„Kup masło” – napisała do mnie bliska osoba, kiedy byłam na zakupach. „Jak nie będzie, wezmę kawior” – odpowiedziałam w stylu Marii Antoniny. Żarty z cen masła stały się ostatnio ulubioną rozrywką Polaków. Powtarzają i rozsyłają chętnie memy ze sztabkami masła, z masłem w roli świątecznego prezentu czy masłem w sejfie.
Wysokie ceny masła mogłyby pozostać tematem do żartów, bo przecież można bez niego żyć, jego brak to dotkliwość innego rodzaju niż głód dla biedoty w osiemnastowiecznej Francji. Jednak drogie masło stało się tematem politycznym. Do tego stopnia ważnym, że Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych rzuciła na rynek tysiąc ton mrożonych bloków po 25 kilogramów każdy.
W popularnym obiegu nie mówi się oczywiście, że zainterweniowała RARS, tylko Tusk. Bo zgodnie z tym przekazem, chętnie kolportowanym przez polityków PiS-u, za ceny masła odpowiada oczywiście premier. W skrócie: za Tuska Polaków nie stać na smarowanie chleba.
Rządzący i opozycja dobrze odczytali nastroje, bo jak wynika z najnowszego sondażu Instytutu Badań Pollster przeprowadzonego na zlecenie „Super Expressu”, ponad połowa Polaków uważa, że za wysokie ceny masła odpowiada rzeczywiście premier.
Polityka widowiskowa czy poważna?
Dlatego właśnie PiS pilnuje, by temat nie ucichł, bo rosnące ceny można wykorzystać jako sposób na ukazanie głębszego kryzysu i przyczyniać się do niezadowolenia społecznego. W czasie przedświątecznym, kiedy planuje się większe wydatki, inflację, a w jej efekcie wysokie ceny żywności odczuwa się szczególnie. Pewnie dlatego w tym tygodniu na konferencji prasowej PiS-u w sprawie „symbolu drożyzny pod rządami koalicji 13 grudnia” wystąpił nawet Jarosław Kaczyński.
Czy jednak interwencja na rynku masła to dobry sposób rządzących na uspokojenie Polaków? Ledwie została ogłoszona, a już można przeczytać wypowiedzi ekspertów, że nie wpłynie na ceny w sklepach, bo na uruchomione rezerwy ogłoszono licytację, a więc nie zostaną one sprzedane tanio. Z kolei popyt nie zostanie znacząco wyhamowany, bo tysiąc ton nie zaspokoi go na długo. Jest to więc raczej gest, który ma pokazać nie sprawczość Tuska, a jej pozory.
Patrząc na problem poważnie, należałoby więc zapytać, czy premier musi dołączać do gry PiS-u i udawać, że to od niego zależy, ile kosztuje masło. Bo przecież problem z dostępnością tego produktu występuje w całej Unii Europejskiej i wynika z niedoborów mleka. Po drugie, przecież Tusk nie ustala cen, to nie ten ustrój. Nie ustala też stóp procentowych, tym zajmuje się tym Rada Polityki Pieniężnej.
Jego rząd odpowiada oczywiście za politykę gospodarczą i społeczną, co jest ważne także w kontekście rosnącej skali skrajnego ubóstwa. Jednak sytuacja w gospodarce jest nie tylko wynikiem aktualnej polityki rządu, lecz także globalnych procesów i działań podejmowanych w ostatnich latach. A trudności przeżywają największe kraje Unii Europejskiej, gdzie władza Tuska przecież nie sięga.
Masło nie ukoi lęków
Gest polegający na interwencji RARS, jeśli nie będzie skuteczny, może obrócić się przeciwko Tuskowi. Zostać odebrany jako niespecjalnie efektowna atrapa strategicznego działania w sprawie kosztów życia, ubóstwa, lęków o spadek stopy życiowej i nieudolne gaszenie lęków społecznych. A te ostatnie nie wynikają przecież tylko z inflacji.
Polacy boją się też konsekwencji wojny w Ukrainie, 40 procent z nich obawia się, że wojna przeniesie się do Polski (badanie European National Panels, którego wyniki opublikowała w listopadzie „Rzeczpospolita”), a 55 procent, czyli ponad połowa, że wojnę należy zakończyć nawet kosztem ustępstw wobec Rosji (najnowszy sondaż CBOS-u przeprowadzony w listopadzie) – takich nastrojów po pełnoskalowej agresji jeszcze nie było.
Interwencyjna sprzedaż masła nie odpowie na te problemy. Może natomiast sprowokować do pytań, czy ten rząd jest poważny. Bo w społeczeństwie, które przeżywa lęki i zmaga się z inflacją, powaga jest szczególnie potrzebna.