1. Ośrodek medytacyjny w tradycji vipassany nazywa się Dhamma Pallava, znajduje się w lesie pod Turkiem i ma ze trzy hektary. Znamienne jest położenie budynków na jego terenie.
Tam, gdzie jest stołówka, jest brzuch. Gdy patrzymy przez jej okna, widzimy salę do medytacji i za nią zachód słońca. To głowa. Miejsce, gdzie śpimy, kobiety i oddzielnie mężczyźni, dwa ciągi bungalowów to ręka prawa lub lewa.
Otoczony tymi budynkami, w środku ciała, leży ogród, gdzie wyróżnia się drzewo serca, skwer wątroby i pomniejsze krzewy (nie znam się na wnętrznościach). Do ośrodka wjeżdża się przez bramę – kanał rodny, zostawiając auta na parkingu, po lewej i prawej stronie – w prawej i lewej nodze. Na końcu ośrodka, za głową-salą medytacyjną, za domkiem nauczyciela, czyli pewnie jakimś entym czakramem, jest już tylko przepompownia szamba.
Materialność to gówno.
2. Jestem tu drugi dzień, a już odleciałem. Pod czaszą nieba czasza głowy, pod czaszą rąk czasza skrzydeł żuka, który właśnie podrywa się do lotu.
3. Znowu godzina medytacji, tym razem w pokoju. W głowie mam ciąg obrazów. Do drzwi pokoju-celi zbliża się piękna, rozerotyzowana kobieta. Jej kroki chrzęszczą po żwirze. Kobieta wchodzi do celi i kochamy się (bez szczegółów, bez szczegółów). Jest w czarnej sukience (potem zobaczę, że ta mała czarna to śmierć). Ciekawe tej celi są też inne osoby. Po kolei zachodzi żona, potem córki. Uzmysławiam sobie, że to wszystko kobiety. Ciekawi je, gdzie mieszkam i jak. Przychodzą kolejne i kolejne, i tak cofam się w pamięci do koleżanek z podstawówki.
4. Wspólna sala do medytacji. Wszyscy wokoło wiercą się jak dzieci podczas leżakowania w przedszkolu. Z płyty puszczany jest głos odnowiciela tej tradycji medytacyjnej, Goenki. W brzmieniu głosu nie ma różnicy między nim a burczeniem w brzuchu i dopiero z czasem zrozumiem, że to, co z początku jest żartem, jest też prawdą. On chce rezonować w środku tych ciał i tak wydobywa z siebie dźwięk, aby powietrze drżało jeszcze kiedy wchodzi we mnie.
5. Nozdrza, o których tyle mowa. Uwrażliwiamy je na oddech. Gdy w końcu to się udaje, czuję powietrze jak bąbelki coca-coli na podniebieniu. Powietrze odbija się i musuje na ściankach nosa jak ciemny, gazowany, słodki napój na brzegach szklanki.
6. Wcześniej mój oddech był jak człowiek wchodzący po drabinie, szedł wyżej i wyżej, był też jak człowiek zstępujący w ciemność jaskini, głębiej, ciemniej. Teraz oddech jest jak szuflada – płaski. Zamykam ją i otwieram, i za każdym razem widzę nową rzecz w szufladzie. Zegarek, dynamit, łyżkę, majtki, zeszyt, rzeczy, rzeczy.
7. Natura porzucania przyjemności. Tylko po oddech warto wracać, powiedział fakebudda.
8. I w końcu myśl o sobie. Jedna z trwalszych. Dajcie mi cel, ja go zrealizuję. Kazaliście czuć oddech, to czuję oddech, ale dajcie mi nowy cel. Nie radzę sobie z oddychaniem.
9. Wdech i wydech, przyszłość i przeszłość.
10, Za mną przy wspólnych medytacjach słyszę świst człowieka, który przez problemy z kręgosłupem medytuje na krześle. Recytuję mu w myślach „Lokomotywę” Tuwima.
11. Podczas tych dziesięciu dni obowiązuje „szlachetna cisza”: zero słów, zero gestów. Mija trzeci dzień, wykonuję trzeci gest: przepuszczam w drzwiach człowieka na wózku. Jedź, mówią oczy. Każdy jest świętym Piotrem, ale zaczyna od zdrady.
12. Zabroniono pisania. To może co, karbować paznokciem patyk w lesie?
13. Poczułem przeponę i płynący z niej strach. Przeziębiłem pęcherz, rozbolał mnie brzuch. Dużo krzywd. Dużo prawd. Zawsze chciałem być gorszy od moich rodziców, ale co znaczyła ta myśl, nie pamiętam.
14. Smutek przyszedł jak porzucony pies. I co z nim zrobić, wziąć do domu?
15. Pierwszy raz zostawiam zegarek na parapecie przed salą medytacyjną. I to teraz, kiedy gong w deszczu będzie cichszy.
16. Trzy zdawkowe znajomości zawiązane jeszcze przed „szlachetnym milczeniem”. Nie wiedziałem, że będą tak ciążyć w trakcie. Widzę każdego z tych ludzi. Jeden wierci się cały czas, drugi przychodzi na salę w coraz bardziej kolorowych koszulkach (kiedy zaczniesz pulsować?), ostatni snuje się po lesie, a smutek od niego dobiega jak fala uderzeniowa nagłego wybuchu.
17. Znowu jem oczami i wyrzucam. Nawet oczy wszystkiego nie trawią.
18. Zatwardzenie, rozwolnienie. To też jest oddech, nie?
19. Budzi się ciekawość, jak to będzie wyglądać dalej? Gdy już utożsamiamy się z tym punktem uwagi, z miejscem zawieszenia wahadła oddechu w ciele, to co? Będziemy go przenosić po ciele? Po ciele sąsiada czy co.
20. À propos sąsiada. Pierwszy raz czuję także pożądanie do mężczyzny. Siedzi przede mną. Ma piękną cerę itd. Możliwe, że kochamy samych siebie sprzed lat.
21. Dlaczego tu jest tyle owadów? Mrówki, bąki zapylające kwiaty. Po to, aby zobaczyć, że też jesteś owadem.
22. W lustrze twarz ojca, gdy malał przed śmiercią.
23. Ciekawy fakt: zwykle mózg – jak mówi psychoanaliza – w parach kobieta–mężczyzna szuka rodziców. Ale tu nauczyciel, a nawet jego żona obok, też nauczycielka, nie są rodzicami. Jak to jest?
24. Niemieckie opowiadanie romantyczne o człowieku, który stracił swój cień. Napisać takie opowiadanie o człowieku, który stracił swój oddech i dalej żyje. W opowiadaniu umieścić wypożyczalnię nosów.
25. Dzień kawy Inki, jutro dzień kakao. Zawsze dzień wylewania niedopitego ciepłego napoju poza granicę obszaru odosobnienia oddzielonego od reszty świata sznurkiem.
26. W jadalni jest kilkadziesiąt par kapci, mają wiele napisów, ale tylko moje mają napis Boss. Dziękuję Ci, moja żono.
27. Wielkie nic, wielkie wszystko. W następnej partii nauk, po nauce czucia oddechu, poprosili o śledzenie najdelikatniejszych doznań między wargą a nosem. I tak stałem się łowcą. Godzinka jak z bicza strzelił.
28. Drugiego dnia przed snem myślę, że dobrze, że to już trzeci dzień zleciał, bo przecież wieczór drugiego to jak koniec trzeciego. Nudzę się, ot co.
29. W związku z niemożliwością wysiedzenia na sesji przypominają mi się wszystkie tytuły ze świata kultury z minutami w tle. Najpierw „Trzy kwadranse jazzu”. Bo to jest jazz.
30. Banał. Światło i mrok to też oddech.
31. Czy pisałem już, że zostawiłem otwarte pozycje na giełdzie?
32. Staję się człowiekiem wytrwałym i w tym samym momencie często zawracam z drogi. Dziś przyszło mi do głowy, że po spacerze rano mogę wrócić do sali medytacyjnej, ale impuls sprawił, że skręciłem w stronę domu.
33. Medytacja w pokoju. I nagle olśnienie: obok mnie medytuje ktoś jeszcze, sąsiad. Więcej, to ja sam! Symetrycznie po drugiej stronie ośrodka są kobiety. Tam też jest ona, która jest mną.
34. Ponieważ niemal wszystko, co robimy, ma swoją drugą ciemną stronę – kapitalizm, konsumpcja, oddawanie dzieci do szkół, praca – we wszystkim (także w miłości) będziemy tej ciemnej strony szukać i znajdziemy ją, a potem zaczniemy to świadomie znosić. To wszystko, co możemy. Ale nie chcieć tej drugiej strony widzieć, jest gwałtem zadanym samemu sobie.
35. Cała przyroda krzyczy – śniadanie!
36. Nie przepuściłem człowieka na wózku, nie otworzyłem mu drzwi. I tak się tu żyje. Gdzie jest granica milczenia?
37. Wszyscy teraz kaszlemy i to jest nowy język.
38. W jadalni przypomina mi się, jak czytałem regulamin vipassany na głos w domu. Śmieję się z tego. Śpiewałem go dzieciom i żonie! Potem spaceruję. Śmieję się, ale czuję też gniew. Złość mija, gdy umysł podsuwa myśl, że mrówki też mają tu ośrodki medytacji. Mrowiska.
39. Przez pierwsze dni używałem przez pomyłkę marokańskich perfum w kostce zamiast mydła. Pachniało, jak się okazało, perfumami, nie mydłem. Perfumy miały zapach kostki do kibla.
40. Nagle – wspomnienie taty tak silne (pokonał go własny umysł), że zaczynam płakać. Gaszę to i potem tęsknię za tym płaczem.
41. My, wszyscy mężczyźni tutaj: pięćdziesiąt cztery księżniczki na ziarnku grochu.
42. Człowiek za mną zostawił na noc kartkę z modlitwą, a rano sprawdza, czy nikt tam się przez noc nie podpisał. „Tak to ja jestem, Twój Bóg. Weź dwa kilo kartofli, zagotuj, dodaj posiekaną cebulę…”.
43. Nasi nauczyciele. Ona i on. To są i nie są zarazem nasi rodzice.
Psychoanaliza powiedziałaby o tej sytuacji, że tak – w każdej sytuacji orientujemy się na matkę i ojca, ale coś w tej sytuacji wciąż mi nie pasuje. Niby siedzą przed nami na brzozowych siedziskach symbolicznie wywyższeni, ale przecież nad nimi jest Goenka, człowiek który naucza vipassany, a kadrowanie jego wykładów puszczanych z rzutnika zaczęto od pokazania go z żoną. Co buduje już drabinę – parę w parze – aż do Buddy. Ale czy Budda miał żonę?
I tak te dwa wymiary: świadomość tego, że my siedzimy na płasko, w poziomie, i tego, że na sztorc, w pionie, przebiega linia łącząca nas z quasi-rodzicami – spotykają się w umyśle, ale nie w poczuciu, że ma się tych rodziców fizycznie, nie. Spotykają się one w myśli o własnym ojcostwie, w punkcie przecięcia pomiędzy światem zmarłych i żywych. Simone Weil i jej rozważania o krzyżu.
44. W trakcie medytacji chodzi po mnie mrówka. Ta mrówka to tata. Weszła na sam czubek głowy i obeszła mnie całego, tak jak dzieci rysują sylwetki ludzi.
45. Gdy później – w kolejnej godzinie – nie mogłem wytrzymać bezruchu, złapałem się siłą za kolana, objąłem je rękoma, aby się nie rozchodziły i zacząłem mocniej oddychać. Wtedy pomyślałem, że ta siła użyta do nierozchodzenia się kolan to moja rodzina.
46. Go deeper, into the feeling of anxiety and sadness. Tak sobie mówię w myślach po angielsku, bo angielski to zaklęcia.
47. Stomach sensations, back sensations – podsłuchany kawałek rozmowy nauczyciela z uczniem. A wystarczy pójść do szpitala.
48. Posadziłem tatę pod dębem przy stołówce. On nie jest jeszcze pochowany. Przecież zmarł miesiąc temu i wraca jako mara. Chce, niech żyje.
49. Polecam vipassanę każdemu. Nie musicie być odważni, wystarczy, że będziecie głupi. Tak jak ja.
50. Kain. Znalazłem sobie człowieka, a może raczej obiekt, którego nienawidzę. To ten z początku, który nie chciał powiedzieć, czemu tu przyjeżdża. Gniew, złość, kiedy przechodzi przede mną.
51. W ogóle – umysł… jak go uspokoić, kiedy on się rwie do walki? Walki, która oddala.
52. Zrobię sobie i innym przyjemność, zmienię skarpety. Ale czy oni to zauważą? Na pewno nie podziękują.
53. W lesie rosną grzyby, wiemy gdzie są i ich nie zbieramy.
54. Pobyt tutaj jest o lęku. Aby tu nie być, kicham. Kichanie ma mnie rozchorować.
55. A, takie to… wczasy oddychające.
56. Nagle bardziej żywy obraz. Cmentarz, obok rzeka. Rzeką płynie tata. Wypłynął spod ziemi. Ciało taty zjada wielka ryba.
57. Kolejnego dnia, gdy patrzę na dąb przy stołówce, gdzie posadziłem powidok taty, mamidło, widok rozkładającego się człowieka, spostrzegłem, że już go nie ma, jest pusto i jasno w jego miejscu. Odpłynął. Płaczę nawet teraz, gdy to piszę.
– I nie wrócisz tato, tak?
– Tak, nie wrócę, synu.
58. Moi sąsiedzi. Patrzę na nich ze współczuciem, ale i złością. Tak się szykują i szeleszczą, jakby kładli się spać, a nie czuwać.
59. Ale ty jesteś pyszny, Wojtek.
60. Co to było? Co to było dzisiaj? Taniec pawiana. Założyłem czapkę adidas, czarne okulary i przyspieszonym krokiem obszedłem trzy razy cały obszar odosobnienia. A potem przypłaciłem to katarem.
61. Dzień, który sponsoruje słowo „gniew”.
62. Ludzie kręcą się jak muchy.
63. Czego wy tu przyjechaliście się nauczyć, nietrwałości, zmiany? Tumany! Czy może, że przestrzeń można zająć nawet gestami, zostawiając odsunięte krzesło, skręconą serwetkę. Zajęte, wszyscy krzyczą, zajęte! Umrzecie, death! death!
64. Przed snem znowu korowód rodzinnych postaci. Wszystkie rodzinne samobóje, podobieństwa ludzi, rymy. Rodzinna impreza techno.