1. Czterdziesta godzina medytacji podczas tych kilku dni. Już w połowie wiem, że zleję się w gacie. Te sesje środkowe, długo po obiedzie, z poczuciem głodu, są najtrudniejsze, wczoraj atak paniki, dziś pęcherz, co jutro? Zaczynam się zwyczajnie bać.

2. Intensywne doznanie w tej samotności: wracają do mnie w myślach trudni mężczyźni. Nawet drzewa w lesie, które mijamy, wydają mi się mężczyznami.

3. Strach przed mężczyznami w mojej rodzinie. M., M., R., T. Wytrawiam to teraz, znoszę ten strach, leczę. Uczę się nie bać.

4. Bo bałem się mężczyzn. Blokowali mi dostęp do matki czy ciepłych kobiet w rodzinie. Kompleks Edypa w plemiennej postaci. Przekleństwo biednych rodzin. Wszyscy dowiązani do kobiet. Jako dziecko uciekałem przed tą konfrontacją i tak dostałem dostęp do innej rzeczywistości niż matka, do uwagi i braku przywiązania, do niezależności. Ale zagadka domagała się rozwiązania. Oto jestem, mężczyźni!

5. A największa prawda jest taka, że całe moje życie, to jedna wielka mobilizacja. Gdy mam coś czuć, sięgam po pracę lub używki. Teraz kiedy nie ma bodźców, mogę tylko spać. Nie śpię i rozliczam się z rodziną, Ożarowem, Warszawą. W miarę dobry ze mnie pracownik (mógłbym bardziej wierzyć w siebie, ale wtedy byłbym droższy). Wieczny kontrahent. Jak obieca, tak zrobi, ale czy czujący człowiek?

6. Każda godzina wspólnej medytacji jest opatrzona nagraniem Goenki, mistrza tej tradycji, śpiewającego w języku pali. Przekładam to na polski: „a ty, a ty, masz stare mandaty”, „dziaduuu”, „a na kolację ca-mem-bert”. W obozach ludzie śpiewali o kotletach.

7. Pięknie te jego nabożeństwa, niestety religia zabrania mi brać udziału w nabożeństwach.

8. Medytacja jest podobna do mycia. Tylko myjemy się w środku.

9. „Leśny zakątek”, „Owocowy raj”, „Dobry humor”, „Leśne runo”. Codziennie zmieniam sobie herbatkę na śniadanie. Anarchy in the ośrodek dhamma pallava.

10. Kiedyś myślałem, że prawdziwy dom to ten, w którym kogoś poczęto. Teraz myślę, że to ten, w którym ktoś już umarł.

11. Siedzę na kiblu, go with the flow.

12. Nagłe wspomnienie. Spotkanie Budzyńskiego, tego architekta. Na początku ostrożnie wybadał mnie, z jakiej jestem opcji politycznej. Gdy okazało się, że nie jestem fanatykiem, zaczął ze mną pracować. Gdy okazało się, że nic z tej pracy nie wyjdzie, a ja wciąż na to liczę, powiedział: „Już nic więcej się nie wydarzy. Daliśmy sobie wszystko, co mogliśmy”. I to przychodzi mi jako wzorzec relacji. Umiał.

13. Dlaczego pokoje, choć pojedyncze, są kiepskie pod względem akustyki? Bo komórki ciała się słyszą?

14. Odkrycie. Zawsze wierzyłem, że literatura jest ponad życiem. Nie. Wielka literatura zawsze należy do życia, z jego małościami i czasem. I jeśli szukasz uniwersalnych prawd, znajdziesz je tu, owszem, ale równie dobrze znajdziesz je gdzie indziej.

15. Jeśli nie jesteś na coś gotowy, może nigdy nie będziesz gotowy. Myśl z Carrère’a.

16. Piszę te notatki, jakby mrówka szła po papierze.

17. Hinduskie opowieści Goenki. Ta o człowieku, który zabił 999 osób i trafił na Buddę; ta o dziecku, w którego domu podają jako pierwszy pokarm alkohol na złotej łyżeczce; ta o trzech synach, którzy nie radzą sobie z zakupem litra oleju. W każdej z nich puenta jest już w środku opowieści. Przeziera, mieni się, a na końcu okazuje się, że jest nieoczywista. Trochę przypomina to Kafkę. Za to z tym jego kluczeniem, wikłaniem w ogóle nie przypomina Europy, gdzie, co jak co, ale morał opowieści musi jebać po oczach.

18. „Będziesz medytował nad tym obiadem?”, tak się mówiło w wielu domach. I może o to chodziło.

19. U Czechowa, chyba w „Damie z pieskiem”, myśl, komentarz do pojęcia anitscha, przemijania. Przytacza on tam powieść o perskim królu, który zamówił pierścień z najpiękniejszą myślą świata, tylko nikt nie wiedział, co tam napisać, aż pojawił się złotnik, który napisał: „I to też przeminie”. I wtedy odzywa się mądry Czechow: a ja bym chciał mieć pierścień, na którym jest napisane „I to nigdy nie przeminie”. Wtedy zachłanny Wojtek mówi, że chce mieć pierścień z tymi dwoma napisami.

20. Gdy opływając uwagą ciało, zostaję dłużej przy bolących miejscach, w głowie powstają obrazy. Pierwsze mieszkanie, dziecięce rysunki, wojna. Przy barku pojawia starzec Dürer, da Vinci. Dlaczego, nie wiem.

21. Ponad setka ludzi układa w stosiki swoje poduszki, poprawia maty, rozkłada koce. Idzie godzina bez ruchu.

22. Ludzie boją się tej ostatniej sesji z powodu śmierci, którą symbolizuje. Dlatego patrzę z takim strachem na to miejsce, dlatego tak krążymy, a niektórzy drżą. Już wiem, że myśl. odrywająca się od ciała, uwaga, która chce się rozproszyć, że one też nie ocalą.

23. Te wszystkie terapeutyczne zaklęcia: „zostań z tym”, „staraj się tego nie zagłuszać”, są tylko dalekim echem tego, czego tutaj uczą, dalekim, ale prawdziwym. Kościół katolicki, siła (hehe) duchowa, nie dał mi nawet cienia takiego doświadczenia, nawet nie był blisko. Terapia dynamiczna w grupie, śmierć ojca, rodzina, teraz medytacja. To zmieniło moje życie, ale nie Kościół.

24. Po tych kilku dniach łagodniejsza twarz człowieka na wózku. Codziennie rano, gdy patrzę w kibel, twarz rozregulowanego Wojtka.

25. Mnie nauczył umierać tata (scena z „Andrzeja Rublowa”), choć sam nie umiał. Za niego na końcu oddychał aparat.

26. Ktoś kichnął. Czy kichnąć po nim? Nie kicham, a potem swędzi mnie pół twarzy. Za to drapie się sąsiad. Tak, jesteśmy tu razem.

27. Przy omiataniu ciała uwagą trudno mi skupić się na barkach, ale to jak nogi się rwą do przodu, aż mnie dziwi, jakbym sam robił im rezonans. Kocham swoje nogi.

28. Sny. Wszystkie o pewności i zaufaniu. Najpierw sen o sowie. Moje dzieci otwierają właz do piwnicy na ogrodzie i wołają mnie: „Tato, tato!”. Przychodzę, odsuwam głowy dzieci, a zza nich widzę wielkie oczy sowy w ciemności piwnicy. Młoda, mała sowa wielkości samochodu wyskakuje. Tuż przy schodach w stronę piwnicy dziobie ją równie wielka sroka. Tuż obok jest inny ptak, bez głowy, plastikowy gołąb. Sowa, nękana przez oba ptaki, zrywa się w końcu do ospałego lotu. Mam pretensję do dzieci, że ją wybudziły, i podziwiam jej cichy lot.

29. Kolejny sen. Przychodzę na stację i nim pociąg otwiera drzwi, idę po bilety. Pociąg nagle rusza. Biegiem wracam i widzę żonę, która tak jak ja biegnie do pociągu. Żonie przycina plecak w drzwiach, ale wchodzi do środka, siada w ciemnym kapturze i okularach. Zerkamy na siebie z daleka i cieszymy się, że jedziemy.

30. Trzeci sen. Zakładamy gazetę i okazuje się, że możemy wygrać lokalne wybory. W trakcie kampanii trafiam na wernisaż, gdzie moi wrogowie siedzą przy okrągłym stole. Oglądam obrazy i staram się nie patrzeć na ludzi przy stole. Pachnie od nich gównem, ale są pięknie ubrani.

31. Czwarty sen. Pod stacją w Ożarowie znajdujemy lekko chorego A., redaktora pisma o kulturze. Chcę go zabrać, ale biorą go moje dzieci. Dojeżdżam do jego domu przed nim. Wchodzę do jego łóżka, widzę jego dziewczynę w kuchni, która trochę jest zakłopotana. Gdy pojawia się A., nie patrzy na mnie tylko szuka narkotyku, który uśmierzy jego głód.

32. „Płakałem i płacząc jadłem, a ona (miłość) mówiła do mnie”. Kawałek wiersza George’a Herberta. Jeśli można słówko ode mnie: myślałem, że jedzenie w trakcie płaczu nie jest dobre. Ale kto wie, może jest najlepsze.

33. Tak, wybrzydzam na katolicyzm. Ale dał mi też opis raju. Już nawet sam tytuł eseju Audena wart jest zacytowania: „Jak powinno być w raju?”. Dał mi też Piero della Franceskę, dał sklepienie kościoła w Toruniu, Morsztyna też przecież dał, no trochę dał.

34. W poezji szukałem zaklęć z mocą uzdrawiania. Tylko taka się liczyła.

35. Widziałem tu żabę, która po wybiciu się w powietrze myślała, że jest ptakiem.

36. A teraz dotarło do mnie, że zbliża się koniec i będę cierpiał z powodu przywiązania do tych ludzi i miejsca.

37. Jak z Wojtka XXL-ki zrobił się Wojtek XL-ka.

38. No cóż. Bywam pyszny. Zjadłem obiad i czuję się górą nad wszystkimi, choć oni też zjedli.

39. Nienawistnie opisywany przez Davida Fostera Wallace’a w jednym z opowiadań zegar podczas sesji psychoterapeutycznej. Ktoś musiał oddać tę chwilę i zrobił to on. Ale popełnił też samobója.

40. Coś w tej uwadze skupionej na ciele tutaj jest. Kiedyś wyłamałem sobie w okropny sposób bark, więc on jest trudny do analizy, umysł, omiatając ciało, się tam nie zatrzymuje, unika go. Jest to dla mnie trudne, ale w końcu się na tym barku skupiam. Bark zaczyna mówić.

Byłem wtedy z pierwszą dziewczyną na majówce, padało, schodziliśmy z Trzech Koron do Krościenka i nagle wydarzył się wypadek; nie było się czego złapać, wapienne płyty i poręcz były śliskie tak, że nie zatrzymały upadku. Kość ułamała się, bark wypadł. Teraz, po trzydziestu latach znów widzę ulatujące gałązki buka przede mną, upadek i znowu leżę na poddaszu kwatery, wtulony w dziewczynę, pamiętam jej ciuchy i ciepło. Ten ból niesie mnie do niej. Do niewypowiedzianego dotąd bólu rozstania. Męczy mnie to tutaj trzy dni na równi z zawiścią o jej kreatywność, o to, że medytuje od dawna. Wraz ze świadomością i bólem wraca radość, że opłakuję to w końcu. Bark powoli poddaje się umysłowi.

41. D. zapytała mnie podczas tego pamiętnego wyjazdu w Pieniny: „Jakbyś nazwał tę górę, skoro nie ma jej nazwy na mapie?”. Nazwałem ją pierwiastek. Nie potęga, ale pierwiastek. Więcej rzeczy nie widać, niż widać.

42. „Gotuj się, kurwo”, mówię do bojlera, z którego wylano za dużo wody, i ona się teraz, łaskawie, podgrzewa.

43. Keep it low, so far so good. Jeśli te anglicyzmy do mnie wracają, to znaczy, że kończymy.

44. Na dobrą sprawę nigdy nie umiałem pokierować przyszłością. Marzenia owszem, ale plany. Co robić? Przyszłość pokaże. Własna galeryjka, udziały w dochodowej spółce, trochę rozpoznawalności, praca w NGO-sach albo praca w ogóle. Jak trzeba będzie, nauka Tindera, coś dla innych. Oto marzenia na trzecią część życia.

45. Spacer o świcie. Spojrzenie w stronę zachodu. Cały dzień myślałem, skowronku, że zobaczę cię w tym samym miejscu, a ty raczyłeś się przenieść.

46. Psychoanaliza i vipassana. I styka. Jedna od nieprzemijania, druga od przemijania.

47. Co do przyszłości, planuję nie mieć bruksizmu.

48. Czy gdy znów zaczniemy mówić, nie okaże się, że jest to znów konkurs na najbardziej mniszą, świętą postawę? Zresztą, w czym być tu najlepszym? Kto pierwszy był na kolacji? Kto ostatni, bo był dłużej syty po jednym jabłku? Ludzie!

49. Ja na pewno zapytam dwóch ludzi, gdzie sobie kupili takie spodnie.

50. Konkretny ból przy wyprostowanym kręgosłupie. Społeczeństwo nie chce, abyś miał prosty kręgosłup. Za to możesz mieć wydęty brzuch. Więcej się w nim zmieści.

51. Wiedza powstaje przy silnych emocjach. Także negatywnych. Stanisław Estreicher, ten polonista z Krakowa, wpierdolił synowi na 11 listopada, aby ten pamiętał to święto.

52. Kraków pojebany, ale tu to samo. Więcej bólu, więcej mądrości.

53. Jak w dobrym filmie w tym ośrodku. Więcej dano do zrozumienia, niż pokazano. A to, co pokazano, było w stosownym czasie i miejscu, z niewymuszoną powagą.

54. Ten ból dotyczący końca sesji. To też jest do akceptacji, to też jest o śmierci. Śmierci godziny.

55. Metafora słonia, dzikiego zwierzęcia w wiosce. Oswajasz umysł, głodzisz dzikie zwierzę.

56. Obraz przed snem, cały czas: tańcząca kolumna grecka. Nie da się ukryć, to ja.

57. Jak odejść z godnością z nauk odchodzenia z godnością? Rozstanie z rozstaniem. Pamiętam, jak pierwszy raz zrozumiałem, jak poruszają mnie rozstania.

58. Ludzie zwykle – jakim prawem wypowiadasz się o innych ludziach?! – noszą reguły gry w sobie. Uznają się za konia, za królową i grają tak, jak one. A ja za każdym razem patrzę na szachownicę i się dziwię. Myślę, jakie to wspaniałe, że ta gra istnieje.

59. Przed tobą sto twarzy, przez dziesięć dni nie spojrzałeś wprost na ani jedną z nich. Oto prawdziwa filozofia Levinasa. Jutro, jutro zajrzysz w każdą z nich.

60. Po raz pierwszy ludzką mowę usłyszałem, gdy w wigilię ostatniego dnia kursu poszedłem pod wieczór do stołówki. Stołówka była zamknięta, w środku rozmawiano. Stałem i słuchałem tej miłości z uchylonych okien. Wiedziałem, że i na mnie przyjdzie czas.

61. W oczekiwaniu na dzień, kiedy będziemy mogli rozmawiać, zmieniłem bluzę. Z czarnej na ciemnozieloną.

62. Już gadamy, już! Nie mam czasu notować. Zaczyna się: coś tam, coś tam, oooo, ludzieeeeee!

63. Galeria ludzi: co robisz?, mam gap year, szukam pracy. Wydrążone oczy, dużo nałogów, ale i inny nałóg. Medytacja, jedenaście wizyt w środku w ciągu dwóch lat. Wspaniałe. Mój sąsiad, pytanie: po co ty przyjechałeś? Jak to po co?! Aby się uwolnić od programu (ale dzwoni do matki, to jego pierwsza rozmowa). I opowiada, jak się uwalniał: feng shui, metoda Silvy, Hellinger, jeszcze coś, jeszcze coś, autorska metoda pana Głosika (czy jakoś), ale, mówi, vipassana najlepsza. I nałogowcy, tacy jak ja oczywiście. Ile straciłeś? Pół miliona? Ile straciłeś. Żonę i firmę. Przez co? Przez koks. Ale i zwykli ludzie, jeszcze nienapoczęci, student medycyny: medytacja powinna być uczona w szkołach, zastanawiam się, czy dam radę studiować psychiatrię, więc tu przyjechałem się sprawdzić. Cały ten cudowny cyrk obwoźny. Internal family systems, Allan Watts o tao, grzyby. Cyrk krzyczy, klaszcze, skacze po drzewach. Wieczorem błyska w niebie. Już idę, już do was idę!

64. Na końcu, przed wyjazdem, dzielimy się pracą. Wybieram sprzątanie kibli. Odtąd każdy kibel będzie mi przypominał te dziesięć dni.