Pełnoskalowa wojna w Ukrainie trwa już 1000 dni. Sytuacja Kijowa na froncie jest zła i pogarsza się od wielu miesięcy. Ukraińcy bronią się zaciekle, ale stopniowo tracą tereny na wschodzie kraju. Utrzymanie zdobyczy z letniej ofensywy w obwodzie kurskim również okupione jest rosnącymi stratami.
Tymczasem Donald Trump zapowiada, że skończy tę wojnę w 24 godziny. To zapowiedź nierealna, ale pokazuje kierunek polityki nowej amerykańskiej administracji. Oprócz słów Trumpa mieliśmy jednak w ostatnim czasie do czynienia z trzema wydarzeniami, które pokazują skalę kryzysu.
Pierwsze ma miejsce 15 listopada – to telefon niemieckiego kanclerz Olafa Scholza do Władimira Putina. Scholz zdecydował się na ten ruch zaledwie kilka dni po rozpadzie swojej koalicji rządzącej. Zadzwonił więc do Putina – który na Zachodzie miał być pariasem – jako przywódca skompromitowany, zarówno w kraju, jak i za granicą. Najwyraźniej wciąż jednak są tacy, którzy wierzą, że „telefoniczna dyplomacja” ze zbrodniarzem wojennym jest skuteczna.
Te opinie szybko zweryfikowała rzeczywistość – i tu dochodzimy do wydarzenia drugiego. Zaledwie kilka dni po rozmowie Putin–Scholz Rosja dokonała jednego z największy nalotów na Ukrainę od początku inwazji. Zginęło co najmniej 9 osób, dziesiątki zostało rannych, uszkodzeniu uległy również elementy krytycznej infrastruktury energetycznej.
17 listopada następuje wydarzenie trzecie. To decyzja Joe Bidena, że Ukraina może używać amerykańskich pocisków dalekiego zasięgu do atakowania celów na terenie Rosji. Słynne ATACAMS-y zostały dostarczone Ukraińcom już rok temu, ale mogły być używane tylko w operacjach na terenie kraju.
Zmiana w zakresie użytkowania pocisków dalekiego zasięgu jest związana z zaangażowaniem około 50 tysięcy północnokoreańskich żołnierzy po stronie Rosji. Ta broń ma być używana we współpracy z Amerykanami, w celu precyzyjnego unieszkodliwiania pozycji Rosjan i ich sojuszników. W szczególności w obwodzie kurskim.
To nie jest ruch, który doprowadzi do przełomu na froncie. Celem Amerykanów jest zniechęcenie Koreańczyków do dalszego wspierania Rosji na froncie i wzmocnienie Ukrainy – zarówno w trakcie nadchodzącej zimy, jak i przy ewentualnych negocjacjach z Rosją. Ukraińcy liczą na to, że uda im się wymienić rosyjskie terytorium, nad którym mają obecnie kontrolę, na zajęte przez Rosjan tereny należące do Ukrainy.
Tymczasem w przeciągu kilku dni Unia po raz kolejny pokazała słabość i brak samodzielności. W momencie, gdy kanclerz Niemiec dzwoni do Putina, Ameryka odgrywa kluczową rolę w wojnie, która toczy się w Europie. To wkrótce może się zmienić. Podejście Trumpa oraz jego stronników, w tym Elona Muska, jednoznacznie sugeruje, że Europa będzie musiała wziąć na siebie większą odpowiedzialność za pomoc Ukrainie.
Czy jest na to gotowa?
Zwycięstwo Trumpa wzmacnia również radykalnych populistów na całym świecie, co wzmacnia kryzys przywództwa. Europa jest również pogrążona w stagnacji gospodarczej, którą może pogłębić potencjalny spór handlowy z USA.
Jednak Unia w ciągu ostatnich dekad wielokrotnie wzmacniała się poprzez kryzys. Teraz może być podobnie.
Jak pisze Buras, „w przeszłości wszystkie istotne kryzysy popchnęły Unię w kierunku odważnych kroków: redefinicji roli Europejskiego Banku Centralnego w stabilizowaniu gospodarki, wykreowaniu wspólnego długu, porzuceniu zależności od importu rosyjskich surowców, otwarcia się na Ukrainę i Mołdawię”.
Tym razem stawka wydaje się jeszcze większa, bo na szali leży nie tylko nasz dobrobyt, ale i bezpieczeństwo. Nie wiadomo więc, czy Unii uda się przekroczyć rubikon. Musi jednak spróbować.
Zapraszam do lektury,
Jakub Bodziony, zastępca redaktora naczelnego „Kultury Liberalnej”