Mniej więcej dwadzieścia lat temu, jeszcze jako student, uczestniczyłem w międzynarodowej konferencji w rosyjskim Pskowie. Przed rozpoczęciem dyskusji każdy z uczestników na plakietce, którą należało następnie przypiąć sobie do ubrania, miał napisać swoje imię oraz kraj pochodzenia. Ku mojemu zdumieniu pewien młody Rosjanin napisał na swojej: „Dmitrij, Związek Radziecki”.
Przypomniałem sobie ten epizod, czytając zbiór znakomitych esejów nie dość znanego, zmarłego w 2014 roku belgijskiego pisarza i sinologa Simona Leysa zatytułowany „Studio nieużyteczności”. Pisząc o współczesnych Chinach, Leys używa w książce kategorii, która od jakiegoś już czasu również mnie chodzi po głowie, nazywa je mianowicie „posttotalitarną dyktaturą”.
Chciałbym rozważyć tu potencjalną siłę takiego określenia. Podejrzewam, że może ono w sposób bardziej klarowny niż poprzez proste rozróżnienie na liberalne demokracje i systemy autorytarne opisać krystalizującą się właśnie fundamentalną oś podziału. Być może zarówno Chiny, jak i Rosja są dziś tym, czym są, wskutek balastu, jaki pozostawiło w nich po sobie brutalne XX stulecie? I być może powiedzieć o nich, że to autorytaryzmy, to powiedzieć o wiele za mało?
Luka pamięci
Historii ubiegłego wieku nie sposób zrozumieć bez odwołania się do pojęcia totalitaryzmu. Zbrodniczy charakter systemów totalitarnych wynikał wprost z ich całkowicie nowatorskiego charakteru. Ani nazizmu, ani komunizmu nie dało się bowiem zredukować do tradycyjnie rozumianej dyktatury czy tyranii. Stanowiły nowy rodzaj ustroju politycznego, nieprzewidziany ani w klasycznej, ani w nowożytnej filozofii politycznej.
Reżimy totalitarne, inaczej niż opisywane wcześniej w teorii oraz znane z praktyki tyranie, pragnęły nie tylko podporządkować sobie w całości przestrzeń publiczną, ale również przemienić ową rzecz wspólną (res publica) w rzecz totalną. Społeczeństwo nie miało już być wielością, w której wyłącznie jeden (tyran) posiada głos, tylko jednością, wewnątrz której żadnego elementu nie dałoby się odróżnić od pozostałych. Terror usuwał masowo nieprzystające do tego obrazu jednostki, a ideologia usprawiedliwiała go jako nową postać sprawiedliwości.
Ciśnie się więc szekspirowskie pytanie: „Czy rzecz taka / Może jak letnia chmurka przemknąć niebem”, nie pozostawiając żadnych trwałych śladów?
Czy totalitarna trucizna nie płynie wciąż w żyłach społeczeństw, które nie potrafiły jej nazwać i przepracować; które, innymi słowy, nie odbudowały swojego logosu?
Jeżeli tak miałoby być, jednym z kluczowych aspektów ustroju, który proponuję za Leysem nazwać posttotalitarną dyktaturą, byłby utrzymywany przez aparat władzy stan społecznej nie-pamięci. Słowem, stan, w którym społeczeństwo nigdy nie zostało zmuszone do skonfrontowania się ze swoją dramatyczną historią. Niemcy stanowią doskonały przykład państwa, w którym tego rodzaju przepracowanie przeszłości miało miejsce. Opisując zwrot, jaki dokonał się w Chinach po 1989 roku, Leys posługiwał się właśnie kategoriami niepamięci pisząc, że Państwo Środka stało się „supermocarstwem ogarniętym amnezją”. Przemiany, jakie dokonywały się na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat, w niczym nie naruszyły ani politycznej władzy partii komunistycznej, ani nie zakwestionowały symbolu reżimu, jakim była i pozostaje postać przewodniczącego Mao. W efekcie nie trafiły do powszechnej świadomości informacje o czystkach lat pięćdziesiątych, o wywołanym przez autora „Czerwonej Książeczki” gigantycznym głodzie w latach sześćdziesiątych, o milionach ofiar okresu „rewolucji kulturalnej”. Również masakra na placu Tienanmen, swoiste postscriptum dopisane do krwawej historii chińskiego totalitaryzmu przez następców Mao „dla zaznaczenia swej wierności wobec przodka-założyciela”, nie istnieje w wyobraźni historycznej młodego pokolenia.
Cały ten okres wpadł, jak pisze Leys, „do orwellowskiej «luki pamięci»: dzisiejsi chińscy dwudziestolatkowie nie mają żadnego dostępu do tych informacji, łatwiej im poznać nowoczesną historię Europy lub Ameryki niż dzieje własnego kraju”.
Podobnie mają się rzeczy w putinowskiej Rosji, gdzie kult Stalina służy za jeden z filarów imperialnej polityki, a „wielka wojna ojczyźniana” stanowi coś na kształt mitu założycielskiego całego systemu władzy. Natomiast dzieła Wasilija Grossmana, Warłama Szałamowa i Aleksandra Sołżenicyna, wspomnienia Nadieżdy Mandelsztam, świadczące o totalitarnych zbrodniach – wszystkie tkwią w luce pamięci.
Zapaść moralna
Ziemia jałowa, w którą obrócono wyobraźnię historyczną społeczeństwa, to tylko jeden z warunków posttotalitarnej dyktatury. Drugi to wyjałowienie moralne, będące akurat naturalnym skutkiem wieloletnich rządów terroru i oddziaływania ideologii.
Inaczej niż w systemie totalitarnym, w posttotalitarnej dyktaturze istotna okazuje się nie gotowość jednostki do całkowitego utożsamiania się z aktualną linią ideologiczną partii, ale raczej kompletny cynizm, brak wiary w jakiekolwiek szczytne hasła czy moralne ideały.
„Od kiedy całkowicie zdominowane przez politykę społeczeństwo totalitarne przekształciło się w społeczeństwo posttotalitarne, żyjące w myśl propagowanych przez władze haseł «najpierw gospodarka» i «przede wszystkim stabilność», skrajny brak politycznego wstydu zmienił się w otwartą moralną bezwstydność w każdej możliwej dziedzinie. Urzędników zupełnie nie obchodzi «moralność rządzenia», biznesmenów – reputacja, naukowców – akademickie standardy, a całego społeczeństwa – uczciwość, wszyscy stali się tanią podróbką samych siebie”, pisał Liu Xiaobo, chiński intelektualista i dysydent, laureat Pokojowej Nagrody Nobla, zmarły w 2017 roku w więzieniu.
Masowy totalitarny terror ustał (i zastąpił go terror stosowany punktowo, precyzyjnie wycelowany w tych, którzy – jak Liu Xiaobo czy Aleksiej Nawalny – „wychylają się”). Jednak wynikająca z niego lekcja została przyswojona: każda władza jest tylko mniej lub bardziej zawoalowaną przemocą. Ideały takie jak „praworządność” czy „sprawiedliwość” to puste hasła, retoryczna piana na ustach naiwnych pięknoduchów. O wszystkim decyduje siła – ona jest jedynym prawem. W Rosji ów kult przemocy podnoszony bywa do rangi transcendentnej, otacza się go aurą perwersyjnego mistycyzmu. „Rosjanie są wielkimi fatalistami”, zauważał Ryszard Kapuściński, obwiniany czasami o „orientalizowanie” Rosji. Wszystko traktują „jako żywioł natury, jak powódź, pożar” – a więc rzeczy konieczne, od których nie ma ucieczki. Również państwo i jego brutalna władza jest dla Rosjanina częścią niezmiennego porządku świata, zaś cierpienie, jakiego doświadcza ze strony władzy, uznaje „za element i formę swego życia”.
We władzy odruchów
Historyczna amnezja i zapaść moralna tworzą pustkę, którą w posttotalitarnej dyktaturze władza wypełnia, odwołując się do mocarstwowej dumy, resentymentu, potrzeby „chleba i igrzysk”, czyli najprostszych, najgłębiej zaszytych w ludzkiej naturze instynktów. Możemy przypuszczać, że nie zostały one wytrzebione w okresie totalitaryzmu z tego względu, że również wówczas były dla władzy przydatne.
Niezapisaną kartę historycznej wyobraźni wypełnia się nacjonalistycznymi mitami odnoszącymi się do okresu minionej potęgi. Odziedziczony w spadku po totalitaryzmie kult przemocy daje się łatwo przekuć w kult potęgi państwa. Pozwala on każdej jednostce poczuć się drobną być może, ale jednak rzeczywistą cząstką wielkiej, budzącej u innych przerażenie mocy.
W przypadku chińskim, jak pisał Liu Xiaobo, „źródłem legitymizacji moralnej i prawnej reżimu partii komunistycznej jest […] to, że wyzwalający całą ludzkość komunizm przekształciła w patriotyzm urzeczywistniający wielkie odrodzenie się narodu chińskiego”. Skoncentrowaniu wyobraźni społecznej na walce z płynącym z Zachodu zagrożeniem sprzyja „narodowa mentalność uwięziona w błędnym kole skrajnego poczucia niższości i wyższości”. Niższość to gorzkie doświadczenia XIX i pierwszej połowy XX wieku, sto lat poniżenia – okres podporządkowania mocarstwom zachodnim i Japonii, rozpoczynający się od wybuchu wojen opiumowych w 1839 roku, a zakończony zwycięstwem partii komunistycznej w chińskiej wojnie domowej. Wyższość to wyobrażenie potęgi Chin, które w dawnych czasach – jak to plastycznie ujmował Leys – „nie sąsiadowały z innymi krajami: na północy i na zachodzie znajdowały się pustynie, zamieszkałe przez mgławicę ludów koczowniczych, pozbawionych stałych instytucji państwowych i miast; na wschodzie rozciągał się ocean z małą wyspą, Japonią, która zresztą była kulturowym aneksem Chin; na południu zaś rozpościerała się dżungla. […] Wykształcony Chińczyk, który podróżował po tak urozmaiconym i ogromnym kraju bez sąsiadów, miał wrażenie, że okrążał cały świat”. Chiny stanowiły więc prawdziwe centrum cywilizacji, samo jej serce.
Zauważmy, że nacjonalistyczne mity współczesnej Rosji są bliźniaczo podobne. Moment niższości to oczywiście rozpad Związku Radzieckiego, „największa geopolityczna tragedia XX stulecia”, jak ją określił Władimir Putin. Moment wyższości to natomiast cała właściwie tradycja imperialna, obejmująca zarówno czasy Rosji carskiej, jak i Związku Radzieckiego. Jedyna różnica polega na tym, że koncepcja rosyjskości to nie koncepcja serca cywilizacji, ale wielkiej przestrzeni i nieograniczonej ekspansji; koncepcja imperium, które nie potrafi zrezygnować z ani skrawka terytorium, które posiadało w dowolnym momencie swych dziejów. „Na tym właśnie polega rosyjskość – pisał Kapuściński – że Rosja nie ma granic”.
Obrazu obydwu „posttotalitarnych bliźniąt” dopełnia trwający w nich karnawał konsumpcjonizmu, oparty na przemocy, seksie i kulcie bogactwa. To konsumpcja oraz rozrywka, a nie ideologia czy religia pełnią rolę swoistego „opium dla ludu”.
Jak zauważał Liu Xiaobo, zarówno w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, jak i od początku XXI wieku „z jednej strony propaganda partyjna coraz częściej korzystała z opakowania kultury popularnej, a dyktatura czasów umiarkowanego dobrobytu potrzebowała komercyjnej rozrywki jako dekoracji dla swojej maskarady pokoju i dobrobytu. Z drugiej strony kultura popularna coraz bardziej potrzebowała wsparcia autorytarnego rynku oraz platformy promocyjnej w postaci wielkich mediów rządowych. Wszystko to sprawiło, że dominującą cechą kultury Chin Ludowych stał się kicz”. O Rosji pod władzą Putina da się powiedzieć niemal dokładnie to samo.
Człowiek posttotalitarny, pozbawiony pamięci oraz języka, przy pomocy którego – gdyby swoją przeszłość poznał – mógłby ją opisać, głęboko cyniczny i zdolny uwierzyć jedynie w to, co uosabia siłę, zagłusza wszystkie wątpliwości, jakie może w sobie jeszcze nosić, bawiąc się do utraty tchu. Choć akurat to nie powinno nas zapewne dziwić. Niepohamowane zaspokajanie pragnień od zawsze było znakiem rozpoznawczym tyranii. A jak wiemy od Platona, związek pomiędzy naturą ustroju politycznego a naturą jego mieszkańców bywa bardzo ścisły.
Nazwać wyzwanie
Dlaczego wydaje mi się istotne, by zarówno współczesne Chiny, jak i Rosję opisywać jako „posttotalitarne dyktatury”, a nie klasyczne państwa autorytarne, czy choćby nawet liderów międzynarodowego „Koncernu Autokracja”, jak proponuje w swojej ważnej książce Anne Applebaum? Bo sądzę, że ich natura polega na czymś o wiele głębszym niż zdolność podporządkowania sobie społeczeństwa oraz efektywnego korzystania z sieci globalnych przepływów. Są to systemy władzy u samych korzeni stworzone na gruncie posttotalitarnej ziemi jałowej.
W przypadku klasycznych autorytaryzmów, w szczególności zaś takich, które otworzyły się w jakimś stopniu na wolny rynek, można liczyć na ich odgórną ewolucję w stronę demokracji, zwłaszcza gdy dochodzi do zmiany władzy, a nowym rządzącym tego rodzaju liberalizacja może przynieść określone korzyści.
Jeżeli natomiast chodzi o dyktatury posttotalitarne, trudno spodziewać się takiej ewolucji. Aby doszło w nich do prawdziwej przemiany, wpierw obudzić się musi społeczeństwo. Pokojowe rozmontowanie systemu władzy komunistycznej w Polsce (czy szerzej: w Europie Środkowo-Wschodniej), dokonane w również w ramach dyktatur posttotalitarnych (jeżeli przyjąć, że totalitarna faza komunizmu zakończyła się w roku 1956) urasta tym samym do rangi historii mogącej mieć kluczowe znaczenie również obecnie, w XXI stuleciu. Na proces powstania „Solidarności” można wręcz patrzeć jako na opowieść o oddolnej odbudowie więzi politycznych między obywatelami; o upodmiotowieniu społeczeństwa niejako poza istniejącym systemem władzy państwowej. Realną zmianę ustroju będą oznaczały dopiero takie ponowne narodziny polityki, a zatem odbudowa sfery, w której ludzie mogą publicznie zabierać głos i wspólnie nazywać to, co ma miejsce oraz kształtować bieg dotyczących ich spraw.
Zarówno w przypadku Chin, jak i Rosji perspektywy tego rodzaju zwrotu wydają się obecnie nad wyraz nikłe, by nie powiedzieć: bliskie zeru. Nie są jednak całkowicie wykluczone, przynajmniej w długiej perspektywie czasowej. Jak zauważał Simon Leys (cytując Kazimierza Brandysa), „historia współczesna uczy nas, że wystarczy jeden wariat, dwóch ideologów i trzystu morderców, by zagarnąć władzę i zakneblować miliony ludzi”. Czy nie uczy nas jednak także, że nawet jeżeli przemiana w przeciwną stronę jest o wiele trudniejsza, to aby ruszyć pierwszy kamień lawiny wystarczy garstka ludzi, którzy przestają się bać i zabierają publicznie głos? Nie zawsze chodzi o wielkie gesty. Być może rewolucja zaczyna się z chwilą, gdy jakiś nieznany nikomu student podczas odbywającej się gdzieś na peryferiach wielkiego imperium konferencji naukowej podpisze się na plakietce: „Dmitrij, wolna Rosja”.
Źródła cytatów:
William Shakespeare, „Makbet, przeł. Piotr Kamiński, Warszawa 2011.
Simon Leys, „Studio nieużyteczności. Eseje”, przeł. Wiktor Dłuski, Gdańsk 2019.
Liu Xiaobo, „Nie mam wrogów”, przeł. Piotr Dubicki, Warszawa 2017.
Ryszard Kapuściński, Rwący nurt historii, Kraków 2008.
Wojciech P. Duda, „Rzadki ptak”, „Przegląd Polityczny” nr 185 (2024).