Polityka krajowa i międzynarodowa nieustająco dostarcza nam emocji, głównie negatywnych. Kiedy czytam, że znowu odnaleziono jakieś masowe groby, że ten lub ów minister podjął kolejną kontrowersyjną decyzję, a przede wszystkim, że w Ukrainie i w Palestynie nadal trwają krwawe wojny, trudno mi odczuwać radość z nadchodzących Świąt. Choć o żadnej ze wspomnianych i tysiącu niewspomnianych spraw nie możemy zapominać, chciałabym się na chwilę zatrzymać i pomyśleć o tym, co organizuje nasz świat i co sprawia, że jest choć odrobinę lepszym miejscem. Albo przynajmniej bardziej znośnym. Te rzeczy to idee i wartości. 

Napiszę więc o Europie jako wspólnocie wartości i o ideach, które czynią ją naszą wspólną przestrzenią. O koncepcji cnót jako czymś organizującym nasze wspólnotowe życie i o tym, jak w refleksji szukać ukojenia i odpowiedzi na wyzwania współczesności, oraz inspiracji do działania lub niedziałania. Także o tym, że choć wartości są wspólne, to nikt nie jest ich właścicielem, nawet jeśli bardzo głośno o tym mówi.

Świąteczne komentarze i wyznania

Co roku w okolicach Świąt Bożego Narodzenia w mediach pojawiają się komentarze – nie tylko anonimowych forumowiczów, lecz także osób znanych i wykształconych, które twierdzą, że osoby niewierzące mogłyby lub wręcz powinny zrezygnować z wolnych dni, że Święta bez wiary w Boga nie mają sensu i że tylko celebrowane tradycyjnie są „prawdziwe”. Z szacunku dla czytelników i czytelniczek i z miłosierdzia dla autorek i autorów nie będę cytować treści tych wątpliwych mądrości.

Uważam, że to, iż jestem chrześcijanką, że w Wigilię przed Wieczerzą udam się na nabożeństwo, żeby wysłuchać Ewangelii o Narodzeniu Chrystusa, i że dla mnie te wolne dni zaczynają się od Narodzenia Pańskiego, a kończą Epifanią i nie są po prostu feriami zimowymi, nie daje mi prawa do stwierdzania, że czyjkolwiek sposób spędzania tego czasu jest gorszy od mojego. Wiara nie czyni mnie lepszym człowiekiem, jeśli nie wypływają z niej uczynki. Nie jest też moją zasługą. Choć czyni moje życie pełniejszym, musiałabym naprawdę mocno uderzyć się w głowę, żeby stwierdzić, że czyjeś życie z powodu braku wiary religijnej jest gorsze od mojego czy pozbawione sensu. Poczyniwszy te zastrzeżenia, skupię się na ideach.

Idee

Idea. Istota rzeczy. Byt niematerialny. U Platona – coś doskonałego. U amerykańskiego historyka Arthura O. Lovejoya, ojca historii idei – coś, co zawsze występuje w kontekście i czego rozumienie można śledzić na przestrzeni czasu. U Richarda Weavera, ojca amerykańskiego powojennego konserwatyzmu – byt mający konsekwencje i wpływ na życie społeczne i kulturalne. U wszystkich: coś wpływającego na funkcjonowanie naszego, materialnego świata, choć doń nienależącego. Jak coś tak niematerialnego i jednocześnie kształtującego świat może stanowić sposób na ucieczkę lub chociaż odpoczynek od niego, czyli od rzeczywistości będącej jego konsekwencją? Namawiam do zatrzymania się, refleksji, zastanowienia, przypomnienia lub uświadomienia sobie, co jest siłą ze świata pozamaterialnego, która organizuje świat. Nasz świat. Mój świat.

Preambuła naszej Konstytucji odwołuje się do czterech idei: prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna. Wskazuje, że można je wywodzić z wiary w Boga, ale także z innych źródeł. Lubię się nad nimi zastanawiać i przypominać sobie, jak w naszej europejskiej historii zmieniało się rozumienie tych idei i jak splatały się tradycje chrześcijaństwa, greckiego antyku i oświecenia. Ciekawi mnie, jak idee rozwinęły się we współczesnych koncepcjach filozoficznych i społecznych, takich jak na przykład komunitaryzm czy chrześcijański personalizm – ale też: jak rozumieli je przedstawiciele wcześniejszych epok w Polsce i poza nią.

Idee pod rękę z wartościami

Czy to jest rozrywka intelektualistki? Tak, jak najbardziej – i nie będę za to przepraszać. Czy myślenie o tym to ucieczka od „prawdziwych problemów”? I tak, i nie. Tak, bo oczywiście zamiast dumać nad ideami mogłabym zająć się aktywizmem, pomocą komuś potrzebującemu lub chociaż napisać bieżący komentarz polityczny. Ale jednocześnie nie, bo to właśnie dzięki namysłowi nad ideami możemy świadomie prowadzić refleksję nad współczesnością, analizować zmiany zachodzące w świecie, próbować wpływać na politykę nie w odniesieniu do kapryśnych sondaży, tylko celów wynikających z idei. Skupiać się na policy zamiast politics. Być świadomymi obywatelami i obywatelkami, patrzącymi na świat i Polskę w perspektywie idei budujących rzeczywistość od kilku tysięcy lat, a nie dwóch miesięcy.

Współcześnie idee wydają się występować głównie w nierozerwalnym związku z wartościami. Na półkach księgarń znajdziemy „Idee i wartości islamu”, „Idee i wartości społeczne w polskiej myśli pozytywistycznej 1864–1914”, „Idee i wartości w europejskim dziedzictwie aksjologicznym” i zapewne wiele więcej, ale nie chciało mi się już scrollować googla tylko po to, żeby udowodnić, że pierwsze zdanie jest prawdziwe. Czy to źle, że „idee i wartości” wylosowały „na zawsze razem” na kapslu od Tymbarka? Nie. Dobrze, że o nich w ogóle rozmawiamy i czytamy. W potocznym rozumieniu są tożsame – to te elementy niematerialne, które czynią nas wspólnotą ducha, organizują przestrzeń ideową, sprawiają, że organizujemy nasze życie i myślenie wokół czegoś większego od nas samych.

Wspólnota wartości

Kluczowe w dyskursie o ideach i wartościach oraz ich społecznej roli jest dla mnie budowanie na ich bazie systemów etycznych i, z drugiej strony, wspólnot. Kluczową wspólnotą wartości jest dziś Europa, ta kończąca się na Bugu (dodając oczywiście Litwę, Łotwę i Estonię i aspirującą do niej Ukrainę). Jako Polki i Polacy przez dziesięciolecia komunizmu do tej wspólnoty wartości chcieliśmy wrócić, bo przecież nie chodziło nam (tylko) o fundusze unijne, ale właśnie o powrót do przestrzeni naszego wspólnego dziedzictwa. To dziedzictwo wartości opiera się przede wszystkim na chrześcijaństwie. Idee piękna, dobra, prawdy i sprawiedliwości urzeczywistniły się w wartościach troski o słabszego, przebaczenia i pojednania. Kilka miesięcy temu pisałam w tekście o „Podróży romantycznej” Marcina Króla, że o tym, iż Europa jest wspólnotą ducha, przez lata mówili w Polsce przede wszystkim intelektualiści rzymskokatoliccy. Do tego wspólnego duchowego dziedzictwa i rozumienia Europy właśnie jako „wspólnoty ducha” odwoływał się Jan Paweł II w jednej z najbardziej proeuropejskich homilii, wygłoszonej w 1997 roku przed katedrą gnieźnieńską. Homilia ta jest tak proeuropejska, prorównościowa i tak bardzo podkreśla bogactwo, jakie daje zróżnicowanie, że dziś z zaskoczeniem się sobie przypomina, że jej autorem był Wojtyła. W Europie przypominanie o tym, że jest wspólnotą przede wszystkim duchową, a dopiero w drugiej kolejności ekonomiczną, było także domeną głównie intelektualistów chrześcijańskich bądź mocno utożsamiających się z duchowym dziedzictwem chrześcijaństwa.

Po cóż o tym piszę? Po pierwsze po to, żeby podkreślić, że jako Europejczycy i Europejki tworzymy wspólnotę wartości. Choć w dyskursie politycznym „Europa” bywa przedstawiana jako jakiś potwór dybiący na „nasze wartości”, to właśnie na wartościach jest zbudowana. To wartości sprawiają, że wśród licznych wspólnot europejskich powstających po 1945 to właśnie Unia Europejska jest tą, którą dziś znamy. O ściśle ekonomicznych i obronnych pomysłach na integrację można poczytać w książce Kirana Klausa Patela „Najkrótsza historia Unii Europejskiej”, więc nie będę ich tu omawiać. Dziś konstytuują i spajają nas wartości .

Po drugie piszę o tym po to, żeby pokazać, że chrześcijańskie korzenie Europy nikogo z niej nie wykluczają. Wartości, ku którym dążymy, na przykład równość wszystkich ludzi, są zakorzenione między innymi w chrześcijańskim personalizmie, w idei sprawiedliwości, w wypływającym z Nowego Testamentu rozumieniu miłości bliźniego. Nie jest to wykluczające. Współcześnie te wartości jako fundujące Europę są wspólne. Nie można czynić ich ekskluzywnymi i twierdzić, że albo Europa będzie chrześcijańska (w rozumieniu: religijna), albo nie będzie jej wcale, ani też nie można zaprzeczać jej chrześcijańskim korzeniom. One po prostu takie są. Jesteśmy wspólnotą wartości wynikających ze splecenia się myśli antyku greckiego, chrześcijaństwa i oświecenia. 

Wspólne korzenie i odmienne drogi

Dobrą ilustracją ważnej roli chrześcijańskich korzeni, z których może wyrastać koncepcja filozoficzna uwzględniająca i doceniająca ich istnienie, ale nieczyniąca religii kluczowym zagadnieniem, jest komunitaryzm. Tym, co wydaje mi się w nim najważniejsze w kontekście „odpoczywania” od bieżącej polityki, jest znaczenie roli wspólnot, do których należy każdy i każda z nas. Intelektualiści tworzący myśl komunitaryzmu odnoszą się zarówno do dobra jednostki, jak i społeczeństwa. Wskazują, że właśnie życie we wspólnocie przyczynia się do rozwoju duchowego jednostki, między innymi dzięki wspólnemu budowaniu systemów etycznych opartych na przyjętej we wspólnocie hierarchii wartości. Z drugiej strony, wspólnota nie może działać dobrze, jeśli jednostki będą przez nią zniewolone, odarte z godności i podmiotowości lub, przeciwnie, jeśli same będą nadmiernie dążyć do indywidualizmu.

Powrót do wspólnot – lokalnych, opartych na wspólnocie celu lub interesu (stowarzyszeniowych), religijnych, rodzinnych – ma być odpowiedzią na egoistyczny indywidualizm części nurtów liberalizmu, zwłaszcza tych postulujących drastyczne ograniczenie roli państwa. Aksjologiczna neutralność, uczynienie państwa jedynie zestawem procedur do rozwiązywania sporów zamiast aktywnego dążenia do sprawiedliwości, jest tym, czemu komunitarianie się przeciwstawiają, podkreślając rolę z jednej strony wspólnot, z drugiej – wartości i z trzeciej: tego, że to właśnie hierarchie wartości kształtują wspólnoty, w tym wspólnoty narodowe (w rozumieniu obywatelskim, a nie etnicznym). Znajdujemy tu więc echa teologii świętego Tomasza z Akwinu i myśli Alexisa de Tocqueville’a.

Spośród myślicieli tego nurtu najbardziej lubię Alasdaira MacIntyre’a. Jego „Dziedzictwo cnoty” i „Etyka i polityka” to fascynująca przygoda intelektualna, pokazująca łączność między filozofią moralną Arystotelesa a współczesnym chrześcijaństwem i konsekwencje tego połączenia dla dzisiejszych społeczeństw. Choć może się to wydawać niezbyt oryginalne – wszak święty Tomasz poświęcił temu setki stron – to jednak MacIntyre uzupełnia to po pierwsze współczesnym spojrzeniem i po drugie perspektywą wynikającą z heglizmu i marksizmu.

Dobre i złe wspólnoty

Widzę w tym dużą wartość w kontekście smutnych wyzwań współczesności. Kiedy pojęcie wartości, czasem nawet bez sprecyzowania, o jakie wartości chodzi, służy za narzędzie do uderzania w światopoglądowych bądź politycznych oponentów, MacIntyre pokazuje, że to właśnie połączenie różnych perspektyw ideowych pozwala na pogłębioną refleksję na temat cnót. I że to cnoty budują człowieka, a co za tym idzie – społeczeństwo. Kiedy społeczeństwa gnębią coraz głębsze podziały, a z komentarzy wylewa się hejt czasem przenoszący się na ulice, MacIntyre pokazuje, że zróżnicowanie jest czymś naturalnym. Kiedy świat mediów i polityki karmi się miałkimi, chwilowymi problemami – dymisją, kłótnią, wyjściem ze studia telewizyjnego – MacIntyre pokazuje, że tym, czym naprawdę warto się zajmować, jest budowanie wspólnoty opartej na nieprzemijających wartościach i spór o ich hierarchię, a nie o to, kto zyska więcej czasu antenowego.

Ponieważ komunitaryzm to nurt porozgałęziany, to obok głęboko chrześcijańskiego MacIntyre’a znajdziemy liberalnego Michaela Walzera, republikańskiego Charlesa Taylora i radykalnego Michaela Sandela. Każdy z nich patrzy na wspólnotę i jej rolę z innej perspektywy; sam komunitaryzm bywa uznawany zarówno za koncepcję polemiczną wobec liberalizmu jak i jeden z jego nurtów. Jednak pomimo tego zróżnicowania, obejmującego także stosunek do chrześcijańskiego dziedzictwa, wszyscy zgadzają się co do kluczowego znaczenia wspólnoty w życiu człowieka, a przede wszystkim – państwa i społeczeństwa. I tego, że jest to wspólnota wartości.

W dobie odwrotu od demokracji połączonego z atomizacją społeczną, ta dobrze uargumentowana koncepcja filozoficzna, która pokazuje, że dla funkcjonowania społeczeństwa niezbędna jest wspólnotowość, powinna zadziałać jak ożywczy prysznic. Daje nadzieję i pokazuje, że połączenie szacunku do jednostki, docenienie wagi relacji z innymi jednostkami i oparcie relacji na wartościach są drogą ku dobru wspólnemu.

Oczywiście wspólnoty można budować także wokół wartości leżących u podstaw ideologii jednoznacznie negatywnych: rasizmu, nacjonalizmu, komunizmu. Obecnie – niestety – wiemy, że w Europie takie wspólnoty mają się coraz lepiej. Wiemy też, między innymi dzięki takim badaczom jak ukraiński politolog Anton Shekhovtsov, że radykalna prawica w Europie jest silnie powiązana z Rosją, znajdującą się poza naszą europejską wspólnotą kulturową. Wspólnot opierających się na zbrodniczych ideologiach oczywiście – słusznie – się obawiamy. Są groźne, bo dążą do zniszczenia tego, co tworzy nasz krajobraz kulturowy i ideowy. Bywają silne, ale choć wydawałoby się, że są dobrą ilustracją koncepcji komunitariańskich, brakuje im jednego z najistotniejszych elementów: szacunku dla jednostki i oparcia na wartościach spajających wspólnotę w cnotach.

Praca duchowa i śmierć za idee

Praca duchowa, czyli zgodnie z antyczną tradycją najszczytniejsza forma ludzkiej egzystencji, działalność polityczna oparta na ideach, jest tym, co zdaniem Hannah Arendt czyni życie człowieka wartościowym. Dodatkowo, człowiek tylko dzięki samodoskonaleniu się może osiągnąć pełnię swego człowieczeństwa. Brzmi to jak zadanie dla nielicznej garstki nie dość, że zdeterminowanych, to jeszcze mających odpowiednie możliwości. Odejmijmy jednak element, który dla Arendt co prawda jest ważny, czyli autoteliczną działalność polityczną, ale bez niego też zostanie coś wartościowego: idee. 

Nasza część świata jest ideami po prostu przesiąknięta. Świat idei nie znajduje się gdzieś daleko. Otacza nas z każdej strony. W naszej europejskiej wspólnocie wartości ideami nie można się nie zajmować, jeśli oczywiście chce się robić coś więcej niż biernie konsumować rzeczywistość. Dyskutowanie o ideach i podejmowanie wynikającego z nich działania jest naszym europejskim dziedzictwem. To, czy będziemy to dziedzictwo kultywować i rozwijać, jest decyzją każdej i każdego z nas. 

Ta decyzja – jak każda inna – niesie za sobą także niebezpieczeństwa. Obcowanie z ideami może być tyleż przyjemne, co niebezpieczne. Dlatego, kiedy znudzi się już Państwu słuchanie kolęd, albo w ogóle Państwo tego nie robią, zachęcam do wysłuchania piosenki „Śmierć za idee” Georgesa Brassensa w wykonaniu Zespołu Reprezentacyjnego. Bo choć śmierć za idee jest mi jakoś tam bliska, choć, jak pisałam kilka miesięcy temu w cytowanym już w tekście o „Podróży romantycznej” Marcina Króla, to właśnie idee konstytuują nas jako ludzi i sprawiają, że świat ma sens. Może teraz, ciesząc się paroma więcej wolnymi dniami, a część – Narodzeniem Boga, możemy się zastanowić, czym te idee dla nas właściwie są. I nie umierać za nie zbyt prędko. Lepiej podjąć nad nimi spokojną refleksję i pamiętać, że choć dobrze jest w coś wierzyć naprawdę mocno i żyć w zgodzie z tym, to warto czasem posłuchać piosenki francuskiego poety i barda przyprawiającego o palpitację mieszczańskie serca:

Dla idei ponieść śmierć – któż zna ideę lepszą?

Ja jednak żyję, bo na próżno szukam ich.

Gdy nawet znajdę coś, to inni tak się śpieszą,

Że na śmiertelny skok nie starcza mi już sił.

Czasami myślę, że w tym cały jest ambaras,

Tak ogniem wiary płonąć, by podpalić stos.

A jednak zanim spłonę, muszę dodać coś:

Ponieśmy za idee śmierć, ale nie zaraz,

Śmierć tak, ale nie zaraz [1].

Nie umierajmy za idee – a przynajmniej nie zaraz. Pamiętajmy jednak, że pełnię człowieczeństwa osiągamy, wykonując pracę duchową. Jej centrum bądź elementem może, ale nie musi, być Bóg. Pracujmy duchowo, poszukując istoty i sensu rzeczy i doświadczeń w sobie, w drugim człowieku, w kulturze i w historii. Podejmujmy refleksję nad naturą człowieka i funkcjonowaniem świata. Dbajmy o sferę ducha. Bez tej dbałości i tej pracy łatwo będzie nas przekonać, że warto gdzieś pognać i za coś umrzeć. Choć my sami wcale nie jesteśmy do tego przekonani.

Europa jako wspólnota idei i wartości

Śmierć za idee nie byłaby wszak odpowiedzią na problemy trawiące współczesne społeczeństwa: pogłębiające się podziały światopoglądowe, wynikającą z nich nienawiść i brak szacunku dla drugiego człowieka, ogromne nierówności społeczne, wreszcie najboleśniejszy dla mnie odwrót od demokracji i jej staczanie się w „demokracje nieliberalne” oparte na prawicowym populizmie. Czytanie i analizowanie sposobów rozumienia idei, zastanawianie się, w jaki sposób możemy dziś dążyć do piękna, dobra, prawdy i sprawiedliwości, może wydawać się mało skutecznym rozwiązaniem. Jednakże poszukiwać odpowiedzi na te problemy można jedynie, odnosząc się do idei fundujących współczesną Europę.

To, że dbamy o słabszych, nie wynika wszak z ekonomicznej kalkulacji. To, że sądownictwo jest powszechne, a sprawiedliwość wymierzana przez państwo, a nie najsilniejszych lub rozhisteryzowany tłum, nie znajduje uzasadnienia w pragnieniach wszystkich ludzi. To że istnieją usługi publiczne, to także nie kalkulacja, tylko wybór ideowy. Przykład Stanów Zjednoczonych pokazuje, że to, co dla nas w Europie jest oczywiste: powszechne ubezpieczenie zdrowotne, transport publiczny, czy możliwość studiowania na dobrych państwowych uczelniach – jest efektem decyzji wypływających z idei sprawiedliwości i równości, a nie czymś, co dostaje się w pakiecie z ustrojem demokratycznym i konstytucją. Z kolei to, że szanujemy i bronimy przed dyskryminacją każdego człowieka niezależnie od jego cech i preferencji, na które nie ma wpływu, wynika z chrześcijańskiej miłości bliźniego, z przekonania o godności każdego człowieka.

Żyjemy w najlepszej części świata. Nie dlatego, że już niedługo będzie wiosna, że mamy wysokie PKB i że jest blisko z gór nad morze. Jest najlepsza, bo jest sposobem ziszczania się marzenia o stworzeniu wspólnoty wartości łączących ludzi różnych przekonań, wypełniających wspólne, europejskie dziedzictwo, potrafiących połączyć tradycje tak odmienne jak grecki antyk, chrześcijaństwo i oświecenie. Europę ufundowała refleksja nad ideami i przekonanie, że jeśli będziemy prowadzić o nie kulturalne spory, a nie wojnę, to stworzymy miejsce, w którym każdy i każda z nas może osiągać pełnię człowieczeństwa.

Mam nadzieję, że tę tożsamość Europy jako przestrzeni idei i wartości, dziedzictwo splatających się tradycji i miejsce ukształtowane przez idee przebaczenia i pojednania, będziemy rozwijać i wzmacniać. Życzę tego nam wszystkim, niezależnie od tego, czy obchodzimy Boże Narodzenie, Szczodre Gody, Yule czy przedłużony weekend.

Przypis:

[1] Georges Brassens „Śmierć za idee”, tłum. Filip Łobodziński [https://bibliotekapiosenki.pl/utwory/Smierc_za_idee/tekst].