole.
Widzicie, co napisałem? „Skończę w szkole” – tak to brzmi, jakbym skończył źle. Albo jeszcze gorzej.
I teraz o tej wiedzy, którą zdobywam przez całe życie. Pierwsza nauka, jaką wyniosłem ze swojej nowej pracy, jest taka: że praca w szkole nie ma dobrej prasy. Jakoś tak się poukładało, że ludzie nauczycieli nie lubią.
Myślę, słuchając kolejnych jeremiad pod adresem belfrów, że całe pokolenia uczniów opuszczały szkołę z ulgą, kojarząc ją z przymusem, stresem, presją. Wszystko to zwalają potem na nauczycieli i z nimi kojarzą. Trudno się dziwić. Ten dyskomfort, dziecięce żale, najprawdziwsze traumy młodego wieku kojarzą się z ludźmi, którzy ich uczyli. Potem, wchodząc w dorosłość, nieświadomie tę niechęć z sobą niosą.
To nie są normalni ludzie
Nie ma co się łudzić, nauczycieli się nie lubi. Dla mnie to nie jest nic nowego. Już w zamierzchłych latach osiemdziesiątych, kiedy pojechałem na pierwsze w życiu samodzielne wakacje z kolegami, rodzice puścili nas pod warunkiem, że namiot rozbijemy na terenie sanatorium, w którym pracował wuj jednego z kolegów. Ale kuracjuszom namiot z wrzaskliwymi nastolatkami w środku przeszkadzał. Marudzili. „A czy macie pozwolenie na piśmie?”.
Poskarżyliśmy się wspomnianemu wujowi, a zacny lekarz aż się klepnął po kolanach ze śmiechu: „Chłopaki, ale czemu wy się dziwicie? Nasi kuracjusze to nie są normalni ludzie! To są nauczyciele!”. Bo sanatorium było nauczycielskie.
Od czasu, jak nastał kapitalizm, nie lubią nas dodatkowo za tę sławną Kartę Nauczyciela: kto to widział, żeby za wakacje płacić? A w ogóle to powinni pracować 48 godzin w tygodniu!
Spróbuj powiedzieć, że nauczyciele zarabiają mało, to najpierw cię wyśmieją, a potem powiedzą, że to dobrze, bo nauczyciele to lenie.
Tak nadal nas widzą. Na rozmaitych imieninach i w przedziałach PKP nasłucham się o nauczycielach zawsze tego samego.
Przyznam się, że sam też myślałem podobnie. Ale od pięciu lat oglądam ten medal z drugiej strony i to wygląda tak, że nauczycielowanie to robota bardzo odpowiedzialna, okropnie stresująca, kiepsko płatna – i w dodatku cię za to wszystko nie lubią. Można się zniechęcić, naprawdę.
Życzę nam luzu
Zwyczaj jest taki, że w Dniu Nauczyciela dzieci kupują kwiaty i składają nauczycielom rozmaite życzenia. A ponieważ Dzień Nauczyciela był w tym tygodniu, a ja dzielę z tą grupą zawodową dole i niedole, to znając bolączki tego fachu, przyłączam się do życzeń.
Po pierwsze życzę mniej biurokracji. Mniej arkuszy, formularzy, konspektów, wypełnianych mozolnie weekendami (bo tak wyglądają nasze weekendy – ale tego ci, co nas wyzywają od leni, nie wiedzą). Tak jest, większość tych sążnistych papierzysk, pracowicie wypełnionych, trafia do segregatorów i potem już nikt do nich nie zagląda. Robota dla głupiego.
Albo nie dla głupiego, ale dla przesadnie ostrożnego. Sporo papierów produkowanych w oświacie to coś w rodzaju zabezpieczenia. Częste sprawdziany męczą uczniów i nauczycieli, nic nie wnoszą, nie motywują i w ogóle nie pomagają w niczym – ale można na ich podstawie wystawić ocenę, a ocena wystawiona to dowód dla dyrekcji i uczniów, że nauczyciel się nie obija!
Po drugie – życzę nauczycielom więcej luzu i mniej strachu. Dowodem na to, że ciężko pracujecie i poważnie traktujecie swoje zadania, naprawdę nie są tylko oceny. Zresztą, idzie nowe – coraz śmielej także w Polsce, z ocen się rezygnuje (i nie są to żadne lewackie wymysły, tylko szansa i dla uczniów, i dla nauczycieli – ale o tym innym razem).
Życzę też więcej czasu na rozmowy w pracy z koleżankami i kolegami. Takie towarzyskie, przy kawie, dla odprężenia. Takie, w których kolega od matmy otwarcie mówi polonistce, że nigdy nie przeczytał „Dziadów”, a „Chłopów” to tylko streszczenie. A wtedy polonistka odpowiada, że ona nadal nie wie, co jest ten logarytm. Czy tam algorytm.
Całkiem niedawno wieloletni redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”, ksiądz Adam Boniecki, napisał, że maturę z matematyki zdał tylko dzięki temu, że nauczyciel mu podpowiadał. Tak jest: można przeżyć fajne, ciekawe życie, robić w życiu interesujące, a nawet wielkie rzeczy bez sporej części wiedzy, której wymagamy od nastolatków i jeszcze młodszych dzieci.
Życzę zatem także więcej pokory. Wykonujemy trudną, ważną robotę, ale na Boga – nie wmawiajmy sobie, że jak dziecka nie zmusimy do wykucia typów gleb występujących w Polsce, to ono nie poradzi sobie w życiu. Poradzi sobie – jak ksiądz Boniecki, jak polonista, który nie zna logarytmów, albo jak matematyczka, która nie czytała „Chłopów”. Albo jeszcze lepiej.
Bo prawdę mówiąc: choć robimy trudną, ważną robotę, to jednak aż tak wiele to my znowu nie możemy i aż tak wiele od nas nie zależy. To też pokora: świadomość tego, że – teraz już naprawdę ryzykowne rzeczy piszę – my nie jesteśmy w stanie kogokolwiek nauczyć czegokolwiek. Możemy pomóc, zachęcić, pokazać, ale łopatą do głowy nie włożymy. Przecież to już nawet nam w dzieciństwie nasi nauczyciele mówili.
Za to łopata to narzędzie niezbyt precyzyjne i możemy nim dziecko solidnie poharatać. I broń obosieczna, bo dziecko, nawet wyższe od nauczyciela, nawet pyskate, leniwe i agresywne, to jest nadal dziecko. Ono jest takie, jakie jest, z tego powodu, że już zostało zranione. I to jest ostatnie z moich życzeń dla nauczycieli: żeby nigdy nie zapominali, z jak kruchym materiałem pracują. To się opłaci także im.