1.
Można dziwić się do pewnego stopnia, że Donald Trump tak wysoko wygrał w wyborach prezydenckich w USA z Kamalą Harris. Jednak to, że wygrał, nie jest zaskakujące. I, szczerze mówiąc, nie odczuwam z tego powodu frustracji. Tacy politycy, jak on, zdarzają się w każdym czasie i pod każdą szerokością geograficzną, nawet w Ameryce, której znaczenie dla światowej demokracji i światowego porządku jest szczególne.
Jestem natomiast sfrustrowana, głęboko poruszona, zdeprymowana postawą jego przeciwników. Za dużo było wyśmiewania się z Trumpa, straszenia nim, nazywania go faszystą. Za mało – pozytywnego programu, pracy z ludźmi, której nie zastąpi zadowolenie z poparcia gwiazd. Za mało było chwytliwego języka i adresowania rozwiązań do realnych problemów, z którymi mierzą się Amerykanie i Amerykanki. Zapytają Państwo – jak to, przecież Harris o tym wszystkim mówiła. To za mało? Tak. Jeszcze za mało.
2.
Co znaczy wygrana Trumpa dla USA? Teraz, niestety, można spodziewać się tam scenariusza, jaki pojawił się w Polsce po wygranej PiS-u w 2015 roku. Zamiast wymyślać nowe rozwiązania, przeciwnicy populistów… rzucili się sobie wtedy wzajemnie do gardeł. W pustym sporze o to, kto jest „symetrystą”, który nie widzi różnicy między PO a PiS-em, a kto „dziadersem”, który pragnie, aby „było tak jak było”, zagubił się wtedy sens przemyślenia własnej porażki i wyciągnięcia wniosków na przyszłość. USA zagraża teraz ten sam proces.
A co teraz zrobi Trump w amerykańskiej polityce? Cóż, z najnowszej historii wiemy, że populizm, który powraca, jest mocniejszy, bardziej zdecydowany, szybszy. Właśnie tego należy się spodziewać.
3.
Co oznacza wygrana Trumpa dla Europy? Słychać głosy, że Trump w fotelu prezydenckim ma doprowadzić do tego, że Europa stanie się silniejsza. A także, że jest to dla UE jakiś rodzaj „dzwonka alarmowego“, który ją „obudzi”. Zupełnie nie rozumiem, jakim cudem miałoby się to stać.
Po pierwsze dlatego, że gdyby rzeczywiście poważne zmiany w polityce miały takie działanie, europejscy politycy „budziliby“ się znacznie częściej – albo znacznie wcześniej byliby się już obudzili.
Po drugie dlatego, że mocniejsza Europa oznaczałaby, że pojawił się jakiś europejski lider, który przeprowadził udane interwencje i zjednoczył ją wokół wspólnej polityki i wspólnej idei. Kim miałby być jednak ten lider? Na poważnie nie można mówić ani o Macronie, ani o Scholzu. Tusk jest z punktu widzenia zachodniego niewidzialny. Może zatem Orbán, który z Trumpem ma gorącą linię? Ale chyba nie tego polityka mają na myśli osoby mówiące o „dzwonku alarmowym”.
4.
Co znaczy wygrana Trumpa dla amerykańskiej polityki wewnętrznej oraz zagranicznej? Tu nie ma co zgadywać – Trumpa trzeba słuchać. On w swoich przemówieniach mówi wyraźnie, jakie ma plany. Nie widzę powodu, aby nie traktować tych zapowiedzi dosłownie.
Na pierwszy rzut, warto przestać zadawać naiwne pytania, czy wygrana Trumpa oznacza nieuchronną klęskę Ukrainy. Nie wiemy tego jeszcze – natomiast wiemy, że Trump definiuje politykę zagraniczną w kontekście siły. Polityka zagraniczna USA, pod rządami Trumpa, będzie polityką opartą na sile, będzie to polityka „alpha male” wraz z innymi „alpha males”, zatem Trump, Putin, Xi …. Doskonale rozumie to Zełenski, który błyskawicznie napisał na platformie X gratulacje dla Trumpa, podkreślając, że jego polityka jest polityką siły. Czy z tego wynika, że Ukrainę czeka klęska? Nie automatycznie. Ale będzie liczyło się, czy Ukraina i państwa ją wspierające przekonają Trumpa, że oni także są „alpha”. Siła dominuje tu nad wartościami.
5.
Co oznacza wygrana Trumpa dla kobiet? Mamy do czynienia z momentem głęboko antyfeministycznym. Widać to wyraźnie po symbolice przemówienia Trumpa w nocy po wyborach (amerykańskiego czasu). Po jego prawej i lewej stronie stoją kobiety, których rola została sprowadzona do pięknego wyglądania i do milczenia. Jest to rewolucja estetyczno-intelektualna, odrzucająca kobiecość rozumianą również jako piękno intelektualne. I tutaj uwaga: wcale nie jest tak, że do tej pory kobietom było w USA szczególnie łatwo. Bynajmniej, jest im zawsze o wiele trudniej niż ich kolegom mężczyznom. Jednak to, co się teraz będzie działo, jest radykalnym krokiem na antyfeministycznej drodze.
Wszystko to wybrzmiewa jeszcze mocniej, gdy weźmiemy pod uwagę, że Trump rywalizował w tych wyborach z kobietą. Wbrew temu, co się często mówi, Harris była naprawdę niezłą kandydatką. Na pewno była znacznie lepsza niż konkurująca osiem lat temu z Trumpem Hillary Clinton: cieplejsza, lepsza w codziennej interakcji z wyborcami, bardziej charyzmatyczna. Ciężko też pracowała w tej kampanii. Obawiam się jednak, że jej porażka będzie utożsamiona trwale z niemożnością, nieumiejętnością kobiet, aby zajmować tak wysokie stanowiska. Zatem nastał moment „alpha males”.