Tytuł „Artystyczne kręgi, miłosne trójkąty” autorka zaczerpnęła od Dorothy Parker. Miał on podkreślić owe miłosne trójkąty, z których grupa Bloomsbury słynęła. Choć jest to raczej eufemizm. Erotycznych konfiguracji było wśród jej członków i członkiń o wiele więcej i nie ograniczały się tylko do relacji we troje. Czytając książkę, czasem naprawdę trudno nadążyć za tym, kto i z kim romansował. Licence faktycznie poświęca temu dużo czasu i zależy jej, aby czytelniczki i czytelnicy dobrze rozpoznali wzajemne relacje artystek i artystów.
Dla przypomnienia – mówimy tu początkowo o kilkunastu, ale później o ponad setce osób, które ostatecznie do grupy należały. Virginia Woolf i jej siostra Vanessa Bell, ich małżonkowie – Leonard Woolf oraz Clive Bell, historyk i eseista Lytton Strachey, ekonomista John Maynard Keynes, malarze Duncan Grant i Dora Carrington, poeta Rupert Brooke, prozaik Edward Morgan Forster, krytyk Roger Fry – by wymienić tylko kilka.
Początki
Relacje między bohaterkami i bohaterami tej książki to główny temat dociekań autorki. Jednak ma to swoje uzasadnienie. W przypadku Virginii Woolf oraz Vanessy Bell widzimy wyraźnie, jak nowe romanse czy miłości wpływały na ich twórczość – pisarską i malarską. Bo czy na przykład, gdyby Woolf nie poznała i nie zauroczyła się Vitą Sackville-West, napisałaby jedną ze swoich najważniejszych książek – „Orlanda”? Albo inaczej: czy byłaby to ta książka, którą dziś czytamy i która wydaje się w twórczości pisarki przełomowa?
Punktem wyjścia dla opowieści Licence jest wiktoriański dom Stephenów, czyli rodziny najważniejszych bohaterek – Virginii i Vanessy. Julia Duckworth i Leslie Stephen – rodzice sióstr – stworzyli swoim dzieciom doskonałe warunki do wzrastania w domu pełnym intelektualnych dyskusji na tematy historyczne i polityczne, ważnych lektur i najistotniejszych wówczas dzieł sztuki. Nic dziwnego, że młode dziewczęta dość szybko zrozumiały, że to artystyczna droga jest ich powołaniem. Z pewnością pomogły też pozycja i finanse, na które rodzina Stephenów nie mogła narzekać. To zresztą właśnie w wysokim statusie materialnym można upatrywać tak często zarzucanego grupie Bloomsbury oderwania od trudnej rzeczywistości, która dotykała niższych klas, a której jej członkowie zupełnie nie rozumieli. Można to też nazwać oczywiście nieco dosadniej: snobizmem.
To słowo jest obecne w zasadzie przez cały czas, kiedy mowa o Grupie w przestrzeni publicznej. Krytycy często nie zostawiają na nich suchej nitki. I fatycznie Bloomsburczyków łączy dobre pochodzenie i świetne wykształcenie (pamiętajmy, że kobiety nie miały wstępu na uczelnie wyższe, jak na przykład Virginia). Choć warto mieć na uwadze, że matka Virginii i Vanessy spędziła dużo czasu, pracując w szpitalach jako pielęgniarka-wolontariuszka. Nie znamy jej pobudek (w tym czasie wiele kobiet z tak zwanych wyższych sfer tak robiło), ale nie można udawać, że taka postawa Julii nie miała wpływu na to, jak widzą ją dzieci.
Niestety siostry Stephen matkę straciły dość wcześnie – Virginia miała trzynaście lat, Vanessa była o trzy lata starsza. Nastolatki musiały same poradzić sobie z trudnościami, jakie stawiały przed nimi niedogodności okresu dojrzewania i pruderia wiktoriańskiego społeczeństwa, co nie przychodziło im łatwo. Zwłaszcza Virginii, która wówczas po raz pierwszy przeżyła załamanie czy też epizod depresyjny. Amy Licence przygląda się przy tej okazji rodzinnym tematom niewygodnym, a więc choćby chorobie siostry przyrodniej Virginii i Vanessy – Laury, która „swoją obecnością nieustannie przypominała o kruchości ludzkiego umysłu”. „Trzymana w ukryciu – pisze badaczka – stanowiła całkowite przeciwieństwo utalentowanego, inteligentnego i atrakcyjnego rodzeństwa. To, co z dzisiejszej perspektywy wydaje się wskazywać na niepełnosprawność intelektualną, może zespół Downa, nie znalazło zrozumienia wśród członków rodziny” [s. 35].
Miłosne trójkąty
Innym istotnym w książce tematem, o którym niejednokrotnie pisała w swoich dziennikach czy powieściach sama Woolf, jest jej traumatyczne przeżycie z dzieciństwa i młodości – molestowanie przez przyrodnich braci Geralda i George’a. W „Artystycznych kręgach, miłosnych trójkątach” ten temat wybrzmi nieco mocniej i zostanie słusznie powiązany zarówno z relacją małżeńską, jaką stworzy Virginia z Leonardem – opartą raczej na przyjaźni niż na fascynacji erotycznej – jak i rozwijającą się chorobą, która będzie w mniejszym lub większym stopniu powracać przez całe życie pisarki.
Ważna jest także śmierć matki, a później ojca młodych kobiet. Będą one miały wpływ na to, jakie życie wybiorą siostry. A obie bardzo chętnie zrzucą wiktoriański gorset i oddadzą się eksperymentowaniu zarówno w sztuce, jak i w relacjach damsko-męskich i damsko-damskich. Trudno tu mówić o biseksualności, chyba lepiej o płynności tożsamościowej czy seksualnej – nie tylko młodych kobiet, ale w zasadzie wszystkich członkiń i członków grupy Bloomsbury.
Ten temat zajmuje dużą część książki Licence. I jest oczywiście zrozumiały, ale momentami zabrakło w ujęciu brytyjskiej autorki pogłębionego spojrzenia na te relacje. Zapewne dlatego, że Licence chce prześledzić ich jak najwięcej. Sporo miejsca zajmuje relacja Virginii z Clivem Bellem – mężem jej siostry, ale wątek w pewnym momencie się urywa. Podobnie jak opis jej relacji z Leonardem – wiemy z innych źródeł, jak ważną był dla niej osobą, ale nie wybrzmiewa to wyraźnie w książce. Relacja Woolf z Vitą Sackville-West jest zaledwie zasygnalizowana. To oczywiście wybór, którego autorka dokonała, chcąc nam przybliżyć także innych członków Grupy, bez koncentrowania się wyłącznie na najlepiej znanych siostrach. Ma to zarówno swoje plusy, jak i minusy.
Artystyczne kręgi
Mam wrażenie, że w książce Licence nieco umyka pierwsza część tytułu, czyli artystyczne kręgi. Ciekawy wątek z życiorysu Rogera Fry’a, który w 1910 roku wywołał w Anglii skandal, pokazując na dużej wystawie sztukę postimpresjonizmu, jest zaledwie naszkicowany. Warto przypomnieć skalę tej kontrowersji. Na przykład dyrektor National Gallery zażądał wycofania swojego nazwiska ze wszystkich materiałów reklamujących wystawę, a krytyka nazwała ją „dziełem pensjonariuszy szpitala dla obłąkanych”. Dla angielskiej sztuki był to prawdziwy przełom, o którym warto pamiętać.
Zabrakło także nieco bliższego przyjrzenia się pracy artystycznej w zakładach Omega, które wytwarzały tkaniny projektowane choćby przez Vanessę Bell. Choć trzeba zaznaczyć, że pojawiają się w książce wątki malarskie dotyczące pracy Duncana Granta i Vanessy. Niewiele za to uwagi poświęca się tu szalenie ciekawej postaci Dory Carrington.
Przekraczamy granice, łamiemy schematy
Warto na koniec podkreślić, że grupa Bloomsbury była jednym z pierwszych stowarzyszeń, gdzie kobiety działały tak samo czynnie jak mężczyźni, a ich głos miał znaczenie, oraz że praktycznie wszyscy członkowie dyskutowali chętnie na temat haseł feminizmu, wcielając je w życie. Łączył ich także deklarowany pacyfizm. Choć akurat w tym przypadku można się zastanawiać, czy nie był on jednak podszyty lekkim strachem i zwyczajną, bardzo przecież ludzką, miłością do życia. Ta ostatnia nie była oczywiście bezwarunkowa. Wśród członkiń i członków Grupy zdarzały się samobójstwa z rozpaczy po śmierci ukochanego czy, jak w przypadku Virginii Woolf, najprawdopodobniej jako finał kolejnego trudnego okresu depresyjnego.
Dość liczne książki o grupie Bloomsbury (wystarczy spojrzeć na bibliografię, z której korzystała Licence) czy o konkretnych postaciach z nią związanych mają to do siebie, że za każdym razem ich autorki i autorzy kładą akcent na inne kwestie. Dlatego na nas – osoby czytające – wciąż czekają jakieś niespodzianki. Nie inaczej jest w przypadku „Artystycznych kręgów, miłosnych trójkątów”. Jeśli bliska jest wam opowieść o artystycznej bohemie, która chętnie przekracza różnorakie granice, a jednocześnie nierzadko sama tworzy nowe schematy, to z pewnością ten tytuł jest dobrym wyborem.
Książka:
Amy Licence, „Artystyczne kręgi, miłosne trójkąty. Virginia Woolf i grupa Bloomsbury”, przeł. Aleksandra Kamińska, Znak Literanova, Kraków 2024.