Być może jesteśmy świadkami nie tylko końca zimnej wojny czy przemijania pewnego okresu powojennej historii, ale również końca samej historii, czyli punktu docelowego ideologicznej ewolucji ludzkości oraz uniwersalizmu zachodniej demokracji liberalnej jako ostatecznej formy o ustroju politycznego.

Francis Fukuyama [1]

 

Kiedy Francis Fukuyama opublikował swój esej „Koniec historii?” w 1989 roku, czyli po zakończeniu zimnej wojny, wielu zgodziło się z nim, że zachodnia synteza liberalnej demokracji z wolnym rynkiem odniosła rozstrzygające zwycięstwo nad swoimi ideologicznymi wrogami. Kres ostatniej ideologii totalitarnej wielu ludzi uznało za wydarzenie nie tylko nadzwyczajne i zaskakujące, ale również obiecujące ludzkości lepszą przyszłość. Era totalitarnego przymusu i masowych mordów dobiegła końca. Wolność – polityczna i gospodarcza – zwyciężyła.

Dzisiaj ani demokracja liberalna, ani kapitalizm wolnorynkowy w żadnym razie nie sprawiają wrażenia triumfujących. Dotyczy to nie tylko krajów rozwijających się, wschodzących czy dawnych państw komunistycznych, ale nawet demokracji zachodnich z długą tradycją. Problemy gospodarcze zatrzęsły wiarą w globalny kapitalizm. Bolączki polityczne podważyły z kolei zaufanie do liberalnej demokracji. Sukces Chin, których komunistyczna władza zerwała powiązanie między kapitalizmem i demokracją, nadwyrężył zarówno wiarę Zachodu w siebie, jak i wiarę świata w Zachód.

Demokracja liberalna i kapitalizm rynkowy są dzisiaj kwestionowane. Nacjonalistyczna prawica – takie postaci jak Donald Trump w USA, Nigel Farage w Wielkiej Brytanii, Marine Le Pen we Francji, Matteo Salvini we Włoszech, Geert Wilders w Holandii i Heinz-Christian Strache w Austrii – kształtuje debatę polityczną, nawet kiedy nie sprawuje władzy. Samozwańczy „nieliberalni demokraci” – eufemistyczne określenie autorytarystów – doszli do władzy na Węgrzech i w Polsce, czyli w dwóch krajach, które odniosły korzyści z upadku imperium sowieckiego i możliwości wstąpienia do UE [2]. Idąc za politycznym przykładem Władimira Putina, Viktor Orbán i Jarosław Kaczyński nastawili swoje sponiewierane przez historię narody przeciwko światu, a domniemaną „wolę ludu” skierowali przeciwko prawom jednostki. Wymienieni przywódcy sprzeciwiają się również co najmniej jednemu z aspektów (a często większej ich liczbie) współczesnego globalnego kapitalizmu, takiemu jak choćby wolny handel, swoboda przepływu kapitału czy względna swoboda przepływu ludzi. Sprzeciw wobec tych rozwiązań siłą rzeczy przełożył się na sceptycyzm wobec Unii Europejskiej.

Niezwykle istotnym czynnikiem jest tutaj fakt, że Stany Zjednoczone jeszcze do niedawna miały za prezydenta człowieka, który podziwiał „silnych ludzi” i ich politykę, nienawidził wolnej prasy, obojętnie podchodził do kwestii przetrwania zachodniego sojuszu, nie znosił Unii Europejskiej, był zaciekłym protekcjonistą i lubił arbitralnie ingerować w decyzje konkretnych firm [3]. Nie był ideowo przywiązany ani do demokracji liberalnej, ani do kapitalizmu rynkowego. Był populistą, instynktownym autorytarystą i nacjonalistą. Co najgorsze, głosił „wielkie kłamstwo”, że przegrane znaczącą liczbą głosów wybory prezydenckie z listopada 2020 roku tak naprawdę wygrał, a tym samym podważył fundamenty amerykańskiej demokracji. Na domiar złego USA nie są krajem jak każdy inny, lecz twórcą powojennego liberalnego porządku światowego. Trumpowi brakowało charakteru, intelektu i wiedzy potrzebnych do bycia prezydentem wielkiej demokratycznej republiki. Jego dojście do władzy w 2016 roku i dalszy wpływ na Partię Republikańską po porażce cztery lata później były (i do dzisiaj pozostają) niepokojącą bolączką najważniejszej demokracji świata.

W niniejszej książce będę przekonywał, że rozczarowanie stanem gospodarki należy do najważniejszych czynników, które wyjaśniają wzrost lewicowego i prawicowego populizmu w zamożnych demokracjach [4]. Wielu analityków wskazuje raczej na czynniki kulturowe: obawy o własny status, przekonania religijne czy zwyczajny rasizm. Są to niewątpliwie istotne uwarunkowania, ale nie wywarłyby tak głębokiego wpływu na społeczeństwo, gdyby sama gospodarka radziła sobie lepiej. Co więcej, wiele spośród tych rzekomo kulturowych zmian w jakimś stopniu wynika z wydarzeń gospodarczych: z najważniejszych przykładów można wymienić wpływ deglobalizacji na pracowników oraz rywalizację o miejsca pracy z migrantami ekonomicznymi. Ludzie oczekują od gospodarki rozsądnego poziomu dostatku i możliwości zatrudnienia dla siebie i swoich dzieci. Kiedy dostają mniej, niż oczekiwali, rodzi to w nich frustrację i rozżalenie. W naszych czasach tak się właśnie dzieje. Wielu mieszkańców zamożnych krajów winę za rozczarowujący stan gospodarki zrzuca na globalny kapitalizm z trzech lub czterech ostatnich dekad. Zamiast zapewnić powszechny dostatek i stały wzrost, globalizacja zrodziła błyskawicznie rosnące nierówności, miejsca pracy bez przyszłości i makroekonomiczną destabilizację. Jak można było przewidzieć, odium spadło na ludzi z zewnątrz – cudzoziemców oraz różnych mniejszości na krajowym podwórku. W konsekwencji lewicowi i prawicowi populiści zgadzają się ze sobą w jednej kwestii: obie strony opowiadają się za ograniczeniem handlu międzynarodowego. Wielu dostrzega również potrzebę ograniczenia przepływu kapitału i pracowników.

Krótko mówiąc, demokracja liberalna i globalny kapitalizm, które triumfowały trzy dekady temu, straciły legitymację. Nie wolno tego bagatelizować, gdyż demokracja liberalna i globalny kapitalizm składają się na polityczny i gospodarczy system operacyjny dzisiejszego Zachodu. Demokracja lokuje suwerenność w elektoratach określanych przez obywatelstwo. Kapitalizm z kolei przyznaje prawo do podejmowania decyzji właścicielom i menedżerom prywatnych firm konkurujących ze sobą na rynku światowym. Potencjalny konflikt między systemem politycznym i ekonomicznym od razu rzuca się w oczy: polityka demokratyczna jest krajowa, a gospodarka wolnorynkowa – globalna. Ponadto demokratyczna polityka opiera się na egalitarnej zasadzie „jedna osoba, jeden głos”, natomiast gospodarka wolnorynkowa zbudowana jest na zasadzie nieegalitarnej, mówiącej, iż korzyści przypadają w udziale zwycięzcom rywalizacji.

Synteza demokracji i kapitalizmu – „demokratyczny kapitalizm” – przeżywa dzisiaj kryzys [5]. Rozpoznanie charakteru tego kryzysu i refleksja dotycząca recepty na jego przezwyciężenie to podstawowe tematy tej książki. Chociaż interesująca mnie dyskusja skupia się zatem na losie demokratycznego kapitalizmu na Zachodzie, to jednak nie ogranicza się wyłącznie do niego, ponieważ przyszłości Zachodu nie sposób oddzielić od tego, co dzieje się w pozostałych obszarach świata. Mimo wszystko jednak głównym ośrodkiem demokratycznego kapitalizmu jest Zachód. Urastające do rangi supermocarstwa Chiny opowiadają się za zupełnie innym sposobem zarządzania stosunkami między władzą polityczną a tworzeniem bogactwa – można by go nazwać „autorytarnym kapitalizmem” albo „kapitalizmem biurokratycznym”. Gdzie indziej mamy takie kraje jak Brazylia, Indie, Turcja czy nawet Rosja, których systemy można by nazwać „demagogicznym kapitalizmem” albo „demagogicznym kapitalizmem autokratycznym”. Jednak najbardziej udanym systemem politycznym i gospodarczym świata – przynajmniej z punktu widzenia jego udowodnionej zdolności do generowania bogactwa, wolności i mierzalnego szczęścia – pozostaje zachodni system demokratycznego kapitalizmu. Przetrwał on również wielkie wyzwania z przeszłości, zwłaszcza w latach trzydziestych i czterdziestych ubiegłego wieku, a następnie te pojawiające się podczas zimnej wojny. Ale dzisiaj raz jeszcze wymaga zmian. Przede wszystkim musi znaleźć nową równowagę między gospodarką rynkową a demokratyczną polityką. W przeciwnym razie demokracja liberalna może upaść.

Jak rozumiem terminy „demokracja” i „kapitalizm”? Kiedy mówię o demokracji, mam na myśli jej dominującą współczesną formę – powszechne prawo głosu, demokrację przedstawicielską [6]. A zatem ci, którzy chcą prawo głosu ograniczyć, działają antydemokratycznie.

To jednak nie wszystko: mówiąc o demokracji, mam na myśli to, co Fukuyama nazywał „demokracją liberalną”. Wybitny politolog Larry Diamond z Hoover Institute dowodzi, że demokracja liberalna musi spełniać cztery pojedynczo konieczne i łącznie wystarczające warunki: wolne i uczciwe wybory, aktywny udział ludzi – jako obywateli – w życiu obywatelskim, jednakowa ochrona praw obywatelskich i praw człowieka wszystkich obywateli oraz praworządność, której zasady w równym stopniu dotyczą ogółu [7]. Wszystkie te elementy są absolutnie konieczne, a w połączeniu ze sobą wystarczające, aby dana demokracja zasługiwała na miano liberalnej. Zwróćcie uwagę, że akcent pada tutaj na „obywateli”. Demokracja liberalna jest wykluczająca: włącza obywateli, lecz wyklucza tych, którzy obywatelami nie są. To nie oznacza, że tym osobom – cudzoziemcom i imigrantom – nie przysługują prawa: w żadnym razie. Oznacza to raczej, że nie przysługują im zarezerwowane dla obywateli prawa polityczne.

Co niezwykle istotne, demokracja liberalna to nie tylko metoda rozstrzygania o tym, kto rządzi państwem: pojęcie to określa również, z jakiego rodzaju państwem mamy do czynienia. Jak przekonywał John Stuart Mill w „Rozważaniach o w rządzie przedstawicielskim”, demokracja zapewnia albo powinna zapewniać „jawność, a jednostkom szeroką możliwość uczestniczenia w rządzie, kształcenia się i umysłowego rozwoju nie tylko kolejno niektórym z nich, ale poniekąd całej publiczności” [8]. A zatem dobre funkcjonowanie liberalnej demokracji wymaga, aby obywatele mieli prawo swobodnie wyrażać swoje poglądy i byli gotowi tolerować poglądy, z którymi się nie zgadzają – jak również ich głosicieli. W terminologii Isaiaha Berlina ludziom jako obywatelom przysługuje wolność negatywna – prawo do własnego zdania, którego nie wyrabiają sobie pod przymusem – oraz wolność pozytywna – prawo do uczestnictwa w życiu publicznym, m.in. do głosowania w wyborach [9]. Taki system polityczny jest z natury pluralistyczny [10]. Chroni prawa polityczne mniejszości, gdyż chroni prawa polityczne wszystkich obywateli.

W swojej istocie demokracja liberalna to rywalizacja o władzę między podmiotami, które uznają swoją ewentualną polityczną porażkę. Jest to „cywilizowana wojna domowa”. Użycie siły jest w niej zakazane. Oznacza to, że zwycięzcy nie dążą do zniszczenia przegranych. System, w którym gangsterzy chcą zabić swoich przeciwników, depczą prawa jednostek, tłumią wolność prasy i czerpią korzyści finansowe z racjo pełnionych urzędów, a jednocześnie utrzymują demokratyczny sztafaż w postaci zmanipulowanych wyborów, nie jest demokracją – ani liberalną, ani „nieliberalną” [11]. Taki system należy nazwać po imieniu: w najlepszym razie jest to dyktatura większości, a w najgorszym „dyktatura plebiscytowa”. Dobrym przykładem takiego systemu są rządy Putina w Rosji, Erdoğana w Turcji i Orbána na Węgrzech. Przy czym we wszystkich tych krajach udział składnika plebiscytowego maleje i być może niedługo będzie można mówić o dyktaturze po prostu, bez żadnego przymiotnika.

Pod pojęciem kapitalizm rozumiem gospodarkę, w której zasadniczą rolę odgrywają rynki, konkurencja, prywatna inicjatywa gospodarcza i prywatna własność. System ten należy nazwać „kapitalizmem rynkowym”. Zakres i charakter ingerencji regulacyjnych, podatkowych i inwestycyjnych państwa wygląda różnie w poszczególnych krajach kapitalistycznych. Interwencjonizm państwowy z reguły nasilał się wraz z postępującym procesem demokratyzacji społeczeństwa. Było to nieuniknione, gdyż rozszerzone prawo wyborcze obejmowało ludzi pozbawionych znaczącego majątku. Jednocześnie wzrost ingerencji państwa odzwierciedla również coraz większą złożoność życia gospodarczego i „niedoskonałości rynku” (jak to nazywają ekonomiści), czyli sytuacji, w których bodźce rynkowe prowadzą do społecznie lub ekonomicznie szkodliwych skutków.

Jednakże, tak samo jak w odniesieniu do „demokracji liberalnej”, państwo w swoich ingerencjach w gospodarkę – niezależnie od tego, jak dużych, czy jak bardzo uciążliwych – musi być praworządne. Bez praworządności nie ma kapitalizmu rynkowego, jest tylko złodziejstwo. Co więcej, tak zdefiniowane gospodarki kapitalistyczne są również (i zawsze były) otwarte na globalny handel i przepływy kapitału, przynajmniej w jakimś stopniu. Kapitalizm nigdy nie jest wyłącznie narodowy, ponieważ świat zewnętrzny daje cały szereg możliwości korzystnej wymiany.

Kiedy posługuję się bardziej zawężonym pojęciem kapitalizmu rynkowego, mam na myśli formę gospodarki rynkowej, która wyłoniła się w ciągu ostatnich siedemdziesięciu, a zwłaszcza czterdziestu lat, a jej skrótowego określenia dostarcza słowo globalizacja [12]. W swoim życiu ekonomicznym, tak samo jak w politycznym, ludzie powinni dysponować wolnością od arbitralnego przymusu, zwłaszcza – lecz nie tylko – ze strony państwa, a także wolnością do kupowania i sprzedawania pracy oraz wszystkiego innego, co mogą legalnie posiadać. Podobnie jak w odniesieniu do życia politycznego, takie swobody również nie mają absolutnego charakteru, lecz muszą podlegać różnym ograniczeniom: czy to regulacyjnym, ustawowym, czy też konstytucyjnym.

Praworządność stanowi niezbędne wspólne podłoże demokracji i kapitalizmu, ponieważ chroni nieodzowne dla obu tych sfer swobody. Oznacza to, że „wszystkie osoby i organy w państwie, publiczne czy prywatne, powinny być związane przepisami prawa – i uprawnione do korzystania z ich dobrodziejstw – uchwalanymi publicznie, nieobowiązującymi (na ogół) z mocą wsteczną i publicznie administrowanymi przez sądy” [13]. Jeśli jakieś jednostki lub instytucje stoją ponad prawem, nikt pozbawiony takich przywilejów nie może bezpiecznie egzekwować swoich wolności. Jeśli demokracja liberalna i kapitalizm rynkowy mają prosperować, prawo musi chronić wszystkich i być powszechnie wiążące.

Demokracja liberalna i kapitalizm rynkowy podzielają pewną fundamentalną wartość: wiarę w to, że ludzka podmiotowość – tak w życiu politycznym, jak gospodarczym – jest czymś bezcennym i uprawnionym. W tym sensie oba systemy opierają się na „liberalnych” koncepcjach. Ale skuteczność funkcjonowania demokratycznego kapitalizmu wymaga również pewnych cnót u całej ludności, a zwłaszcza u elit. Ani polityka, ani gospodarka nie będą działały bez znaczącej dozy uczciwości, wiarygodności, powściągliwości, prawdomówności i lojalności wobec wspólnych instytucji politycznych, prawnych i innych. Przy braku tych cnót błędne koło nieufności niechybnie zburzy stosunki społeczne, polityczne i gospodarcze.

Krótko mówiąc, sukces systemów politycznych i gospodarczych wymaga dominacji fundamentalnych norm zachowania czy też odpowiedniego „kapitału społecznego”, jak się czasem zbiór owych norm nazywa. Dziś jednak zarówno demokracja liberalna, jak i kapitalizm rynkowy chorują, a równowaga między nimi załamała się. Ostatni rozdział mojej poprzedniej książki „The Shifts and The Shocks”, poświęconej światowemu kryzysowi finansowemu, zatytułowałem „Następnym razem będzie pożar” [14]. W jego przedostatnim akapicie stwierdziłem, że „utrata wiary w kompetencje i rzetelność elit siłą rzeczy delegitymizuje demokrację. Ludzie w jeszcze większym stopniu niż dawniej mają poczucie, że ich krajem nie rządzi się dla nich, lecz dla wąskiego grona osób z koneksjami, które zagarniają większość zysków, a w okresach zawirowań nie tylko są chronione przed stratami, ale nakładają na wszystkich innych ogromne koszty. W nadchodzących latach gotowość do zaakceptowana wspólnych poświęceń przypuszczalnie będzie jednak jeszcze ważniejsza niż przed kryzysem. Gospodarki zachodnie są biedniejsze, niż sądziły dziesięć lat temu. Muszą szykować się na długi okres zaciskania pasa. To bardzo ważne, żeby proces ten nie tylko był sprawiedliwy, a również, żeby się taki wydawał” [15].

Pomyliłem się: pożar nie pojawi się „następnym razem”, tylko już tu jest. Co więcej, z powodu pandemii i inwazji Rosji na Ukrainę jeszcze bardziej się rozszalał. Pożar ten ma duży udział w podsycaniu tlącego się gniewu, który pozostawił po sobie poprzedni kryzys finansowy i gospodarczy, nastał bowiem po długim okresie miernego wzrostu i dotkliwych zmian społecznych w krajach zachodnich. Wytworem tego procesu był Trump. Obiecał osuszyć mokradło, lecz – jak można było przewidzieć – zamienił je w jeszcze gorsze trzęsawisko. Swoimi działaniami potwierdził własną ocenę amerykańskiej sceny politycznej. Nie można wykluczyć, że kiedy gospodarki wyjdą z kryzysu finansowego i pandemicznego, ogień się wypali, ale teraz bardzo trudno to sobie wyobrazić. Demokratyczny globalny kapitalizm tkwi w kleszczach między niezadowalającą teraźniejszością a jeszcze mniej zadowalającą przyszłością, zdominowaną przez protekcjonizm, populizm i plutokrację. Uwieńczeniem tego procesu może być – i to całkiem niedługo – nastanie autokracji, z najbardziej dotkliwymi konsekwencjami w kontekście USA.

Postawienie systemu zachodniego z powrotem na nogi należy dzisiaj do naszych największych wyzwań. Może się nam to nie udać. Ale nie osiągniemy niczego dobrego, jeśli nie spróbujemy. Na dalszych stronach tej książki rozwijam ten argument. W części I analizuję relacje między polityką a gospodarką, zwłaszcza między demokracją i kapitalizmem w zdefiniowanym przeze mnie sensie – zarówno w ujęciu teoretycznym, jak i historycznym. W części II badam niekorzystne zmiany, które nastąpiły w kapitalistycznej gospodarce i demokratycznej polityce pod wpływem dwóch ściśle powiązanych ze sobą procesów: wzrostu drapieżnego kapitalizmu i demagogicznej polityki. W części III rozpatruję reformy, które musimy przeprowadzić, jeśli mamy stworzyć bardziej inkluzywną i skuteczną gospodarkę oraz zdrowszą demokrację. W części IV natomiast przyglądam się temu, jak odrodzony i wzmocniony sojusz demokratycznych państw kapitalistycznych powinien postępować ze światem, aby się bronić, propagować swoje podstawowe wartości oraz chronić światowy pokój, dobrobyt i środowisko naturalne naszej planety. W Podsumowaniu powracam do zasadniczej kwestii, mianowicie odpowiedzialności elit za strzeżenie kruchych osiągnięć demokratycznego kapitalizmu, zanim osiągnięcia te porwie nadciągająca fala plutokratycznego populizmu i tyranii. 

Przypisy: 

[1] Francis Fukuyama, „The End of History?”, „National Interest”, nr 16 (lato 1989), s. 3–18.

[2] Na temat natury polskiego populizmu zob. zwł. znakomity artykuł Sławomira Sierakowskiego, dyrektora Instytutu Studiów Zaawansowanych w Warszawie: „The Five Lessons of Populist Rule”, 2 stycznia 2017, Project Syndicate.

[3] O podziwie Trumpa dla kacyków zob. Domenico Montanaro, „6 Strongmen Trump Has Praised – and the Conflicts It Presents”, 2 maja 2017. O jego poglądach na sojusz zachodni zob. Gideon Rachman, „Atlantic Era under Threat with Donald Trump in White House”, „Financial Times”, 19 stycznia 2017. O jego protekcjonizmie zob. Mowa inauguracyjna prezydenta Donalda Trumpa, 20 stycznia 2017. O jego doraźnych ingerencjach w gospodarkę zob. Greg Robb, „Nobel Prize Winner Likens Trump «Bullying» of Companies to Fascist Italy, Germany”, „MarketWatch”, 6 stycznia 2017, gdzie cytowane są wypowiedzi Edmunda (Neda) Phelpsa, laureata nagrody Nobla z ekonomii.

[4] Wychodzące z trochę odmiennych założeń książki Barry’ego Eichengreena i Roberta Kuttnera zawierają argumenty za tym, że istotną rolę w erozji wewnętrznego poparcia dla zachodnich systemów politycznych i gospodarczych odegrały czynniki ekonomiczne. Zob. Barry Eichengreen, „The Populist Temptation: Economic Grievance and Political Reaction in the Modern Era”, Oxford University Press, New York 2018, i Robert Kuttner, „Can Democracy Survive Global Capitalism?”, W.W. Norton, New York 2018. Szczególnie przekonująco pokazuje to John B. Judis, „The Populist Explosion: How the Great Recession Transformed American and Europe an Politics”, Columbia Global Reports, New York 2016.

[5] Koncepcja ta nie jest nowa. Pośród wielu jej omówień wyróżniają się prace niemieckiego socjologa Wolfganga Streecka. Zob. „Buying Time: The Delayed Crisis of Democratic Capitalism”, Verso, London i New York 2013, i „How Will Capitalism End? Essays on a Failing System”, Verso, London i New York 2016. Zob. również Timothy Besley, „Is Cohesive Capitalism under Threat?” [w:] Paul Collier, Diane Coyle, Colin Mayer i Martin Wolf [red.], „Capitalism: What Has Gone Wrong, What Needs to Change, and How It Can Be Fixed”, „Oxford Review of Economic Policy”, 37, nr 4 (zima 2021), s. 720–733. Wprowadzone przez Besleya pojęcie „kapitalizmu spójnościowego” [cohesive capitalism] dosyć dobrze odpowiada mojemu rozumieniu „demokratycznego kapitalizmu”. Zob. również Timothy Besley i Torsten Persson, „Pillars of Prosperity: The Political Economics of Development Clusters”, Princeton University Press, Princeton 2011.

[6] Pisząc o XIX wieku, można albo powiedzieć, że nie było wtedy demokracji, albo – biorąc pod uwagę potrzebę odróżnienia np. Wielkiej Brytanii z końca XIX wieku od carskiej Rosji – mówić o jakiejś formie „demokracji”, jeśli prawo wyborcze obejmowało znaczną część ludności, ale nadal wykluczało kobiety.

[7] Zob. „The Universal Value” [w:] Larry Diamond, „The Spirit of Democracy: The Struggle to Build Free Societies throughout the World”, Henry Holt, New York 2009, rozdz. 1.

[8] John Stuart Mill, „O rządzie reprezentatywnym”, przeł. Jacek Hołówka [w] tegoż, „O rządzie reprezentatywnym. Poddaństwo kobiet”, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, Fundacja im. Stefana Batorego, Kraków–Warszawa, s. 115.

[9] Isaiah Berlin, „Dwie koncepcje wolności i inne eseje”, przeł. Hanna Bartoszewicz, Res Publica, Warszawa 1991 (1958).

 Zob. William A. Galston, „Anti-Pluralism: The Populist Threat to Liberal Democracy”, Yale University Press, London–New Haven, 2018.

[10] Zob. William A. Galston, „Anti-Pluralism: The Populist Threat to Liberal Democracy”, Yale University Press, London–New Haven: 2018.

[11] O demokracji nieliberalnej zob. Fareed Zakaria, „Przyszłość wolności. Nieliberalna demokracja w Stanach Zjednoczonych i na świecie”, przeł. Tomasz Bieroń, Fundacja Kultura Liberalna, Warszawa 2018.

[12] Globalizację obszernie omówiłem w książce „Why Globalization Works”, Yale University Press, London–New Haven 2004.

[13] Tom Bingham, „The Rule of Law”, Penguin, London 2011, s. 8.

[14] Martin Wolf, „Conclusion” [w:] „The Shifts and the Shocks: What We’ve Learned – and Have Still to Learn – from the Financial Crisis”, Penguin, London–New York 2014.

[15] Ibid., s. 352–53.