Chciałbym zacząć od zastrzeżenia. Stale czytam materiały publikowane przez Ośrodek Studiów Wschodnich (OSW). Bardzo je cenię. Znam kilka pracujących tam osób. Co gorsza, zdarza mi się polecać ich analizy tu i tam. Jeden z pracowników Ośrodka był promotorem mojego licencjatu (Google zapłonie od fraz „Gajos, licencjat”). Proszę zatem traktować ten tekst jako recenzję zaangażowaną. Dla zwolenników teorii spiskowych moje wyznanie pewnie będzie kolejnym dowodem, że OSW powinno jako logo mieć symbol Organizacji Widmo z filmów o Jamesie Bondzie: ośmiornicę. Cóż, jak widać, macki Koszykowej (przy tej ulicy w Warszawie znajduje się siedziba Ośrodka) rzeczywiście sięgają daleko.

Książka Andrzeja Brzezieckiego nie jest klasyczną monografią historyczną Ośrodka Studiów Wschodnich. To autoportret tej instytucji namalowany za pomocą niezliczonych wywiadów z osobami, które albo z Ośrodkiem były bezpośrednio związane, albo ich ścieżki się w jakiś sposób przecięły. Zadanie napisania takiego studium wymagałoby bowiem odtajnienia wielu dokumentów i zajrzenia tam, gdzie – jak sugerują wywiadowani przez Brzezieckiego rozmówcy – jeszcze za wcześnie by zaglądać.

Druga równoległa część książki to zarys sylwetki Marka Karpia. Jest coś fascynującego w tym, że twórca OSW pochodził z briańskich bojarów, którym przestało odpowiadać moskiewskie władztwo. Pomyślałem sobie, że to trochę tak, jak gdyby Andriej Kurbski, jeden z najbliższych współpracowników cara Iwana IV Groźnego, uciekłszy przed jego despotią do Rzeczpospolitej, założył tam Ośrodek Badań Moskiewskich.

Marek Karp – geniusz bez impact factor?

Bardzo mnie rozbawiła uwaga, którą przytacza Brzeziecki zaraz na początku. Ludziom, którzy nie znali Karpia, trudno jest zrozumieć jego fenomen. Dlaczego? Bo „niczego większego nie napisał” [s. 17]. Wiadomo: tak jak wielkość boksera mierzy się liczbą wygranych walk, tak każdy szanujący się intelektualista niczym paw rozwija swój ogon, to znaczy listę publikacji – jako dowód tego, że boksuje w intelektualnej wadze ciężkiej. Szczególnie liczą się artykuły z wysokim impact factor. Zawsze w takich sytuacjach przypominają mi się słowa byłej sekretarz stanu USA przy George’u W. Bushu Condoleezy Rice: „Na papierze możesz mieć najlepszy na świecie projekt, który może być intelektualnie piękny i elegancki, ale jeśli nie jesteś w stanie wcielić go w życie, to jakby nigdy go nie było”. I na tym polegał geniusz Karpia – on potrafił idee realizować, a nie tylko o nich w pasjonujący sposób dyskutować. Nawet jeśli nie wszystko było idealne.

Gdyby krótko spróbować scharakteryzować postać twórcy OSW, to należałoby napisać, że to człowiek pasji, którego narkotykiem było Wielkie Księstwo Litewskie. Odurzyło go ono do tego stopnia, że postanowił je zrekonstruować. Do tego posiadał znakomite – użyjmy dzisiejszego eufemizmu – „kompetencje miękkie”. W realiach późnego PRL-u i latach dziewięćdziesiątych częściej jednak mówiło się o „znajomościach”. Co chyba jest lepszym określeniem całej sytuacji.

Karpia można także potraktować jako typowego przedstawiciela polskiej inteligencji. Dla podobnych mu świat materialny miał raczej drugorzędne znaczenie. Warto pojechać do siedziby „Kultury” paryskiej w Maisons-Laffitte, żeby to zrozumieć. Liczyła się służba państwu. Przede wszystkim słowem. Paradoks twórcy OSW polega jednak na tym, że on tę prawidłowość złamał. Zainwestował bowiem w dwór w Ludwinowie, próbując stworzyć tam przedsiębiorstwo mleczne. Chciał też zrekonstruować kawałeczek Wielkiego Księstwa Litewskiego. Te działania były konsekwencją zarówno jego wyboru, jak i zmian systemowych po 1989 roku, które to umożliwiły. Powyższe okoliczności i błędna – zdaniem kilku rozmówców Brzezieckiego – decyzja Karpa stała się przyczyną jego kłopotów. I nie chodzi tutaj tylko o okoliczności jego odejścia z OSW w atmosferze skandalu, gdyż lobbował wśród rządu na rzecz prywatnej firmy, u której sam był zadłużony [s. 501]. Mowa o jego wycieńczeniu i stresie, który – jak pokazuje Brzeziecki – sprawiał, że Karp balansował na granicy życia i śmierci.

Bo też – i to trzeba przyznać Autorowi – nie napisał on laurki twórcy OSW. Opisuje również jego zachowania, które – szczególnie z dzisiejszej perspektywy – spotkałyby się z natychmiastowymi konsekwencjami i oburzeniem opinii publicznej. Chodzi o sytuacje, kiedy to: „mieszało mu się prywatne z publicznym” – jak to określają rozmówcy Brzezieckiego. Nie chcę tego w żaden sposób usprawiedliwiać, ale w tym jest jednak coś z zeitgeistu lat dziewięćdziesiątych. Taka była wówczas Polska. Wielu „mieszało się prywatne z publicznym”. Jest w tym również coś z postawy przedstawicieli polskiej inteligencji. Oni również miewali tendencje do mieszania publicznego z prywatnym. Z wszystkimi tego konsekwencjami.

Wywiadownia

Skoro na początku nawiązałem do Jamesa Bonda, to nie można pominąć kwestii początków OSW. Czy Karp był funkcjonariuszem Urzędu Ochrony Państwa? Czy za powstaniem z OSW stały polskie służby? Sugestie rozmówców Brzezieckiego są sprzeczne. Autor pozostawia czytelnikowi pole do tego, by sam wyrobił sobie opinię. Nie wiem, jak traktować w tym kontekście słowa, że w 1991 roku „polskie MSW” [s. 298] wysłało do Kijowa polskich dyplomatów, którzy potem okazują się „pracownikami MSZ” [s. 298]. Freudowska pomyłka czy tylko literówka? Z od W na klawiaturze wszak niedaleko stoi.

Wiem natomiast, że na jednoznaczny werdykt w tej sprawie będziemy musieli poczekać – do otwarcia archiwów. Nie zmienia to jednak faktu, że aura tajemniczości jest kolejnym spadkiem po ubiegłym systemie oraz szaleństwie lat dziewięćdziesiątych.

Pasja zrekompensuje wszystko

Początki instytucji założonej przez Karpia były ciężkie. Na przykładzie warunków pracy i całej kultury działania OSW widać jak w soczewce lata dziewięćdziesiąte. Od niesympatycznych toalet przy Koszykowej po szczery entuzjazm pracowników, który łagodził niewygody i bez którego taka instytucja nie mogłaby powstać i działać. Co jednak najważniejsze: widać, że OSW nie chciało trwać w tych warunkach. Profesjonalizacja postępowała. Widać to na przykładzie zarówno tak małych i oczywistych elementów jak wprowadzenie listy obecności, jak i wielkich przełomów – jak korzystanie z komputerowych baz danych i internetu. Ta właśnie chęć adaptacji i otwartości na zmiany okazała się jedną z kluczowych cech OSW, które sprawiły, że zajmuje ono dzisiaj tak prestiżowe miejsce wśród polskich i światowych think tanków.

Warto w tym miejscu poruszyć jeszcze dwie kwestie opisane przez Brzezieckiego: ciągłość polskiej myśli wschodniej oraz błędy w pracy analityka.

Spotkanie Karpia ze Stanisławem Swianiewiczem w Wielkiej Brytanii, pracownikiem przedwojennego Instytutu Naukowo-Badawczego Europy Wschodniej w Wilnie, jest przedstawione jako jeden z kluczowych momentów. To dyskusje z autorem książki „W cieniu Katynia” miały natchnąć Karpia do założenia OSW. Jestem przekonany, że i bez tego coś podobnego w Polsce po 1989 roku by powstało. Bo musiało. Z racji kluczowego znaczenia Wschodu dla bezpieczeństwa naszego państwa. Ale skoro już do tego spotkania doszło, to warto docenić symbolikę i fenomen, którym nasz kraj dysponuje: posiadania ciągłości myśli o wschodzie – w tym przede wszystkim Rosji – pomimo utraty własnej państwowości.

I druga kwestia: błędy. Dzisiaj panuje moda w mediach społecznościowych na przypominanie własnych wpisów sprzed miesięcy po to, by udowodnić swoją przenikliwość i dalekowzroczność. Najczęściej opatrywane jest to autokomentarzem: „Mówiłem/am to już x tygodni temu!”. Dziwnym trafem ci, którzy tak czynią, nie są tak skorzy do przypominania swoich nietrafionych prognoz. Jak gdyby nie przeszkadzało im to, że popełniają jeden z analitycznych błędów selection bias, czyli błąd doboru próby.

Docenić należy zatem, że Brzeziecki pokazuje nie tylko niewątpliwe sukcesy OSW, ale i przestrzelone prognozy. Jedną z nich była ta dotycząca rozpadu Rosji pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Bo też taka jest ta robota: nikt nie posiada szklanej kuli, która pokazuje przyszłość. Analityk operuje na skali prawdopodobieństwa. A umiejętność dostrzeżenia własnego błędu i korekta poglądów lub metod jest jedną z kluczowych cech analityków. Inaczej zamieniamy się w dogmatyków niewiele różniących się od twardogłowych pracowników instytutów, mających w swej nazwie różne „-izmy”.

Jeśli ktoś będzie chciał kiedyś napisać książkę o polskiej polityce zagranicznej po 1989 roku – szczególnie tej zorientowanej na wschód – po przeczytaniu książki Brzezieckiego nie będzie mógł mieć żadnych wątpliwości, że obok archiwów Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Kancelarii Premiera, Kancelarii Prezydenta, Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych konieczna będzie wizyta w OSW. Wtedy też będziemy mogli zweryfikować, ile autokreacja w książce Brzezieckiego ma luk.

Sprawczość zazwyczaj przypisuje się politykom. Bardzo często jednak ci politycy słuchają tych, którzy bywają określani jako freaki bądź jajogłowi. Zdarzają się też takie sytuacje, jak ta opisana przez Eugeniusza Romera – pełniącego funkcję eksperta przy polskiej delegacji na konferencji paryskiej po pierwszej wojnie światowej. Miał on kiedyś usłyszeć od Romana Dmowskiego, że polityk z nauki bierze to, co mu potrzebne, a resztę wyrzuca do kosza. Nawet jeśli tak jest, to i tak eksperci mają wpływ na politykę. Pod warunkiem, że mają „dojście” i są słuchani. A książka Brzezieckiego pokazuje, że ci z OSW należą do tego grona.

Jeśli z kolei ktoś chciałby się pobawić w towarzyski biały wywiad – czyli coś, co uprawia OSW – i dowiedzieć się o tym, who is who w kuchni polskiej polityki wschodniej, to również powinien sięgnąć po tę książkę. Wydaje mi się jednak, że może się okazać ona hermetyczna dla osób spoza bańki. Chociaż być może ta bańka nie jest aż tak mała. Przecież macki Koszykowej sięgają daleko.

PS Sto lat OSW!

 

Książka:

Andrzej Brzeziecki, „Zmierzyć arszynem. Marek Karp i Ośrodek Studiów Wschodnich”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2024.